Rozdział 5

„Czas na ranking,” burknął Kapitan, spoglądając na nas z niechęcią. „Jesteście ubrani w szare mundury kandydatów, ponieważ jeszcze nie zasłużyliście na czarny mundur Akademii. Dwadzieścia procent najgorszych kandydatów zostanie odrzuconych na koniec drugiego tygodnia kandydatury. Radzę potraktować to poważnie.”

Kapitan przyglądał się nam, jego oczy były zimne. „Dzisiejszy test,” warknął, „mierzy to, bez czego nie przetrwacie w Akademii: sprawność fizyczna. Rafe Sinclair! Kenny Dextrin! Wy zaczynacie – pierwszy krew wygrywa!”

Akademia słynie z nauczania swoich uczniów najnowocześniejszych metod i technologii, ale pierwsze miejsce jest określane przez walkę na pięści!?

Pojedynek kończy się szokująco szybko. Rafe powala Kenny'ego i krwawi mu nos w ciągu trzydziestu sekund.

Kiedy wywołują Luca Granta, uśmiecham się trochę. Luca tańczy wokół swojego przeciwnika i przez chwilę go drażni, zanim wyprowadza szybki podbródkowy, który powala drugiego chłopaka na ziemię. Gryzę się w wargę, podziwiając jego technikę – i rozłożenie jego umięśnionych ramion, kiedy ku mojemu przerażeniu słyszę swoje imię.

A przynajmniej, moje udawane imię.

„Ari Clark! Robert Brown!”

Moja szczęka opada, bo – Boże, jestem takim idiotą – ale odkąd tu stoję i obserwuję, nigdy nie pomyślałem, że będę musiał to zrobić!

Jęczę, zdając sobie sprawę, że wpadłem w swoją tożsamość księżniczki – jestem przyzwyczajony do stania na uboczu, obserwując walki Rafe'a i Jesse'ego –

„Do dzieła, Clark!” Sierżant warknął, widząc, że nie wyszedłem na przód.

Rafe, stojący obok mnie, westchnął i położył rękę na moich plecach, popychając mnie do przodu. Patrzę na niego z szokiem, ale on tylko wzrusza ramionami, jego oczy wyraźnie mówią: chciałeś dołączyć do Akademii, dzieciaku.

Zdesperowany, zwracam się do Roberta, który już przyjmuje postawę bojową. Kiedy podnosi pięści i w końcu zdaję sobie sprawę, że naprawdę mam go uderzyć, kandydaci wokół nas zaczynają krzyczeć i gwizdać.

„Dawaj!” Robert krzyczy, zachęcając mnie do przodu. „Zróbmy to!”

Ale ja tylko stoję tam, zszokowany.

Ktoś zaczyna się śmiać głośno, a potem wrzeszczy: „Krewetka się boi!”

Inni zaczynają się śmiać też, a potem podchwytują okrzyk: „Krewetka! Krewetka! Krewetka!”

To jakoś mnie napędza – i w końcu sprawia, że moja wilczyca zwraca uwagę na coś innego niż to szalone wydarzenie dzisiejszego popołudnia – dwóch chłopaków – dwa zapachy –

Zabij go, warczy, krocząc we mnie. Pokaż im wszystkim…

I tak zaczynam iść do przodu, moje usta wykrzywiają się, podnosząc własne pięści tak, jak Rafe i Jesse mnie nauczyli, szybko ruszając w stronę drugiego chłopaka –

Wszystko robi się czarne.

Kiedy otwieram oczy, widzę Jesse'ego, który patrzy na mnie, zaglądając znów ponad krawędź mojego łóżka. „Hej, Krewetko,” mówi, uśmiechając się do mnie, ale nie bez współczucia. „Jak się czujesz? Dostał cię dobrze.”

Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale natychmiast czuję ból na całej twarzy.

„Czy to…” mówię, mój głos jest stłumiony od biednego, zranionego nosa, który podnoszę ręką, żeby delikatnie dotknąć, „Czy to złamane?”

Jesse bierze chwilę, żeby nacisnąć mój nos między kciukami, eksperymentalnie go naciskając, co boli jak diabli. Dyszę i krzywię się, ale on potrząsa głową. „Nie, kuzynie, będziesz w porządku za kilka dni. Będziesz miał niezłego siniaka pod okiem, jednak.”

No, i nie mogę nic poczuć z moim nosem tak rozwalonym, prawda?

Więc nie mam pojęcia, który z tych chłopaków jest...

Boże, nawet nie mogę pomyśleć tego słowa.

Towarzysz! Mój wilk radośnie podsuwa, tańcząc we mnie, ignorując mój ból. Twoi towarzysze! Obaj! Wstawaj teraz, zmień się we mnie! Czuję ich zapach! Mogę to zrobić! Bardzo bym chciała to zrobić!

Marszczę brwi, ignorując ją i zamykając oczy ponownie, życząc sobie, że nadal jestem nieprzytomna.

Kilka minut później, jednak mój odpoczynek zostaje przerwany przez coś, co ląduje na mojej poduszce, sprawiając, że podskakuję. Wzdycham, otwierając oczy, a potem marszczę brwi, widząc kanapkę owiniętą w celofan i butelkę wody obok mnie, wraz z paczką środków przeciwbólowych.

"Wszystko w porządku, dzieciaku?" pyta cicho Rafe, a ja trochę podskakuję, widząc go stojącego tam, gdzie wcześniej był Jesse, przyglądającego się mi uważnie.

"Nie, umieram," wzdycham dramatycznie, opadając z powrotem na poduszkę.

"To łamie pakt," mówi, lekko popychając mnie w ramię. "Ty umrzesz, mama mnie zabije – wtedy tata będzie miał tylko Markiego i Juniper, swoje najgorsze dzieci. Wiesz, że nie możemy im tego zrobić."

Uśmiecham się, śmiejąc się trochę, ale potem krzywię się, gdy śmiech boli. "Hej," mówię, nagle przypominając sobie, że przegapiłam wielkie wydarzenie. "Czy wygrałeś?"

Rafe tylko wzrusza ramionami, ale Jesse wyskakuje zza niego. "Oczywiście, że wygrał!" mówi Jesse, dumnie obejmując Rafe'a ramieniem. "Powinieneś zobaczyć tego brutala, którego musiał pokonać, Ari," kontynuuje, jego oczy szerokie i podekscytowane.

"Przesadzasz," mruczy Rafe, zrzucając Jesse'ego, choć nie może powstrzymać kącików ust od uniesienia się.

"Naprawdę," mówi Jesse, pochylając się do mnie. "Był jak, większy od Rafe'a, może – albo przynajmniej tak duży – i całkowicie brutalny. Można było powiedzieć, że nigdy nie był formalnie szkolony, ale po prostu wchodził w swoje walki jak szalony –"

"Naprawdę?" pytam, ciekawa, siadając trochę. "Który to był?"

"Ten wielki głaz tam," mruczy Jesse, wskazując przez pokój. Widzę go od razu – kto by nie? Jest naprawdę ogromny – rywalizuje nawet z moim tatą pod względem rozmiaru. Siedzi zgarbiony na swojej pryczy, patrząc na materac z rękami opartymi lekko na kolanach, całkowicie stoicki, ale wyraźnie rozczarowany, że zajął drugie miejsce. Jego ciemne włosy opadają na twarz, jakby nie chciał ich odgarnąć.

"Pokonałeś go?" pytam, zszokowana, patrząc na mojego brata.

"Nie udawaj tak zaskoczonej," Rafe warczy, marszcząc brwi, obrażony.

Śmieję się trochę i pochylam, żeby lekko popchnąć go w ramię. "Masz rację," mówię przesadnie dziewczęcym głosem, jak szalona cheerleaderka, drażniąc go. "Nikt nie może pokonać Rafe'a Sinclaira!"

Jesse śmieje się ze mną, odwracając się, aby zobaczyć, jak Rafe czerwienieje, marszcząc brwi.

"Jedz," mruczy Rafe, zeskakując z łóżka, "i weź środki przeciwbólowe." Potem się waha, patrząc przez ramię, i pochyla się, żeby szepnąć. "Są zamknięte kabiny prysznicowe, ale... nie sądzę, żebyś powinna tam iść w najbliższym czasie. Dobrze?"

"Zrobię to rano," mówię ziewając, sięgając po zimną butelkę wody i przyciskając ją do twarzy, jęcząc trochę z natychmiastowej ulgi. "Wstanę o trzeciej, zanim ktokolwiek inny."

"Dobrze. Obudź mnie też. Pójdę z tobą."

"Nie," mówię, potrząsając głową. "Potrzebujesz snu. Będzie dobrze."

"Po prostu obudź mnie," warczy mój brat.

Kiwnę głową, żeby go udobruchać, i opadam z powrotem na poduszkę z jękiem.

Dobrze, warczy mój wilk, gdy zasypiam, niezadowolona. Ale jutro ich znajdziemy!

Niestety, jak to bywa z losem, jutro jest zbyt długo czekać.

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział