Rozdział 4: Harley

Teraz nie czas, żeby zwymiotować na przystojnego faceta, Harley.

Biorąc głęboki oddech przez usta i wypuszczając go przez nos, przygotowuję się na to, co znajduje się pod jego koszulą, podnosząc ją aż do jego pach.

Na lewej stronie jego brzucha znajduje się rana kłuta o długości około 7,5 cm. Wygląda na podrażnioną i wrażliwą, a na krawędziach cięcia widoczne jest delikatne czarne przebarwienie. To nie wygląda normalnie.

Klęcząc obok kanapy, kładę na podłodze obok siebie to, czego podejrzewam, że będę potrzebować, żeby nie musieć niepotrzebnie grzebać w apteczce.

Z przykrością stwierdzam, że nie mam rękawic chirurgicznych ani chusteczek alkoholowych. Cholera, jak mam uniknąć zakażenia?

Decyzja zapada, gdy dostrzegam butelkę wódki na półce nad lodówką. Tak przecież czyszczą rany w filmach, prawda? Nie ruszył się ani o cal, odkąd go tu położyłam, ale jego oddech jest równy, co sprawia, że wzdycham z ulgą.

Kładę dwa palce na tętnicy szyjnej (czy tam, gdzie powinna być), mając nadzieję na znalezienie stałego pulsu. Problem w tym, że nie mogę znaleźć stałego rytmu bijącego serca. Zdesperowana, przechodzę na drugą stronę jego szyi, mając nadzieję, że nauczyciel biologii w liceum nauczył nas złego miejsca i układu palców.

Bez powodzenia. Cholera!

Dobra, oddychaj, Harley. Nie ma potrzeby panikować i wzywać Batmana. Przynajmniej jeszcze nie.

Ignorując brak pulsu, odkręcam butelkę wódki, biorąc duży łyk, żeby wzmocnić nerwy, zanim zacznę bawić się w lekarza z gigantem w moim salonie. Następnie wylewam sporą ilość na jego ranę, co powoduje skurcz mięśni brzucha. To musi być dobry znak. Martwe ciało nie miałoby odruchów, prawda?

Trzymam otwartą butelkę obok siebie na wypadek, gdybym potrzebowała jej ponownie jako środka dezynfekującego lub lekarstwa na moje nerwy. Lepiej dmuchać na zimne.

Używając wacików, najpierw czyszczę wokół rany, a potem delikatnie przemywam samą ranę, żeby większość krwi zniknęła. Czy jego rana zmniejszyła się? Przysięgam, że kilka minut temu miała 7,5 cm. Teraz jest bliżej 5 cm.

Nakładając trochę maści antybiotykowej na gładkie krawędzie rany, zatracam się w uczuciu jego jedwabistej skóry pod moimi palcami. Emanuje z niego ciepło, które jakoś uspokaja moją duszę. Jakby to było, gdybym mogła przejechać rękami po każdym calu jego wspaniałego ciała?

Zakrywam ranę dużymi wodoodpornymi opatrunkami, a potem siadam, żeby ocenić swoją pracę. Zadowolona, że miejsce jest czyste i nie ma śladów krwi, sprzątam wokół siebie, zanim wstanę i wyrzucę wszystkie kawałki i resztki do kosza w kuchni.

Wracam do niego i decyduję się zdjąć jego koszulę, racjonalizując to jako chęć uniknięcia, żeby obudził się w zakrwawionej koszuli, co mogłoby być dla niego niewygodne. Powoli, ale ostrożnie, rozpinam guziki, odsłaniając jego złocistą skórę cal po wspaniałym calu. Boże, miej litość nad moimi jajnikami.

Ponieważ leży na plecach, zdejmowanie rękawów to trochę misja, ale moja mama nie wychowała kogoś, kto się poddaje. W końcu udaje się po kilku próbach podnoszenia, pchania i ciągnięcia. Koszula jest zniszczona i ląduje w koszu na śmieci. Jeśli będzie nalegał, kupię mu nową.

Kładę rękę na jego czole, żeby sprawdzić, czy nie zaczyna mieć gorączki. Na szczęście jego skóra nie jest wilgotna, a trochę koloru też wróciło. Zdejmuję mu buty, chwytam jeden z moich koców z oparcia fotela i przykrywam dolną część jego ciała.

Biegnę na górę, wskakuję pod prysznic i ubieram się w wygodne flanelowe krótkie piżamy, zanim wrócę na dół. Zostanie przy nim, aż się obudzi, ma dwa cele: mogę upewnić się, że jego stan nie pogorszy się nagle i mogę upewnić się, że nie obudzi się i nie zacznie kraść moich rzeczy.

Siedząc w fotelu naprzeciwko niego, podciągam nogi, siadam po turecku. Moja najnowsza powieść o wampirach leży gotowa na stoliku obok, więc podnoszę ją, by kontynuować tam, gdzie skończyłam. Co kilka akapitów moje spojrzenie przesuwa się na niego, upewniając się, że jego klatka piersiowa unosi się i opada w równym rytmie.

Alkohol w moim organizmie spalił się z powodu adrenaliny związanej z ratowaniem życia mężczyzny, więc coraz trudniej jest mi utrzymać oczy otwarte. Zdrowy rozsądek nakazuje, żeby nie zasypiać z obcym mężczyzną w domu, ale spróbuj to powiedzieć moim coraz bardziej zmęczonym oczom.

W końcu moje ciało przegrywa walkę ze snem, a ja zasypiam z głową opartą do tyłu, martwa dla świata.

∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞

Świadomość przenika przez mgłę wywołaną alkoholem i wyczerpaniem związanym z ratowaniem życia. Orkiestra w mojej głowie sprawia, że jęczę, a kiedy próbuję otworzyć oczy, jasne światło atakuje moje gałki oczne jak pies policyjny napastnika, który próbuje uciec z miejsca zbrodni. Cholera, nigdy więcej nie piję, dopóki nie skończę przynajmniej 79 lat.

Siedzę, zastanawiając się, czy muszę dziś otworzyć oczy. To mój dzień wolny, więc nie muszę iść do sklepu. A jeśli będę musiała iść do łazienki lub kuchni, zawsze mogę tam dotrzeć z zamkniętymi oczami. Nic dziwnego – nie ma tu nikogo, kto by mnie ocenił w mojej szalonej chwili.

Ale wtedy uderza mnie jak pociąg towarowy. Mam kogoś w domu.

Fakt, że nie obudził się w nocy i nie zabił mnie we śnie, jest zdecydowanie pozytywny. Jeśli teraz otworzę oczy, czy będzie stał nade mną z nożem kuchennym, gotowy mnie filetować?

Decydując się na ryzyko, powoli otwieram oczy jedno po drugim. Widok, który mnie czeka, sprawia, że zapiera mi dech.

Mój gość siedzi wyprostowany na sofie, patrząc, nie, wpatrując się we mnie z założonymi rękami na klatce piersiowej. Na bardzo męskiej, zdefiniowanej, wyrzeźbionej klatce piersiowej. Westchnienie.

Jego brwi są zmarszczone, patrzy na mnie z gniewem. Co mu się nie podoba?

"Dzień dobry; cieszę się, że czujesz się lepiej," próbuję nieśmiało przerwać niezręczną ciszę, która wisi w pokoju jak smród moczu w publicznych toaletach na stacji benzynowej.

"Kim do cholery jesteś?" warczy (dosłownie warczy) na mnie, sprawiając, że moje włosy stają dęba jak kot w pobliżu psa.

"Jestem cholerną kobietą, która uratowała ci życie zeszłej nocy. Więc zamiast być dupkiem i żądać ode mnie odpowiedzi, dlaczego nie spróbujesz powiedzieć dziękuję."

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział