Rozdział 2
PUNKT WIDZENIA LUKSURI.
Zapach rosy sprawił, że moje oczy mrugnęły otworem. Leniwie poruszyłam się na jakiejś powierzchni, na której leżałam.
Mrugnęłam, zdezorientowana, gdy moje oczy dostosowywały się do słabego światła, które przesączało się przez mgliste lasy.
Potem wszystko nagle się skupiło.
Usiadłam gwałtownie, zatrzymując oddech, gdy przyjrzałam się mojemu otoczeniu.
Moje oczy mknęły po mglistych lasach, zanim zatrzymały się na postaci leżącej obok mnie - nagiej.
Moje serce dziko biło, gdy kawałki poprzedniej nocy powróciły do mojej pamięci.
Zasłoniłam usta drżącą dłonią, gdy zdałam sobie sprawę, co się stało. "O, Bogini. Co ja zrobiłam?" Szeptałam, mój głos drżał, gdy wpatrywałam się w niego - potwór spokojnie leżał obok mnie. Człowiek, którego bałam się, a jednak...
Czy naprawdę jest potworem?
Nie. Leżał tam nieruchomo jak śmierć, ale teraz nie było w nim nic potwornego. Jego rysy były ostre, ciosane i miażdżąco przystojne.
Jego krótkie, czarne włosy opadały na czoło, przykrywając część blizny po prawej stronie czoła, tuż nad brwią.
Mimo jego cech, to nie zmieniało faktu, że był potworem, którego wszyscy się bali. A jednak pozwoliłam mu zbliżyć się do mnie. Bogini!
Moje brzuch skręcał z lęku, winy i czegoś jeszcze—czego nie potrafiłam nazwać, ale czułam to głęboko w swoim wnętrzu. Musiałam uciec, zniknąć, zanim się obudzi i zda sobie sprawę, co się stało.
Nie było potrzeby odrzucenia. Wystarczyło uciekać i ukryć się... Upewnić, że mnie nigdy nie znajdzie. Poza tym on mnie skądś nie zna.
Trzymając oddech, zaczęłam się od niego oddalać, poruszając się powoli, ostrożnie, modląc się, żeby delikatne szelesty liści pod mną go nie obudziły.
Krok po kroku oddalałam się, moje spojrzenie nie opuszczając jego śpiącej postaci. Gdy wreszcie byłam kilka stóp dalej, odwróciłam się i uciekłam, biegnąc przez las tak szybko, jak tylko nogi mi pozwalały. Moim jedynym celem było dotarcie do granicy mojego stada. Może gdybym tam dotarła, mogłabym udawać, że ta noc nigdy nie miała miejsca.
Może gdybym wróciła do domu, mogłabym zapomnieć o uczuciu jego dotyku, o tym, jak jego głos—gęsty, dymny i niebezpieczny—przesyłał dreszcze po moich plecach. Może mogłabym zapomnieć o odurzającym pociągnięciu więzi.Nie mogłam w to uwierzyć—nie mogłam uwierzyć, że byłam z nim blisko, że pozwoliłam mu mnie objąć, że pozwoliłam więzi wziąć górę. A teraz sama myśl o tym, że się obudzi i ruszy za mną, wzbudzała we mnie nową falę terroru.
"Luksurio... Co teraz zrobimy? Boję się," Xurie, moja wilczyca, zapytała z jęknięciem z głębi mojego umysłu.
"Nie wiem, Xurie. Zrobiliśmy błąd wczoraj wieczorem, i musimy upewnić się, że już nigdy go nie zobaczy," zachęcałam moją wilczycę. Wiem, że była przyciągana do naszego partnera. Ale to było najlepsze dla nas.
Dotarłam do strumienia, który oznaczał granicę między Północą i Południem, moje płuca płonęły, kiedy brodziłam przez lodowatą wodę.
Zatrzymałam się tylko na chwilę, żeby zabrać swoją suknię z miejsca, gdzie je schowałam.
Nie zawahałam się, nawet żeby złapać oddech. Musiałam się ruszać... Musiałam wrócić do bezpieczeństwa mojej watahy, nawet jeśli słowo "bezpieczeństwo" wydawało się ode mnie daleko, jeśli chodzi o moją rodzinę.
Jak mogłabym spojrzeć w oczy mojej wataze, mojemu ojcu, wiedząc, co się stało? Jak mogłabym spojrzeć w oczy Kahelowi? Winę czułam do szpiku kości.
Jakby los specjalnie mnie karcił, natknęłam się na Kahela właśnie przy granicy. Przyszedł sprawdzić, czy strażnicy na patrolu sumiennie wykonują swoje obowiązki.
Ostatnim razem, zbóje napadły na naszą watahę z powodu zaniedbania strażników na służbie. Na szczęście udało nam się ich wszystkich odeprzeć.
Kahel był Betą naszej watahy. Przejął po swoim zmarłym kilka miesięcy temu ojcu.
"Luksurio..." zawołał Kahel z zmarszczonymi brwiami. "Skąd wracasz tak wcześnie?" zapytał mnie swoim zwykłym słodkim, uspokajającym głosem.
Nie mogłam na niego spojrzeć. Winność we mnie gryzła. Umyłam się w strumieniu, mając nadzieję zmyć zapach mojego partnera z mojej skóry. Miałam nadzieję wbrew nadziei, że się nie dowie. To go złamałoby.
Ja i Kahel byliśmy w sobie zakochani od dłuższego czasu. Oboje zdecydowaliśmy, że będziemy dla siebie wybranymi partnerami. Teraz, gdy objął pozycję Beta, był gotowy na partnerkę. Już przygotowywaliśmy się, żeby niedługo poinformować Alfa Odrena o tym."Mmm... Poszedłem pobiegać," powiedziałem, przełykając ślinę.
Jego twarz zmarszczyła się w zmarszczce, "Czy chodzi o dom?" zapytał mnie. Jego życzliwość i troska powoli mnie zabijały.
Skinąłem głową na jego pytanie, a on przytulił mnie.
Nasza relacja była tajemnicą. Tylko kilka zaufanych osób o niej wiedziało.
Spokój lasu nie łagodził mojego poczucia winy. Zastanawiałem się, dlaczego Kahel nigdy nie usłyszał szybkiego bicie mojego serca.
Przytrzymał moją twarz i przechylił moją głowę, aby spojrzeć mu w głęboko niebieskie oczy, ale unikałem jego niewinnego spojrzenia.
"Czy coś jeszcze jest nie tak? Wiesz, że możesz ze mną porozmawiać," powiedział do mnie Kahel, a ja umierałem z winy.
Byłem cichy.
"Przygotowałem dla ciebie małą niespodziankę wczoraj wieczorem. Szukałem cię, ale Rella powiedziała mi, że..." Na wspomnienie Relli, mój żołądek jeszcze bardziej się skręcił.
Przerwałem mu w połowie zdania, "Po prostu poszedłem się rozejrzeć, Kahel."
Nie chciałem słyszeć ani słowa o Relli. Kobieta, która nie zawahałaby się odebrać Kahela ode mnie w momencie, gdy zaakceptowałbym okrutny los, jaki nałożyła na mnie Bogini Księżyca.
"Mój miły... Nie lubię widzieć cię tak smutnego. To mnie boli," powiedział Kahel, zaniepokojone zmarszczki rysujące się na jego twarzy.
To było za wiele. Nie mogłem tego dłużej znieść. Tama w moich oczach groziła zerwaniem. Odepchnąłem go ode mnie i przebiegłem obok niego, zasłaniając usta, aby stłumić łzy, które groziły wyrwać się z mojego gardła.
PUNKT WIDZENIA ALFA PARTHE
Świt był cichy, lasy nieruchome i okryte mgłą. Jednak nawet w tej upiornej ciszy czułem ją. Moją partnerkę.
W momencie, gdy poruszyła się obok mnie, jej zapach—mieszanka strachu, dezorientacji i czegoś o wiele słodszego—ciągnął na krawędzi mojej świadomości.
Jej masło-miękką skórę muskały liście, a nawet we śnie czułem jej delikatny, ostrożny ruch. Moje zmysły, choć przeklęte, nigdy nie uległy stępieniu. Nawet podczas snu.
Kiedy zaczęła się oddalać, jej bicie serca przyspieszając z każdym ostrożnym krokiem, moje oczy nagle się otworzyły.
Instynkt, napędzany pragnieniem posiadania jej, krzyczał mi, żebym działał, aby ją schwytać, zanim mogłaby uciec. Ale pozostałem nieruchomy, usta wykrzywiając się w okrutnym uśmiechu, gdy obserwowałem, jak próbuje uciec."Jaka ona głupia," pomyślałem, kpiąca radość przeplatana mroczniejszym zadowoleniem. Nie miała pojęcia, na co mnie stać – nie wiedziała, że każdy jej oddech, każdy jej krok, był dla mnie tak głośny jak krzyk w środku nocy.
To moje przekleństwo – ta plugawość, która mnie oznaczała jako potwora Północy – miało swoje zalety. Moje zmysły były sto razy ostrzejsze niż u jakiegokolwiek innego Alfy.
Moje wzrok potrafił przeniknąć najciemniejsze noce, mój słuch wyłapywał najlżejsze dźwięki, a mój węch był tak ostry, że zapach jej potu, strachu i pobudzenia wciąż unosił się na moim języku. Nawet potrafiłem wyczuć zmianę w jej emocjach, konflikt między strachem a nieodpartym pociągiem naszej więzi.
Jak ona drżała, jak jej szafirowe oczy szukały desperacko ucieczki od nieuchronnego – ach, jak mnie to ekscytowało. Ale czekałem, pozwalałem jej myśleć, że ma szansę.
Nie wiedziała, że słyszałem jej szaleńcze bicie serca jak bębnienie w moich uszach. Nie wiedziała, że jej zapach – tak wyjątkowo jej, tak odurzający – był śladem, którego nie mogła ukryć. Nie wiedziała, że każdy jej krok w oddaleniu ode mnie tylko zbliżał mnie do niej.
Patrzyłem, jak wreszcie uciekła, jej boskie stopy ledwo wydawały dźwięk na wilgotnej ziemi.
Miała ledwie sto sześćdziesiąt cztery centymetry wzrostu. Drobna i krucha. Dokładnie takie, jakie lubiłem.
Przemieniła się z powrotem w wilczycę, piękne białe stworzenie, które zdawało się ślizgać między drzewami. Ale niezależnie jak szybko uciekała, jak desperacko próbowała się ratować, nie mogła mnie wyprzedzić. Ani teraz, ani nigdy.
Teraz pewnie dotarła już do granicy swojej watahy. Będzie myślała, że jest bezpieczna, że odległość między nami jakoś ją osłoni od konsekwencji tego, co się stało. Ale się myliła. Więź między nami była zbyt silna, a ja już znałem ją zbyt dobrze.
Była moja. Moja partnerka. Mój majątek. I nie pozwolę jej odejść.
Okrutny uśmiech nie schodził z mojej twarzy, gdy odwróciłem się w kierunku, którym uciekła.
"Wiem dokładnie, gdzie ją znaleźć."














































































































































































































