Rozdział 1

Danielle

Patrzyłam na deskę rozdzielczą i próbowałam zmusić kontrolkę silnika, żeby przestała świecić tym przeklętym czerwonym światłem. Nie miałam pojęcia, jak się tu znalazłam, co oznaczało, że nie wiedziałam, jak znaleźć wjazd na autostradę, żeby wrócić do domu. "Jesteś idiotką, Dani," szepnęłam głośno.

Jakby na zlecenie diabła, mój Honda z dziewięćdziesiątego dziewiątego roku zatrząsł się, a potem strzelił w wydech, zwalniając do ślimaczego tempa, gdy sunęłam w dół nijakiej bocznej ulicy. Dlaczego w Warszawie nie ma lepszych oznaczeń, było poza moim zrozumieniem.

Podskoczyłam, gdy mój telefon komórkowy zadzwonił w ciszy samochodu. Nie patrząc na ekran, bo naprawdę, próbowałam nie skończyć martwa w jakimś nieznanym mi miejscu, otworzyłam go. "Halo," szepnęłam.

"Dlaczego szepczemy?" Kim, moja najlepsza przyjaciółka od ponad dziesięciu lat, szepnęła w odpowiedzi.

Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki oddech. "Trochę się zgubiłam, a mój głupi samochód nie jedzie szybciej niż trzydzieści kilometrów na godzinę."

"Czyli nic nowego," zażartowała. "Jak poszła randka?"

"Do bani."

"Jak bardzo?" zapytała.

"Wyrywanie oczu przez wrony, podczas gdy paznokcie byłyby mi zrywane jeden po drugim, byłoby znacznie przyjemniejsze," wycedziłam.

"Fuj, przykro mi, kochanie," Kim współczuła. "Zostałaś i zjadłaś z nim kolację?"

"Nie. Wytrzymałam jeden drink i przystawkę, a potem udawałam telefon. Serio, Kimmie, facet był dupkiem."

"Więc randki online nie są dla ciebie?"

"Randki w ogóle nie są dla mnie."

Kim zachichotała. "Gdzie jesteś?"

"Nie mam bladego pojęcia," przyznałam. "Myślę, że gdzieś w okolicach Żoliborza?"

"O cholera, dziewczyno, nie chcesz być tam zgubiona, gdy robi się ciemno."

"Dzięki, Kapitanie Oczywisty." Pochyliłam się, żeby lepiej widzieć przez przednią szybę. "Jest całkowicie pusto, a ja nie mogę znaleźć żadnego znaku ulicznego, żeby uratować swoje życie."

"Co jest wokół ciebie?"

"Nic." Zmrużyłam oczy, próbując dostrzec światło przed sobą. Obszar był mocno komercyjny, więc nie byłam pewna, jakie biznesy byłyby otwarte po ósmej w środowy wieczór. "Myślę, że coś widzę. Cholera. Moje soczewki kontaktowe mnie zabijają."

"Zatrzymaj się i zdejmij je, głuptasie. Masz ze sobą okulary, prawda?"

"Tak, ale nie chcę się zatrzymywać, Kimmie... a co, jeśli nie będę mogła znowu ruszyć?"

"A co, jeśli nie widzisz, co zaraz uderzysz?"

"Przestań być taka logiczna," wycedziłam.

Kim westchnęła. "Proszę, Dani, bądź bezpieczna. Zatrzymaj się, załóż okulary i zadzwoń do swojego brata."

"Dobrze. Zatrzymuję się. Poczekaj chwilę." Prowadząc samochód do krawężnika, wrzuciłam na parking. "Dobra. Rozłączam się i dzwonię do Elliota."

"Dobrze. Zadzwoń do mnie, kiedy—"

Telefon się rozłączył.

"Cholera." Wzięłam chwilę, żeby wyjąć soczewki i założyć okulary, zanim spojrzałam w lusterko boczne i wrzuciłam bieg. "Dobra, staruszko, proszę, zawieź mnie gdzieś, gdzie będę mogła znaleźć telefon." Wyjechałam z powrotem na ulicę i przejechałam około sto metrów, zanim mój samochód wydał z siebie charkot i syk, a silnik zgasł. "Dobra. Wszystko w porządku," powtarzałam. "Już tu byłyśmy, dziewczyno. Dasz radę." Przekręciłam kluczyk i chociaż silnik się uruchomił, nie mogłam go w pełni załączyć. Spróbowałam jeszcze raz, udało się, ale ledwo ruszyłam dalej, gdy znowu zgasł. "Nie, nie, nie, nie!" Przekręciłam kluczyk ponownie, ale nadal bez skutku, więc wrzuciłam na parking.

Chwyciłam torebkę z podłogi i zaczęłam szukać ładowarki do telefonu, znalazłam ją i podłączyłam do zapalniczki, mając nadzieję na wystarczającą ilość energii, żeby zadzwonić do brata. Nacisnęłam każdy przycisk na telefonie, próbując go włączyć, ale w ostatnich tygodniach bateria traciła moc coraz szybciej i teraz była całkowicie martwa. "Cholera!"

Opadłam głową na kierownicę i wzięłam chwilę, żeby się nad sobą poużalać, wyobrażając sobie nagłówek wiadomości o szóstej: "Młoda kobieta zamordowana po tym, jak jej samochód zepsuł się w podejrzanej dzielnicy Warszawy. Zaskakujące, bo pochodzi z rodziny policyjnej. Kolejna statystyka? Na to wygląda."

Nie jestem pewna, jak długo siedziałam w moim martwym samochodzie i wyobrażałam sobie własne morderstwo i śmierć, zanim pukanie do okna nie spowodowało, że pisnęłam ze strachu. Spojrzałam na zewnątrz i zobaczyłam niezwykle przystojnego mężczyznę pochylającego się z seksownym uśmiechem na twarzy. Wysoki, z ciemnymi włosami, niebieskimi oczami i twarzą, którą można by opisać tylko jako piękną, wyglądał trochę jak Charlie Hunnam z pełną brodą i kolczykiem w nosie. Miał na sobie parę wyblakłych dżinsów, które wyglądały, jakby były dla niego stworzone, białą, obcisłą koszulkę termiczną, która zbyt dobrze podkreślała jego umięśnioną klatkę piersiową, powodując, że moje serce zaczęło bić szybciej, a oddech się zatrzymał. Całość dopełniała czarna skórzana kurtka, która nadawała mu piekielnie seksowny wygląd.

Opuściłam okno do połowy... nie mógłby mnie zabić, jeśli mógłby tylko wsunąć palce, prawda?

  • Zgubiłaś się, kochanie? - zapytał.

Jego głos przeleciał przeze mnie i wierciłam się na siedzeniu, starając się nie westchnąć na dźwięk lekkiego południowego akcentu. - Um, tak. Trochę.

  • To nie jest najlepsza dzielnica, w której piękna dziewczyna mogłaby się zgubić. - Wyprostował się, krzyżując ramiona. - Ktoś po ciebie przyjedzie?

Zacisnęłam oczy i potrząsnęłam głową. - Mój samochód i telefon są martwe. Więc to wielkie, tłuste nie.

  • Dobrze. Czemu nie pójdziesz ze mną?

  • Nie, to w porządku.

Znowu się uśmiechnął. - Kochanie, teren mojego klubu jest tuż za rogiem. Zabiorę kilku moich braci, żeby przepchnęli twój samochód na parking, gdzie będzie bezpieczny, a jutro go naprawimy. W międzyczasie możesz wyjść z zimna i albo zadzwonić, albo zabiorę cię do domu.

Przygryzłam wargę i rozważałam swoje opcje. Pewna śmierć z głodu i wychłodzenia przed rana lub możliwość bycia zamordowaną przez najprzystojniejszego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek widziałam, to właściwie jedyne, co przychodziło mi do głowy.

  • Nikt cię nie skrzywdzi, jeśli to cię martwi - obiecał.

  • Chciałabym, żeby to mnie uspokoiło - przyznałam. - Zastanawiam się, ile kobiet poszło z jakimś wysokim, przystojnym facetem, bo powiedział, że ich nie skrzywdzi, tylko po to, żeby zostać zamordowanymi? Super zamordowanymi. Nigdy byśmy się nie dowiedzieli, prawda? Bo są martwe. Jak na amen martwe, nie trochę martwe, ale bardzo martwe.

Jego usta zadrżały przez chwilę, zanim wybuchł śmiechem. - Masz rację, kochanie, ale jeśli będziesz ze mną, nikt cię nie tknie.

  • Włącznie z tobą?

Spoważniał, ale jego oczy wciąż iskrzyły humorem. - Jeśli tego chcesz.

Podniosłam szybę i chwyciłam torebkę oraz klucze. Czułam, że będę żałować tej nagłej ufności, którą do niego poczułam, ale nie miałam zbytnio wyboru poza pozwoleniem mu, żeby mi pomógł, więc odblokowałam drzwi i wysiadłam z samochodu.

Przytrzymał drzwi i zamknął je, gdy byłam już na chodniku. Zablokowałam je, zanim je zamknął, choć to nie miało znaczenia... nikt by nie ukradł takiego grata jak mój samochód, a nie trzymałam w nim nic wartościowego.

Wiatr nasilił się od momentu, gdy wyszłam z restauracji, i owinęłam płaszcz ciaśniej wokół siebie, gdy szliśmy ulicą. - Jestem Danielle, tak w ogóle. Um, właściwie Dani.

  • Booker.

  • Miło cię poznać, panie Booker.

  • Po prostu Booker.

  • Aha. Okej.

Uśmiechnął się.

  • Wspomniałeś o terenie swojego klubu. - Zmarszczyłam brwi. - Jakiego rodzaju teren?

  • To miejsce to nasz złomowisko i holowanie. Mamy inne biznesy w innych miejscach - powiedział ogólnikowo. - Wszystko z silnikiem, możemy holować, naprawiać lub budować.

Kiwnęłam głową. - I powiedziałeś "klub". Zakładam, że to nie klub szycia, prawda?

Booker się uśmiechnął. - Klub motocyklowy.

Zatrzymałam się. Zajęło mu chwilę, zanim zdał sobie sprawę, że nie idę już obok niego, co dało mi częściowy widok na tył jego kurtki. Dogs of coś tam. Dogs of Wonder? Nie, to nie pasowałoby... badassowy motocyklista nie miałby Dogs of Wonder na plecach swojej kurtki.

Następny Rozdział