Rozdział 2

Moje pierwsze zajęcia zaczynały się o ósmej piętnaście, co dawało mi trochę ponad godzinę na odprowadzenie ich do przedszkola na kampusie, prowadzonego przez wydział rozwoju dziecka. Ponieważ nie miałam pieniędzy na opłacenie, wyjaśniłam im swoją sytuację, no może oprócz bicia. Udało im się znaleźć stypendium na opłacenie czesnego dla trojaczków, a nawet zaoferowali mi pracę, aby pomóc mi zarobić na utrzymanie rodzeństwa. "Dzień dobry, Stormie." Pani Black, dyrektorka ośrodka, przywitała mnie. "Dzień dobry." Odparłam radośnie. "Dzień dobly." Trojaczki przywitały się chórem. "Dlaczego dzień dobry, maluchy. Jesteście gotowe na rozpoczęcie dnia?" Zapytała, schylając się do ich poziomu. "Tak, proszę pani." Uśmiechnęły się. "No to chodźcie, pomożecie mi przygotować wszystko. Weźcie swoje torby i pożegnajcie się z mamą." Podeszły do mnie, którą nazywają mamą, założyłam im plecaki, a one każda z osobna dały mi uścisk i pocałunek, po czym pomaszerowały z panią Black. Pani Black odwróciła się do mnie i bezgłośnie powiedziała: Do zobaczenia później. Pomachałam pani Black i ruszyłam w swoją stronę. Pogoda zaczynała się zmieniać, robiło się chłodniej, liście zmieniały kolor, a to oznaczało, że przerwa zimowa jest tuż za rogiem. Nienawidzę przerwy zimowej; wtedy zawsze było najgorzej.

"Cześć, co byś chciała?" Dziewczyna za ladą zapytała z nudą. "Dużą gorącą mochę, proszę." Grzebałam w torbie, szukając portfela, kiedy dziewczyna powiedziała: "cztery dolary i dwadzieścia pięć centów, proszę." Westchnęła na mnie. "Przepraszam, przepraszam, przepraszam, gdzieś tu mam portfel." Uśmiechnęłam się do niej. "Słuchaj, jeśli nie możesz zapłacić, to po co zamawiałaś?" "Mogę zapłacić, tylko nie mogę znaleźć portfela." "Blokujesz kolejkę." Warknęła. Odwróciłam się i zobaczyłam, że za mną stoi sześć osób. "No rusz się, kobieto, pośpiesz się!" Ktoś mruknął. "Tak, spóźnimy się na zajęcia." Zawstydziłam się. "Przepraszam," powiedziałam jeszcze raz i wybiegłam. Nie mogłam się powstrzymać, zaczęłam płakać. Wychodząc, wpadłam na ścianę, a raczej tak mi się wydawało, ale okazało się, że to był człowiek, bardzo DUŻY człowiek, mężczyzna. Wpadłam na niego tak mocno, że oboje upuściliśmy swoje rzeczy. Szybko pozbierałam swoje rzeczy. "Bardzo przepraszam." Wymamrotałam, patrząc na nieznajomego. Spojrzeliśmy sobie w oczy i o cholera, poczułam się jakby uderzył mnie piorun. Kim jest ten grecki bóg, który patrzy na mnie? Ma najgłębsze szare oczy, czarne włosy sięgające ramion i te jego pełne, całkowicie pocałunkowe usta. Co się ze mną dzieje? Nawet go nie znam, a moje dolne partie są w ogniu. Usłyszałam, jak mówi: "PARTNER - MÓJ." Spojrzałam na niego zdezorientowana, a on lekko potrząsnął głową. "Czy wszystko w porządku?" Jego głos przeszył mnie dreszczem. "Umm... Tak, w porządku." Odpowiedziałam cicho, gdy wyciągnął rękę, aby pomóc mi wstać. Niechętnie podałam mu rękę. Nie wiem, co się stało, ale poczułam przepływające przez moje ciało impulsy elektryczne. On też to poczuł, bo gwałtownie wciągnął powietrze. Odsunęłam rękę od jego i myślałam, że usłyszałam ciche warczenie od niego. Sposób, w jaki na mnie patrzył, sprawił, że żałowałam, że nie mam zmiany bielizny. "Uh, jeszcze raz przepraszam. Muszę iść. Spóźnię się na zajęcia." Powiedziałam, cofając się od niego. Wcale nie spóźniałam się na zajęcia, miałam jeszcze co najmniej godzinę, ale nie mogłam ryzykować, że pomyśli, że jestem nim zainteresowana, chociaż nie miałabym nic przeciwko wspinaniu się na tę górę. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale ja odwróciłam się i uciekłam. Co miał na myśli, mówiąc, PARTNER MÓJ? Wiem, że nigdy nie mogę należeć do nikogo, oczywiście oprócz Freda, on nigdy mnie nie puści. Choć jestem pewna, że moja mama by się nie przejmowała, nie brakowałoby jej nas, mogłaby żyć swoim życiem tak, jak chce, nie że już tego nie robi.

Byłam pogrążona w myślach, kiedy usłyszałam, jak ktoś chrząka i pyta: „Wszystko w porządku?” Podniosłam wzrok i zobaczyłam ładną, niebieskooką blondynkę z uśmiechem na twarzy. „Tak, wszystko dobrze.” Nawet nie zauważyłam, że siedzę na ziemi. Mruknęłam z zażenowaniem. „Zdarza się, pozwól, że ci pomogę wstać.” Powiedziała, wyciągając rękę. „Ojej! Co się stało z twoją twarzą? Czy ktoś cię tu skrzywdził?” Westchnęła. „Co?! Ooo, nic. Jestem po prostu bardzo niezdarna, jak widzisz, nie uważałam i uderzyłam się drzwiami.” Próbowałam wyjaśnić, ale wyraz jej twarzy mówił, że mi nie wierzy. „Jeśli pozwolisz...” Zaczęłam mówić. „Tutaj, spróbuj tego.” Powiedziała, podając mi buteleczkę korektora. „Chodź, zobaczmy, czy możemy to zakryć.” Zaproponowała. „Dzięki.” Westchnęłam, gdy weszłyśmy do damskiej toalety, a dziewczyna nałożyła korektor. „A tak przy okazji, mam na imię Stormie.” Uśmiechnęłam się słabo. „Miło cię poznać, Stormie.” Uśmiechnęła się do mnie. „Jestem Summer SilverMoon, właśnie się przeniosłam, więc dzisiaj jest mój pierwszy dzień.” Odpowiedziała, odsunęła się i podziwiała swoją pracę. „Wszystko zakryte.” Obróciła mnie, żebym spojrzała w lustro. „Wow!” Westchnęłam. Cokolwiek zrobiła, udało jej się zakryć każdą siniak i ranę. Muszę ją zapytać, jak to zrobiła. „Dziękuję. Naprawdę to doceniam.” Powiedziałam cicho. „Nie ma sprawy. Powiesz mi, kto ci to zrobił?” Zapytała. Stałam tam w milczeniu, nikt nigdy nie pytał mnie o moje siniaki. Zawsze przechodzili obok i mnie ignorowali. „Wiem, że dopiero się poznałyśmy, ale jeśli poprosisz o pomoc, mogę ci pomóc.” Zaproponowała Summer. Chciałam poprosić o pomoc, ale się bałam. Wiedziałam, że Fred nigdy mnie nie puści, śledziłby mnie na koniec świata, gdyby musiał.

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział