ROZDZIAŁ 2

REBECCA

To. Miejsce. Jest. Zamkiem!!!

Starałam się nie podziwiać ogromnego kamiennego budynku przede mną, ale było to niemożliwe. To miejsce było nawet większe niż posiadłość mojego ojca.

Kim jest ten facet?

No cóż, kimkolwiek by nie był, musiał być obrzydliwie bogaty... bogaci ludzie.

"Rusz się!" Strażnik popchnął mnie do przodu. Całkowicie zapomniałam, że jestem otoczona przez surowo wyglądających mężczyzn.

Dźwięk nadjeżdżającego pojazdu sprawił, że odwróciłam się. Zobaczyłam limuzynę, która przewiozła tego przystojnego chłopaka.

Wysiadł na biały kamienny podjazd.

Jego garnitur przylegał do ciała jak druga skóra. Wyglądał tak pewnie i dumnie, można było zobaczyć jego wpływy, smród pieniędzy otaczający go jak aura.

Szedł długimi krokami w stronę ciężkich drzwi z dębu, nawet nie rzucając mi drugiego spojrzenia.

"Hej!" Krzyknęłam.

Natychmiast się zatrzymał, powoli odwracając się w moją stronę, podczas gdy ja szłam szybko i gniewnie w jego kierunku. "Co to ma znaczyć? Czy to jakaś sytuacja z porwaniem?" Zapytałam, pstrykając palcami przed jego twarzą.

Patrzył w moją stronę bez wyrazu.

Nie mogłam naprawdę zobaczyć jego oczu przez okulary przeciwsłoneczne, więc wzięłam sobie wolność zdjęcia ich i złamania na pół. Chciałam go zirytować, chciałam, żeby mnie puścił.

Znaczy, jakie prawo miał, żeby po prostu mnie zabrać ze sobą?

Rozważałam wyrzucenie złamanych okularów do krzaków, które wyściełały frontowy chodnik, ale moja ręka skierowała je prosto na jego klatkę piersiową i obserwowałam, jak jego oczy ciemnieją w gniewie, co również oznaczało, że się irytował i wkrótce, mocno wierzę, że mnie puści.

A może nie?

"Proszę bardzo," dramatycznie otrzepałam ręce, "Wyglądały, jakbyś był ślepy, chciałam tylko upewnić się, że patrzysz mi prosto w oczy, więc... Zadałam ci pytanie, przystojniaku! Co to ma znaczyć?"

Jego szczęka zacisnęła się mocno.

"Wcześniej, wyzwałaś mnie... po prostu ci udowodniłem, że się mylisz, chciałaś wiedzieć, co mogę zrobić? Oto odpowiedź... Będziesz musiała znosić ciężar życia ze mną przez-"

"Chwileczkę," przerwałam mu. "Po prostu- kim jesteś, żeby podejmować taką decyzję? Kim do cholery myślisz, że jesteś?"

Uniósł brew na moje stwierdzenie. "Do cholery? Serio?"

"Tak, do cholery, nie przeklinam."

Pokręcił głową z wyrazem, który mogłam wyraźnie namalować jako rozbawienie. "Cóż, odpowiadając na twoje pytanie, jestem kimś, kto może zniszczyć twojego ojca jednym pstryknięciem palców... jestem kimś, kto może zniszczyć imperium Lewisów w mgnieniu oka... jestem kimś, kto może robić, co mu się podoba."

Moje oczy się rozszerzyły.

"Jak ty-"

"Wiem wszystko, i wiem też, że spędzisz tutaj 2 tygodnie, to twoja kara za brak szacunku wobec mnie. Publicznie."

Byłam oszołomiona, ale udało mi się zachować odwagę, śmiejąc się szyderczo. Na pewno nie mówi poważnie.

"Nie zostanę tu z tobą, przystojniaku! Za nic na świecie nie zostanę tu z tobą! Jesteś takim aroganckim draniem-"

"To nie jest twój wybór," przerwał mi. "Jeśli się nie zgodzisz, twoja rodzina poniesie konsekwencje, a twoja siostra nie będzie mogła kontynuować swojego głupiego ślubu!"

Serce mi zamarło.

"Co- czy ty- czy ty żartujesz? Znaczy... Spotkaliśmy się zaledwie kilka minut temu, nawet nie powiedziałam ci swojego imienia! Skąd wiesz o mnie tyle? Śledzisz mnie teraz?"

"Nie, po prostu chciałem poznać dziewczynę, która była na tyle głupia, żeby wyzwać mnie."

"Dlaczego w ogóle to robisz? Co z tego masz?"

"Mój szacunek. Nie mogłem pozwolić, żebyś wyszła bez szwanku po swoim małym wyczynie... Było zbyt wiele oczu... Muszę cię nauczyć dobrej lekcji, żeby inni wiedzieli, co ich czeka, gdy staną przeciwko mnie. Popełniłaś ogromny błąd wychodząc z tej taksówki."

Odwróciłam się na bok, witając swoje myśli.

Jak on wiedział, że wyszłam z taksówki? Nawet nie patrzył.

Odwróciłam się, żeby na niego spojrzeć, ale już wszedł do rezydencji...

Nie, muszę się stąd wydostać!

Odwróciłam się, żeby znaleźć ścianę sześciu strażników stojących na mojej drodze. Co do cholery?

"Macie siostry?" Zapytałam ich najdelikatniejszym głosem, jaki mogłam wydobyć.

"Rusz się." Ten w środku warknął, chwytając mnie i popychając w kierunku domu.

Westchnęłam, strząsnęłam uścisk z ramienia i ruszyłam w kierunku, w którym poszedł ten przystojny chłopak... Wkrótce znalazłam się przed ogromnymi drzwiami, wchodząc do najpiękniejszego, ogromnego, perfekcyjnie umeblowanego salonu, jaki kiedykolwiek widziałam. Spojrzałam w górę z podziwem, moje oczy napotkały sufit przypominający szkło, ale wtedy coś przemknęło pod moimi stopami. Naprawdę nie zwróciłam na to uwagi, bo byłam zajęta podziwianiem odbicia pięknych ryb na całym suf- chwileczkę.

Mój wzrok skierował się prosto na ziemię pod moimi stopami.

Święty

Boże

Co za-

Podłoga była- była akwarium, jak wszystkie te cholerne piękne ryby pływały pod moimi stopami. Przestraszyło mnie to, na początku myślałam, że jestem w morzu, ale potem zdałam sobie sprawę, że ogromne akwarium jest wbudowane w podłogę!

Nie możliwe!

Ile to kosztowało?

"Nie stój tam jak głupia!" Głos przystojnego chłopaka przerwał moje myśli.

Spojrzałam na jego ciemne oczy, które patrzyły na mnie z irytacją. Schylił się, wyciągając pilot spod stołu obok kanapy i nacisnął przycisk, który, jak byłam pewna, spowodował delikatne wibracje podłogi, a potem pojawiła się powierzchnia przypominająca drewno, sprawiając, że wodny ocean pod moimi stopami zniknął w sekundach. Teraz podłoga wyglądała jakby była z drewna.

Co za piękny widok właśnie wymazał!

Spojrzałam na niego. "Nie spodziewałam się, że jesteś miłośnikiem przyrody."

"Zamknij się-" miał coś powiedzieć, ale strażnik przerwał.

"Panie Emeliano, bagaż pani właśnie dotarł."

Bagaż?

Odwróciłam się, aby zobaczyć moje torby w niewielkiej odległości ode mnie.

"Dziękuję- możesz odejść." Emeliano, przystojny chłopak, wymamrotał.

"Słuchaj... Emeliano. Nie zostaję tutaj! Żądam, żebyś mnie wypuścił teraz, albo zadzwonię na policję." Powiedziałam mu z podniesioną głową.

"Możesz spróbować. Ale zanim to zrobisz, chcę, żebyś pamiętała, że mam majątek twojego ojca na łasce. Więc pomyśl, zanim zadziałasz. Poza tym, kontroluję służby ratunkowe. Naprawdę nie wiesz, w co się wpakowałaś." Usiadł na kremowej kanapie, wsuwając pilot z powrotem na swoje miejsce pod stołem.

"Jesteś-ugh. Robisz to wszystko, bo powiedziałam prawdę!" Krzyknęłam.

Gładko wstał, z długimi krokami podszedł do mnie z twardym spojrzeniem przyklejonym do twarzy. "Nikt. Nie. Mówi do mnie w ten sposób. Nikt." Warknął.

"Cóż, ja nie jestem nikt! Jestem Rebecca Lewis! Stoję za prawdą! I nie pozwolę ci trzymać mnie tutaj przeciw mojej woli!" Wykrzyknęłam ze strachem.

Prychnął, wsuwając ręce do kieszeni.

"Widzę, że masz w sobie dużo dumy... Ale pozwól, że ci coś powiem, Rebecca. Ja będę tym, który zgasi tę dumę! Zmielę cię na miazgę!" Wycedził.

Zmarszczyłam brwi w zamieszaniu. "Co ci w ogóle zrobiłam? Zachowujesz się, jakbym cię zamordowała w poprzednim życiu i teraz szukasz zemsty."

"Och, jeszcze nic nie widziałaś." Powiedział krótko.

Moje oczy rozszerzyły się. co on miał na myśli?

"Greta!" Krzyknął. Natychmiast jedna z pokojówek wybiegła.

"Tak, panie." Powiedziała miękko.

"Znajdź pokój w jednej z stajni! Ona będzie opiekować się końmi."

Czekaj... Co to jest? Średniowieczne czasy?

"Przepraszam? Stajnie?" Mrugnęłam.

"Tak, stajnie."

O Boże... To prawda...

"Chwileczkę... Nie możesz tego zrobić!"

"Patrz na mnie. Greta, zabierz jej bagaże do jej nowego pokoju i upewnij się, że ma uniform do pracy."

Zatkało mnie.

"Jesteś psychopatą! Nie będę twoją niewolnicą! Obiecuję, że sprawię, że twoje życie stanie się piekłem! Jesteś takim rozpieszczonym bogaczem, który myśli, że może dostać wszystko, czego chce! Poczekaj, wydostanę się stąd! A kiedy to zrobię, pozwę cię i zobaczę, jak twój głupi ego zniknie i zmieni się w miazgę." Odpowiedziałam jego ostatnie słowo z powrotem do niego.

Jego oczy stały się ciemniejsze, a żyła groziła, że wyskoczy z jego czoła.

Z jego oczami wciąż na mnie, krzyknął. "Poczekaj Greta!" Natychmiast Greta zatrzymała się, odwracając się z moimi bagażami. "Zmieniłem zdanie."

Westchnęłam z ulgą. Dzięki Bogu.

"Zabierz jej bagaże do mojego pokoju. Będzie spała tam. Ze mną. Na tym samym łóżku."

Moje oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej. "Co?!"

Uśmiechnął się zadowolony, złośliwy uśmiech.

Stałam tam i patrzyłam, jak odchodzi.

Jeszcze raz, moje usta nie zawiodły, aby uczynić moje życie nieszczęśliwym.

Boże!

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział