Rozdział 6
AZURA.
Minęły cztery tygodnie od jego odrzucenia. Ta noc wstrząsnęła mną bardziej niż cokolwiek, co Judah kiedykolwiek mi zrobił. Wciąż pamiętam, jak chwyciłam swoje ubrania, zanim wypadłam z penthouse'u. Nie miałam nic, ani telefonu, ani roweru. Udało mi się uprosić kogoś o telefon i zadzwoniłam do Liama, gdy zaczynał padać deszcz, zmywając zapach mojego tak zwanego towarzysza. Ale nie mógł zmyć tego, co mi zrobił. Moje znamię paliło z bólu, a proces gojenia spowolnił przez odrzucenie.
Kiedy Liam się pojawił, milczałam. Kiedy zobaczył, w jakim jestem stanie, gniew w jego oczach sprawił, że uległam łzom. Nigdy wcześniej nie widziałam go tak wściekłego, a gdybym nie chwyciła go i nie błagała, że to było za obopólną zgodą, był gotów zabić. Udało mi się powiedzieć mu, że mój towarzysz mnie naznaczył i odrzucił. Gdyby to był ktokolwiek inny niż Leo, nie obchodziłoby mnie to, ale nie mogłam nikomu powiedzieć, bo to by wszystko zrujnowało. Alejandro by oszalał, a Marcel, ojciec Leo, czułby się winny. To dotyczyło całej mojej rodziny, nie tylko mnie. Po prostu nie mogłam.
Teraz ściskałam szyję, gdzie jego znamię ją plamiło. Potrzebowało całego tygodnia, aby się zagoić.
Frustracja i gniew wypełniały mnie, gdy patrzyłam na wiadomość na moim telefonie.
Judah.
Był problemem, który wciąż nie zniknął, a on, jak reszta mojego stada, dowiedział się, że zostałam naznaczona i odrzucona. Jego gniew był wyraźny w jego wiadomościach, a on zaczął do mnie dzwonić. Połączenia, których nie odbierałam, co tylko pogarszało jego groźby.
Krwawy Księżyc i jego siostrzane stado, Błękitny Księżyc, razem liczyły ponad cztery tysiące członków. Dosłownie dzieliliśmy to samo terytorium, chociaż domy mieszkalne były oddzielone. Lata temu byliśmy jak to stado ludzi żyjących w lesie, dziwne, prawda? Tak, powiedz mi o tym, ale teraz mieliśmy tutaj mini miasteczko; sklepy, restaurację, kawiarnie, nawet szkołę i oczywiście ogromny szpital. Jakoś wieść o tym, że zostałam naznaczona, rozeszła się jak pożar, mimo że próbowałam to utrzymać w tajemnicy.
Moje znamię… półksiężyc, błyszczący, ciemnoniebieski księżyc, z gwiazdami i lotosem, na tle niebieskich płomieni. Piękne znamię z równie brzydką historią. Przypomnienie o bolesnych wspomnieniach, które chciałam usunąć.
Wciąż pamiętam wyraz twarzy taty, kiedy Liam przyprowadził mnie do domu, sposób, w jaki mnie przytulił, jak jego serce biło… Ból mamy, zmartwienie i gniew w jej płonących oczach. Musiałam milczeć dla dobra wszystkich, ale oni tylko się na mnie wściekali za to, że nie chciałam podać jego imienia. Wciąż nie wypowiedziałam słów, aby zaakceptować jego odrzucenie… Wiedziałam, że nie muszę tego robić twarzą w twarz, ale nadal było to przerażające.
Wszystko sprawiało, że czułam się chora; straciłam apetyt i nie mogłam się na niczym skupić. Potrzebowałam przerwy od tego wszystkiego, chciałam uciec… i chociaż Liam mówił, że to nie jest odpowiedź, wciąż tego chciałam.
Lekki stukot do moich drzwi sypialni sprawił, że podniosłam głowę.
"Hej Zu," usłyszałam głos Liama, w jego magnetycznie niebieskich oczach widać było troskę.
"Hej," odpowiedziałam, sięgając po kurtkę i zakładając ją.
"Wychodziłaś gdzieś?" zapytał.
Kiwnęłam głową, gdy wszedł do pokoju i mocno mnie objął. Zamknęłam oczy, odwzajemniając uścisk. Jego znajomy zapach przypominał mi dom. Chciałam płakać i rzucać się na podłogę, żeby to naprawił. Ale nie byłam już dzieckiem, a to nie był jego problem do rozwiązania. Miał dość na głowie z szóstką dzieci i stadem, którym musiał się opiekować.
"Porozmawiaj ze mną, Zu," szepnął, całując mnie w czubek głowy.
Nie odpowiedziałam, tylko przytuliłam go mocniej.
"Jestem twoją ulubioną siostrą, Liam?" zapytałam, patrząc na niego, używając moich najlepszych, dużych oczu i próbując brzmieć słodko.
Uśmiechnął się, rozbawiony, chwycił moją twarz i pocałował mnie w czoło.
"Bez wątpienia." Puścił mi oczko, a ja się uśmiechnęłam.
"Ty też jesteś moim ulubionym." powiedziałam cicho, biorąc głęboki oddech i cofając się. "Wiesz, gdzie jest moja stara kolekcja lalek voodoo, których nie chciałam wyrzucić?"
Spojrzał na mnie z niepokojem. "Umm, naprawdę chcesz iść tą ścieżką?"
"Kusi mnie, żeby nauczyć się trochę czarnej magii... Myślę, że nie miałabym nic przeciwko zadaniu kilku osobom bólu." Na pewno miałam gdzieś lalkę voodoo Leo.
Leo Rossi.
Człowiek znany z bezwzględności, brutalności i niebezpieczeństwa.
Człowiek, którego serce było zamrożone w lodzie.
Człowiek, który nie dbał o nikogo…
Słyszałam historie, ale to, co zrobił, sprawiło, że wszystkie wydawały się bardzo realne…
"Muszę na chwilę wyjść." powiedziałam do Liama, zanim chwyciłam klucze od roweru i wyszłam z domu.
Jechałam ulicami naszego małego miasteczka. Może jakieś ciastka od Babci Janki poprawią mi humor. Na szczęście dla mnie, dziś miała wolne. Nienawidziła mnie, a ja nie lubiłam tam chodzić, gdy była w pobliżu. Zaparkowałam rower, ignorując spojrzenia grupki dziewczyn siedzących przy stoliku na zewnątrz, i weszłam do piekarni.
Wszystkie pięć tych lalek Barbie chodziło ze mną do szkoły, i cóż, nie mogę zaprzeczyć, że raz je trochę wkręciłam, no może dwa razy? Powiedzmy, że już się nie dogadujemy…
To był niewinny żart, przysięgam.
"Zamknięte." odezwał się marudny głos.
Tylko moje szczęście.
Babcia Janka była tutaj.
Rozejrzałam się po piekarni, zdecydowanie nie była zamknięta. Trzy stare jędze, które mnie nienawidziły, też tu były.
Idealnie. Szkoda, że nie sprawdziłam u Justina, zanim tu przyszłam.
"Wyjdź, brudzisz mi podłogi." warknęła.
"Aw, no dalej Babciu Janko, moje buty są czyste. Chcę tylko kilka ciast z pekanami i już mnie nie ma."
"Wyjdź."
"Wiesz… im szybciej dasz mi te ciastka, tym szybciej mnie tu nie będzie?" Wsadziłam rękę do kieszeni kurtki i wyciągnęłam portfel.
"Nie, skończyły się. Nie obsługuję fr..." Zacisnęła usta, patrząc na mnie z ledwie ukrywaną pogardą, wiedząc, że jeśli powie te słowa, będzie to bezpośrednie nieposłuszeństwo wobec swojego Alfy.
Dziwolągi natury.
