Rozdział 6

POV ALPHA PARTHE

Mój wzrok pozostawał utkwiony w wejściu do dużej sali, gdzie zebrało się kilka osób. Nie jestem obrażony. Nie należę do tych, którzy cenią sobie tłumy.

Stado Gór Popiołu nie jest szczególnie podekscytowane wysyłaniem swojej córki ze mną. Doskonale to rozumiem.

Nie obchodzi mnie to wszystko. Można mnie nazwać samolubem.

Sala była cicha. Wszyscy jedli i pili tak cicho, jak to możliwe. Kogo to obchodzi? W końcu jestem sadystą.

Traciłem cierpliwość. Co tak długo trwa? Prawie nadszedł czas pełni księżyca. Przybyłem tylko z moim Betą, Tarvenem, i trzema wyszkolonymi wojownikami.

Nie potrzebowałem tłumu, żeby eskortować moją nową partnerkę do naszego terytorium.

Wyszedłem tylko z kilkoma osobami, które mogły poradzić sobie z czymkolwiek, co się pojawi, jeśli pełnia księżyca nadejdzie, zanim dotrzemy do stada Dzikiego Wilka.

Shita, na miarę swoich możliwości, zapewniła nam częściową kontrolę nad sytuacją. Nie lubiłem nadwyrężać swoich mocy na takie błahe sprawy. Zostawiałem je na bardziej pilne kwestie. Dlatego pozwoliłem jej zajmować się tym wszystkim za mnie i stado – chronić nas przed klątwą.

Shita.

Shita.

Jej imię ciągle dźwięczy w mojej podświadomości. Ale teraz nie czas na to. Musiałem to odsunąć na bok.

Delikatny zapach dzikiego jaśminu i dymnego bursztynu wypełnił moje nozdrza. Była tutaj. Zmrużyłem oczy i zmarszczyłem nos. Jej zapach był skażony. Męski zapach.

Moja złość wzrosła do punktu wrzenia. Dlaczego tak bardzo chciała, żebym jej jeszcze bardziej nienawidził? Wciąż jej nie wybaczyłem za to, co zrobiła ostatnio, a teraz to?

Wstałem nagle. Wszyscy inni również.

Podeszła i przeszła przez drzwi. Wyglądała elegancko.

Obserwowałem, jak przechodzi przez drzwi; każdy krok był miarowy i pełen gracji, jakby unosiła się, a nie chodziła.

Miękkie światło słabo oświetlonej sali rzucało na nią eteryczną aurę, sprawiając, że wyglądała jakby została przywołana z głębi jakiejś starożytnej, zapomnianej magii.

Zapach jaśminu i dymnego bursztynu przylgnął do niej jak druga skóra, choć ten cholerny męski ślad wciąż na niej pozostawał, zatruwając jej czystość.

Pełnia księżyca zbliżała się, ale to nie księżyc wzbudzał we mnie bestię. To była ona.

Moje oczy zwęziły się, nozdrza rozszerzyły, walczyłem, by powstrzymać swoją złość. Moje wnętrzności skręcały się, i nie z pożądania, ale z czegoś mroczniejszego – przyszłej furii zarezerwowanej dla każdego mężczyzny, który głupio odważy się położyć rękę na tym, co moje.

Jej sukienka była jak z marzenia – głęboki, szmaragdowy zielony, który pięknie kontrastował z jej kremową, maślaną skórą, materiał przylegał do jej figury w sposób zarówno skromny, jak i szaleńczy.

Gorset był misternie sznurowany, mocno przylegał do jej talii, a jednocześnie rozszerzał się w miękką kaskadę aksamitu, która dotykała podłogi z każdym jej krokiem.

Cholera. Miałem być wściekły na tę kobietę. Ukarać ją. Nienawidzić ją. Za to, że upokorzyła mnie przed wszystkimi ostatnio. Co się, na imię Bogini Księżyca, dzieje?

Na jej szyi była cienka łańcuszek, prawie niewidoczny, z pojedynczym szafirowym wisiorkiem, który odzwierciedlał uderzający błękit jej oczu – oczu, które mogłyby przebić się przez najtwardszych mężczyzn, ale nie mnie. Nie dzisiaj.

Wyobrażałem sobie, jak zaciskam jej długie, białe kręcone włosy, podczas gdy zmuszałbym ją do bezsensownych modlitw do Bogini Księżyca, uwięzioną gdzieś pod mną.

Każdy lok idealnie otaczał jej diamentową twarz, sprawiając, że wyglądała łagodniej, prawie anielsko. Ale wiedziałem lepiej. Ta anielska twarz była niczym innym niż maską. Maską kryjącą chaos, który już wprowadziła w moje życie.

Nikt nigdy nie wprowadził takiego chaosu do mojego życia. Jedyną osobą, która była blisko, była Rashina.

Zacisnąłem pięści, czując ostre ukłucie paznokci w dłoniach. Była zbyt piękna, zbyt niebezpiecznie piękna. To była ta rodzaj urody, która zapraszała chaos, która sprawiała, że słabi mężczyźni padali na kolana, a potężni, tacy jak ja, kwestionowali swoją siłę.

W końcu zatrzymała się, stojąc przede mną, jej wzrok podniósł się, by spotkać się z moim. Przez krótki moment nasze oczy się spotkały i zobaczyłem w jej wyrazie coś, co mogło być niepokojem, a może strachem? To nie miało znaczenia.

Należała do mnie, czy zdawała sobie z tego sprawę, czy nie.


PUNKT WIDZENIA LUXURII.

Moje nerwy zawiodły mnie. Prawie się potknęłam. Czułam wir emocji. Ból - za to, co zrobiłam Kahelowi kilka sekund temu. Niepokój - wiedząc, że ten potwór wyczuje Kahela na mnie.

Członkowie mojego stada szeptali poniżające słowa, gdy przechodziłam obok. Tylko garstka z nich była obecna. Ze względów bezpieczeństwa.

Jego wzrok nigdy nie opuścił mojego, gdy zbliżałam się do niego. Przerażał mnie. Patrzył na mnie z taką zimnością i obojętnością, że aż mnie trzęsło.

Chciałabym móc czytać jego myśli.

Stanęłam obok niego, a jego oczy przeszyły głębię mojej duszy. Nie mogłam tego znieść. Natychmiast odwróciłam wzrok, błagając, żeby ceremonia już się skończyła.

Mój ojciec patrzył na mnie z obrzydzeniem. Większym niż kiedykolwiek wcześniej.

Wciąż czułam palący wzrok Parthe, jego obecność mnie dusiła. Walczyłam, żeby utrzymać spokojny oddech, ignorować zapach Kahela, który wciąż unosił się na mojej skórze, oraz poczucie winy za dodanie ziół do jego herbaty, żeby powstrzymać go przed sprawieniem kłopotów, jak planował. Nie chciałam, żeby zginął z rąk tego bezdusznego potwora.

Zanim się obudzi, będę już dawno zniknięta. Szczerze mam nadzieję, że działanie ziół będzie tak silne, jak sobie wyobrażałam.

Parthe nachylił się, jego oddech gorący na mojej skórze. Jego głos był niski, tylko dla mnie. "Śmierdzisz nim."

Jego głos. Głęboki i zwodniczo spokojny. Sprawił, że się wzdrygnęłam.

"Pożałujesz, że pozwoliłaś mu cię dotknąć." Powiedział, zanim się odsunął.

To była obietnica. Nie groźba. Miał na myśli każde słowo, które właśnie powiedział.

Starszy Najoridus stanął na czele sali, jego pomarszczone ręce złożone przed sobą, "Zebraliśmy się tutaj, aby być świadkami związku między Alfą Parthe z dzikiego stada wilków a Luxurią z stada Gór Popiołu. Ten związek, święty i przypieczętowany przez Boginię Księżyca, nie jest czymś, co można zawrzeć lekko. Oba stada będą się jednoczyć pod tym związkiem, a wraz z nim odpowiedzialność, lojalność i zaufanie będą testowane."

Przełknęłam ślinę. Zaufanie. Prawie zaśmiałam się na to słowo, ale moje nerwy były zbyt napięte, żeby to zrobić.

Nagle głos starszego Najoridusa zaczął zanikać. Moja głowa zrobiła się lekka, a oczy zamglone. Złe uczucie się nasilało.

"Luxuria," powiedział starszy, wyciągając mnie z zamyślenia, "Czy z własnej woli przyjmujesz Alfę Parthe jako swojego partnera, by go chronić i służyć mu, stać u jego boku przez próby związku i poddać się woli Bogini Księżyca, teraz i na zawsze?"

Słowa były jak kamienie w moim gardle, ciężkie i nie do ruszenia. Czułam Parthe obok mnie, górującego nade mną, jego obecność owijała się wokół mnie jak łańcuchy. Poddać się. To słowo drażniło moją duszę.

"Tak," powiedziałam w końcu, mój głos ledwie ponad szeptem.

Kłamstwa. Absolutne kłamstwa. To nigdy nie było z mojej wolnej woli.

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział