Aspen-Rozdział piąty
Aspen
Po powrocie do domu i szybkim prysznicu, żeby zmyć zapach seksu z ciała, wysyłam wiadomość do Bostonu, żeby dać mu znać, że bezpiecznie dotarłam do domu. Potem piszemy do siebie, aż moje oczy stają się zbyt ciężkie, żeby je otworzyć.
Kiedy obudziłam się tego ranka, uśmiech już był przyklejony do mojej twarzy. Taki, którego nawet rzeczywistość przeprowadzki i konieczność rozpoczęcia wszystkiego od nowa w nowej szkole nie mogła zmazać.
Po szybkim prysznicu, znów, nie chcąc spotkać moich nowych rodzeństw w kompromitującym stanie, ubieram się i schodzę po schodach z energią w kroku.
„Hej, kochanie,” mama wita mnie, gdy wchodzę do kuchni.
„Hej, mamo. Potrzebujesz pomocy?” pytam, podchodząc do niej, żeby zobaczyć, co gotuje. „Czy karmimy armię?” pytam, widząc wszystkie bekon, jajka, kiełbasę i naleśniki, które mama zrobiła, oraz placki ziemniaczane, które kończy.
„Nie, słoneczko. Po prostu chcę mieć pewność, że będzie wystarczająco dla wszystkich.” Mówi, odwracając się do mnie z uśmiechem. „Mam to pod kontrolą, dlaczego nie pójdziesz nakryć do stołu. Collin powiedział, że obudzi pozostałych.” Mówiąc to, udaje, że chce mnie uderzyć łopatką, ale ja szybko się odsuwam. Obie chichoczemy i bawimy się w kuchni, gdy słyszę kroki schodzące po schodach. Chwilę później Collin wchodzi, a za nim...
O Boże.
Kurczę!
Czterech identycznych chłopaków patrzy na mnie, a dwóch z nich ma otwarte usta ze zdziwienia.
„Boston, Lincoln, Dallas, Jackson. To jest kobieta, o której wam mówiłem, Ashlynn, i jej córka, Aspen. Panie, to są moi chłopcy.” Boston zaczyna kaszleć, gdy ja stoję tam, patrząc na czterech chłopaków przed sobą, gryząc dolną wargę i myśląc o tym, jak bardzo jestem w tarapatach.
Potrzebując chwili, żeby się uspokoić, przepraszam i przechodzę obok chłopaków i ich taty, biegnąc na górę do swojego pokoju. Jak tylko drzwi się zamykają, opadam na podłogę, plecami opierając się o jej twardą powierzchnię, próbując opanować oddech i ogarnąć fakt, że...
Boston i Lincoln są moimi przyrodnimi braćmi...
Co do diabła?
Jakie są szanse na to, że to się wydarzy?
Spałam z jednym z nich...
Słyszę ich głosy, gdy idą korytarzem. „Czy wiedziałaś?” Jeden z nich pyta.
„Cholera…” drugi przeklina.
„Co się dzieje?” Trzecia osoba pyta, brzmiąc zdezorientowana.
„Tak, co tu przegapiliśmy? Bos, Linc?” mówi, kto, jak przypuszczam, jest ostatnim z czterech braci.
Drzwi do sypialni obok mojej zamykają się i słyszę, „Cholera...”
„Co zamierzasz zrobić, Bos?” To musi być Lincoln.
„Nie mam pojęcia,” mruczy Boston.
Wpełzając do łóżka, łzy, które powstrzymywałam, przebijają się, a ja chowam głowę w poduszce, żeby ukryć dźwięk płaczu. Co gorsza, nawet nie wiem dlaczego płaczę.
Nie jestem zła, że są moimi przyrodnimi braćmi―że on jest jednym z moich przyrodnich braci. To nie jest nasza wina, ale chyba czuję się... zawiedziona.
Czuję, jak moje łóżko się ugina i zakładam, że to moja mama przyszła dowiedzieć się, co się dzieje. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy para ust dotyka mojego ramienia, a słabe „Aspen...” dociera do moich uszu.
Odwracając głowę, żeby na niego spojrzeć, widząc jego konfliktujące uczucia wyraźnie na twarzy, wtulam się w niego, chowając głowę w jego klatce piersiowej, gdy moje łzy zaczynają wsiąkać w tkaninę jego szarej koszulki.
„Nie wiedziałam...” mamroczę, niepewna, czy mnie słyszy.
„Wiem,” odpowiada. „Ja też nie. Wszystko będzie dobrze.”
„Nie, nie będzie,” szlocham, kręcąc głową.
Boston próbuje podnieść moją głowę, ale nie mogę spojrzeć mu w oczy. Po prostu nie mogę. Zamiast tego, trzymam twarz skierowaną w dół.
„Hej, spójrz na mnie, ba-Aspen. Proszę.”
Kiedy nie słucham, pochyla głowę, aż patrzymy sobie w oczy, „Czy...” Przerywa, gryząc dolną wargę, „czy żałujesz tego, co się między nami wydarzyło?” w końcu pyta.
I to jest problem, prawda?
Nie.
Nie żałuję tego ani trochę, ale to nie znaczy, że to jest właściwe, że to coś, co może trwać...
"Nie," mówię rzeczowo, podnosząc głowę, żeby nie musiał się schylać, aby mnie zobaczyć. Nawet teraz, wiedząc, że jest moim nowym przyrodnim bratem, wciąż pragnę poczuć jego usta na swoich. Wciąż chcę czuć ciężar jego ciała na swoim. Wciąż chcę czuć, jak porusza się we mnie, przynosząc mi przyjemność, jakiej nigdy wcześniej nie znałam.
"Nie żałuję tego, Boston. Wcale, ale..."
Trzymając moją twarz w dłoniach, Boston pochyla się i całuje mnie w usta. "Żadnych ale, to niczego nie zmienia, bo ja też tego nie żałuję," mruczy, zanim znów obejmuje moje usta, tym razem przesuwając językiem po krawędzi moich warg, chcąc wejść.
Szybko się odsuwam, "Poczekaj!" mówię, podnosząc rękę, żeby zatrzymać go przed kolejnym pocałunkiem. "Masz dziewczynę?" pytam, przypominając sobie zdjęcie dziewczyny na jego stoliku nocnym.
Jego brwi marszczą się w zamieszaniu, "O czym ty mówisz?" pyta, chwytając moją rękę, żeby nie pozwolić mi się odsunąć, "Nie mam dziewczyny." Stwierdza, gdy próbuję wyrwać rękę z jego uścisku, ale im bardziej walczę, tym mocniej trzyma. "Przestań!"
"Nie." Warczę, "Teraz mnie puść. Dlaczego nie idziesz do niej, kimkolwiek ona jest, jeśli twój kutas potrzebuje uwagi?" Mówiąc to, czuję się zazdrosna, co jest przecież głupie, prawda?
"O czym ty mówisz?" Warczy, wyraźnie zirytowany, "Nie mam dziewczyny. Myślę, że ja bym wiedział, gdybym miał."
"Trudno mi w to uwierzyć." Odpowiadam złośliwie, "Widziałam jej zdjęcie na twoim stoliku nocnym. Faceci nie trzymają zdjęć dziewczyn obok łóżka, jeśli nie są dla nich ważne."
Puszcza moją rękę, a jego twarz nagle przybiera wyraz kogoś, kto cierpi. "Kiedyś była moją dziewczyną." Szepcze. Potem patrząc na mnie, bierze głęboki oddech, kontrolując swoje emocje. "Ale już jej tutaj nie ma. Nie. Mam. Dziewczyny." Wymawia każde słowo powoli, jego niebieskie oczy patrzą na mnie — prawdopodobnie próbując ocenić, czy mu wierzę, czy nie.
Jeśli nie jest jego dziewczyną, to dlaczego ma jej zdjęcie obok łóżka? Myśląc o tym, jego twarz zbliża się do mojej.
"Więc dlaczego masz jej zdjęcie na stoliku nocnym?" Szepczę przy jego ustach.
"Trzymam je tam jako przypomnienie." Zanim zdążę zapytać, co ma na myśli przez to lub zadać więcej pytań, zamyka ostatni kawałek dystansu, zderzając swoje usta z moimi.
Gubię się w pocałunku na chwilę, zanim wracam do rzeczywistości. Odsuwam się, kręcąc głową, "Dobrze, więc nie masz dziewczyny, co jest dobre, ale nadal nie możemy tego robić."
"Dlaczego?" Pyta, jego głos pełen pożądania. "Nasze rodzice są małżeństwem, to niczego nie zmienia — mówiłem ci to."
"Jak to może niczego nie zmieniać?" Pytam, kręcąc głową, "Jesteś moim przyrodnim bratem. To zmienia wszystko, Boston."
"Bo," mruczy, zanim daje mi delikatny pocałunek, "nie jesteśmy spokrewnieni." Kolejny pocałunek, tym razem trwający trochę dłużej, gdy Boston owija rękę wokół mojej głowy, ustawiając nas tak, że siedzę na jego kolanach i mogę czuć jego.
"Nie możemy tego robić, Boston. Po prostu nie możemy." Mówię, otrząsając się z pożądania, które wywołuje we mnie Boston, i odsuwając się, choć niechętnie, próbując zsunąć się z jego kolan.
Owijając ręce wokół mojej talii, trzyma mnie na miejscu, "Tak, możemy. Nie robimy niczego złego," mruczy, zdejmując prawą rękę z mojego biodra, ale wciąż trzymając mnie mocno. Obejmuje moją twarz drugą ręką, zmuszając mnie, bym spojrzała mu w oczy, "Pragnę cię tak cholernie mocno, kochanie." Boston warczy te ostatnie słowa, unosząc biodra, jego erekcja ociera się o moją cipkę, sprawiając, że jęczę od kontaktu.
"Czujesz, co robisz ze mną, kochanie?" szepcze, całując mnie po szyi.
"Boston..." Jęczę przy jego kolejnym ruchu bioder, głęboki ból rośnie między moimi udami z każdym jego ruchem.




























































































































































































