Rozdział 4

Danielle

"Co jest nie tak z Maverickiem?"

"Tylko ciota używałaby imienia Maverick."

"A co jeśli to imię nadali mu rodzice?" zapytałam wyzywająco.

"To jeśli nie byłby ciotą, zmieniłby je."

Powstrzymałam uśmiech. "Nie powiem mamie Mavericka, że tak powiedziałeś."

"Znasz jakiegoś Mavericka?" zapytał.

Skinęłam głową. "To jedno z moich dzieci. Uczę w przedszkolu."

"Cholera, oczywiście, że tak," burknął, wjeżdżając na autostradę.

Znowu przyciągnęłam do siebie torebkę. Z jakiegoś powodu fakt, że nie podobała mu się moja praca, mnie niepokoił. Nie powinien. Nie znał mnie, a pewnie był przestępcą, ale to ja czułam się zawstydzona.

"Jak nazywa się twoja grupa?" kontynuowałam, niezdolna do milczenia, gdy byłam zdenerwowana.

"Moja grupa?" Uniósł brew.

"Twój klub. Cokolwiek."

Znowu spojrzał na drogę. "Psy Ognia."

"Dlaczego wybraliście taką nazwę?" zapytałam.

"Nie ja ją wybrałem."

"Dlaczego twoja grupa... to znaczy klub, wybrał taką nazwę?"

Booker wzruszył ramionami. "Nie wiem."

"Nie wiesz, dlaczego ją wybrali?" Przyjrzałam się jego profilowi i zobaczyłam, jak zaciska szczękę. "Przepraszam, to nie moja sprawa."

Nie zgodził się ani nie zaprzeczył.

"Potrzebujesz mojego adresu?" Byłam desperacko spragniona rozmowy, najwyraźniej.

"Mam go."

"Racja," mruknęłam. Oczywiście, że miał. Napisałam mu go na kartce. Przyjrzałam się mu znowu. Boże, był piękny. Oblizałam wargi i skupiłam się z powrotem na drodze. "Pracujesz w Big Ernie's?"

"Czasami."

"Więc to nie jest twoja stała praca?"

"Nie."

"Na pewno nie jesteś mechanikiem," zastanawiałam się.

"Skąd to wiesz?"

"Jesteś za czysty," wypaliłam. "To znaczy, twoje ręce nie są pokryte czarnym olejem i innymi rzeczami. Przepraszam. Nieważne. To nie moja sprawa."

Zaśmiał się.

"Co cię tak śmieszy?" zapytałam oburzona.

"Nie lubisz ciszy, prawda?"

"Lubię ciszę... tylko nie wtedy, gdy jestem zdenerwowana. Cholera. Nieważne. Zignoruj mnie."

"Kochanie, próbuję cię ignorować od chwili, gdy zobaczyłem twój grat sunący po mojej ulicy," powiedział.

Zatkało mnie, a irytacja zaczęła tańczyć z moimi nerwami. "Nie musiałeś mnie ratować. Nie prosiłam cię o to." Znów się zaśmiał, a ja mrugałam, powstrzymując łzy, czując jednocześnie złość i niepewność. "Przepraszam, jeśli moje gadanie cię wkurzyło. Chciałam tylko być miła," kontynuowałam, bo najwyraźniej byłam masochistką. "To właśnie robią mili ludzie, gdy ktoś im pomaga. Pytają o ich życie i szukają wspólnego języka, żeby nawiązać rozmowę."

"Czyżby?" zapytał.

"Zazwyczaj tak," wyszeptałam i odwróciłam się w stronę okna.

Udało mi się zachować myśli dla siebie, gdy wjechaliśmy do Hazel Dell i skręciliśmy w prywatny podjazd prowadzący do mojego kompleksu mieszkalnego. Nie była to najlepsza część miasta, ale też nie najgorsza. To było na co mnie stać i na razie mi wystarczało.

"To tutaj," powiedziałam, wskazując na schody prowadzące do mojego mieszkania na drugim piętrze.

Kiwnął głową. "Oprowadzę cię."

"Nie musisz tego robić."

"Wiem," powiedział, wysiadając z ciężarówki.

Zebrałam torebkę, szczelniej otuliłam się kurtką i pchnęłam drzwi. Booker stał po drugiej stronie, znów czekał na mnie, zanim zamknął drzwi i odprowadził mnie na górę. Otworzyłam drzwi do mieszkania i włączyłam światło, zanim weszłam do środka.

"Dziękuję za wszystko," powiedziałam.

"Zadzwonię jutro albo w piątek w sprawie twojego auta."

Cholera, racja. Będę musiała zapłacić za naprawę tego głupiego samochodu. "Tak. Um, zapomniałam zapytać. Przyjmujecie karty kredytowe?"

Zmarszczył brwi, ale potem kiwnął głową. "Tak, kochanie, przyjmujemy karty kredytowe."

Odetchnęłam z ulgą. "Dobrze, dziękuję. Cóż, miło było cię poznać, Austin. Jeszcze raz dzięki za wszystko."

Skinął głową w odpowiedzi i zszedł po schodach. Wiem, że zszedł powoli, bo wychyliłam się z drzwi i patrzyłam, jak odchodzi. Jego długie, umięśnione nogi i idealny tyłek sprawiły, że westchnęłam, i zdałam sobie sprawę, że pewnie mnie usłyszał, więc schowałam się z powrotem do środka, zamknęłam i zamknęłam drzwi na zamek, opierając się o nie, żeby złapać oddech.

Booker

Byłem w dupie. Kompletnie w dupie. W chwili, gdy zobaczyłem tę śliczną blondynkę próbującą przepchnąć swoje auto po ulicy, wiedziałem, że jej pomogę. Nie mogłem się powstrzymać. Była piękna. Niska, krągła, z dużym biustem, ładnym tyłkiem i pachniała niesamowicie, ale to okulary doprowadziły mnie do szaleństwa. Mogłem sobie wyobrazić ją w pończochach, perłach i tych okularach, gdyby mnie dosiadała.

Kiedy udało mi się ją wyciągnąć z samochodu i zaczęła mówić, jej oczywiste poczucie humoru wychodziło na jaw, mimo że była przerażona. Patrzyłem z fascynacją, jak każda emocja, którą czuła, odbijała się na jej twarzy w czasie rzeczywistym. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek spotkał bardziej piękną... i cholernie niewinną kobietę. Przedszkolanka i córka szefa policji. Cholera.

Wykręciłem numer Macka i odpaliłem ciężarówkę.

"Yo."

"Przetransportowałeś auto do Hatcha?" zapytałem.

Hatch Wallace był naszym sierżantem broni i miał własny warsztat niedaleko. Wszystkie trudniejsze zlecenia zanosiliśmy do niego, bo był geniuszem w naprawie silników.

"Tak," powiedział Mack. "Jest w kiepskim stanie. Może trzeba będzie zbudować silnik od nowa."

"Cholera." Wjechałem na autostradę. "Będę za dwadzieścia minut."

Rozłączyłem się i patrzyłem na drogę przede mną, próbując wymyślić, jak się z tego wyplątać i czy naprawdę tego chcę.

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział