Rozdział 03
To nie były dokładnie fan-freaking-tastic wiadomości. Część jej chciała się wyżyć i narzekać, ale co by to dało? Skończyłaby znowu zamknięta w tej cholernej sypialni, a to doprowadziłoby ją i jej wilka do szaleństwa. Poza tym, wierzyła, że najlepiej mieć wroga na oku. „Czy już do niego dzwoniłeś?”
„Będzie tu niedługo,” skłamał. W rzeczywistości nie kontaktował się z Roscoe i nie miał zamiaru tego robić.
„No to co, więźniarka może dostać kawę czy co?” zapytała, nie kierując pytania do nikogo konkretnego.
Oprócz psychola, Dantego i Tao, w pokoju było jeszcze czterech mężczyzn; szeroki ponurak z wojskowym cięciem, piękny blondyn o karmelowej skórze, wysoki wilk z rozczochranymi ciemnymi lokami i uśmiechem szerokim jak klaun, oraz krępy, szorstki facet z bliznami po pazurach na jednym policzku. Zdała sobie sprawę, że mogłaby ich nazwać Ponurak, Blondyn, Uśmiechnięty i Krępy.
Poza Dantem – który wydawał się dziwnie zafascynowany nią za to, że udało jej się go podrapać – żaden z wilków nie wyglądał na zadowolonego z jej obecności. Domyśliła się, że nie byli fanami jej ojca. Niewielu było. Nawet wilk, który nosił wielki uśmiech, wyglądał na zaciekawionego, a nie przyjaznego, i miała wrażenie, że jego uśmiech jest tam na stałe. A może wyobrażał sobie, jak to by było wyrwać jej gardło i wręczyć je jej ojcu z kokardą. Z jego arogancją, przebiegłością i postawą „posiadam świat i mogę robić, co mi się podoba”, jej ojciec był równie dobry w zbieraniu wrogów, co w zdobywaniu sojuszników. Nawet ci, którzy się z nim sprzymierzali, robili to tylko dlatego, że był wpływowy – to wszystko była czysta polityka.
W odpowiedzi na jej pytanie, Trey skinął głową do uśmiechniętego Marcusa, który włączył ekspres do kawy i wyjął kubek z szafki. Trey przechylił głowę, rozważając ją. „Wiesz, nie jesteś tym, czego się spodziewałem.”
„Tak?” powiedziała beznamiętnie.
„Roscoe zwykle lubi głupiutkie i uległe. Choć jesteś blondynką, nie masz tego wyglądu bimbo. Nie da się przeoczyć ostrego, przenikliwego umysłu za tymi węglowo-szarymi oczami. Ciekawe, jak prawdziwy partner może być przeciwieństwem tego, czego się szuka.”
„On nie jest moim prawdziwym partnerem.” Wyszło to bardziej szorstko, niż zamierzała.
„Jeśli jeszcze nie znalazłaś swojego prawdziwego partnera, dlaczego miałabyś związać się z kimś innym? Przecież masz mnóstwo czasu, żeby go znaleźć. Nie możesz mieć więcej niż dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć lat.”
„Mój partner nie żyje. Zmarł, gdy byliśmy dziećmi.”
„No to mamy coś wspólnego. Ja też straciłem mojego partnera dawno temu, zanim mogłem ją zdobyć.”
Taryn spojrzała na jego poważny wyraz twarzy i poczuła ukłucie współczucia dla niego. Utrata partnera to coś, czego nikt nie zrozumie, jeśli sam nie doświadczył tego rodzaju bólu. „Przykro mi.”
On tylko wzruszył ramionami. „Hmm, teraz ty i Roscoe jako para mają jeszcze mniej sensu. Jeśli nie jesteście prawdziwymi partnerami, to znaczy, że wybrał ognistą kobietę. To naprawdę musi być miłość.”
„Huh.” Taryn musiała powstrzymać chichot. Miłość? Jasne. Powód, dla którego Roscoe był tak zdeterminowany, żeby ją przelecieć, był po prostu taki, że nie odpowiedziała na jego urok, a najwyraźniej jego ego nie mogło znieść tego ciosu. Co do tego, dlaczego chciał ją jako swoją partnerkę... Jedyne, co mogła wymyślić, to że chciał sojuszu z jej ojcem.
„Kiedy zaplanowano ceremonię zaślubin?” zapytał Trey.
Och, nie będzie żadnej ceremonii zaślubin. Roscoe był chętny, żeby to załatwić, ponieważ jej ojciec nalegał na jej przeprowadzenie, zanim całkowicie ją odda – tylko po to, żeby mieć pretekst do spotkania ze wszystkimi swoimi sojusznikami i wyglądać jak wielki człowiek. Nie ma mowy, żeby związała się z kimś, na kim jej nie zależy ani kogo nie lubi. A potem jest jeszcze sprawa Roscoe, który jest kontrolującym freakiem; zauważyła to z jego interakcji z jego egzekutorami, którzy wszyscy byli zastraszeni przez niego. Nie wierzyła, że bali się go fizycznie. To było tak, jakby miał nad nimi jakąś władzę, jakby trzymał ich sekrety w dłoni, czy coś w tym stylu.
Jeśli plotki były prawdziwe, Roscoe czerpał przyjemność z zadawania bólu kobietom. Biorąc pod uwagę, że zmusił ją do oznaczenia w środku klubu nocnego, nie miała problemu, by w to uwierzyć. Spodziewała się, że uderzy ją po tym, jak praktycznie zmiażdżyła mu jądra swoją ręką w odwecie, ale kiedy w końcu mógł wstać i skończył dyszeć, tylko się uśmiechnął. To był przerażający uśmiech, który obiecywał zemstę, ale nie powstrzymał jej przed odejściem. Najwyraźniej czekał na odpowiedni moment.
Aby uciec przed małżeństwem, pierwszym jej przystankiem był ojciec. Ponieważ chciał sojuszu, nie mogła liczyć na jego pomoc. Następnym przystankiem powinien być jej Alfa, ale jako że jej ojciec był Alfą, ta droga była dla niej zamknięta. Mogła spróbować opuścić stado, ale to nie poprawiłoby jej sytuacji. Jako samotny wilk bez żadnej ochrony, stada ani terytorium byłaby łatwym celem, a Roscoe niewątpliwie byłby tym, który ją złapie.
Jedyną osobą, którą miała, był jej wujek - najmłodszy brat jej zmarłej matki - którego nie widziała od dziesięciu lat, odkąd wszedł w inne stado. Jej planem było poproszenie go, aby zwrócił się do swojego Alfy z propozycją przyjęcia jej do jego stada, ale nie była optymistyczna. Choć była uzdrowicielką, była też latentna i nie mogła sobie wyobrazić, żeby jakikolwiek Alfa był szczególnie zainteresowany przyjęciem latentnego wilka. Pytanie brzmiało, nawet jeśli Alfa ją przyjmie, czy będzie gotowy stawić czoła Roscoe, jeśli - wściekły, że został powstrzymany, jak tylko kontrolujący maniak może być - przyjdzie, aby ją odzyskać?
Myślała o powiedzeniu Treyowi, że lubi Roscoe jeszcze mniej niż on, ale czasami lepiej znać diabła, którego się zna - a ten konkretny diabeł był być może gorszy niż Roscoe. Zamiast odpowiedzieć na jego pytanie, usadowiła się wygodnie na siedzeniu, krzyżując nogi w pozycji jogi i popijając kawę, którą Smiley postawił przed nią.
"Czy twoje milczenie oznacza, że jeszcze nie ustaliłaś daty?"
"Och, nie odpowiedziałam? To chyba dlatego, że to nie twoja sprawa."
Poczuł, jak jego usta drgają w uśmiechu. "Musi ci się podobać perspektywa wkrótce zostania Alfą stada."
Coś w jego tonie sprawiło, że zmarszczyła brwi. "Czyżbyś znał tylko kobiety żądne władzy?"
Wzruszył ramionami. "Czyż nie jest to marzenie każdej wilczycy?"
"O tak, jestem zachwycona nadchodzącą pozycją."
Dziwnie, ale polubił jej sarkastyczny ton. "Myślałem, że jesteś uzdrowicielką."
"Jestem."
"Zazwyczaj mają łagodne natury."
"Tu się nie sprawdzam."
"Słyszałem, że jesteś całkiem potężną uzdrowicielką."
Była. Istnieją trzy różne typy uzdrowicieli. Niektórzy pracują na poziomie emocjonalnym, neutralizując lub leczące rany emocjonalne. Inni wciągają bóle i dolegliwości w siebie, działając bardziej jako środek uspokajający i zapewniając szybki powrót do zdrowia. Są też tacy jak Taryn, którzy mogą leczyć rzeczywiste rany w ciągu kilku minut, gwarantując powrót do zdrowia.
"Czy zawsze siadasz w dziwnych pozycjach?"
"Po prostu bądź wdzięczny, że nie siedzę na twoim blacie. To moje ulubione miejsce, kiedy jestem w kuchni." Może dlatego, że przypominało jej wszystkie razy, kiedy mama sadzała ją tam, gdy razem piekły, a może nie.
"A co w sypialni?" zapytał z tym, co wiedział, że jest złośliwym, sugestywnym uśmiechem. "Czy tam też przyjmujesz dziwne pozycje?"
"Zależy, czy mężczyzna zdoła mnie zdominować."
"Ach, oczywiście. Jesteś alfą." A alfy, czy to liderzy własnych stad, czy tylko alfa z natury, nie poddają się bez walki, dopóki mężczyzna nie udowodni swojej dominacji. Sama myśl o walce, aby Taryn poddała mu się, sprawiała, że jego penis pulsował, a jądra bolały. Wiedział, że walczyłaby z nim jak dzikie zwierzę.











































































