Rozdział 2
Sophia’s P.O.V
Patrzyłam na Tristana, serce biło mi w piersi, dłonie zaciskały się po bokach, gdy wpadł do pokoju z młodą kobietą u boku.
Jego brwi zmarszczyły się, a na twarzy pojawiło się zdezorientowanie, gdy zapytał: „Co się stało?”
Kobieta obok niego—jej szminka była lekko rozmazana, sukienka zsuwała się z jednego ramienia—spojrzała na mnie, jakbym właśnie przerwała jakiś święty moment.
Gardło miałam suche, myśli mi się mieszały, szukając czegokolwiek, co nie sprawiłoby, że będę brzmiała tak żałośnie, jak się czułam. „Ja... skaleczyłam się w palec,” wymamrotałam w końcu, unosząc lekko rękę, żeby pokazać małą ranę, choć wiedziałam, że to nic.
Nic w porównaniu z bólem w mojej piersi.
Tristan podszedł bliżej, jego wzrok skierował się na moją rękę, i przez krótki moment wydawało mi się, że zobaczyłam troskę. Ale potem zmarszczył brwi, zacisnął usta w cienką linię i ostro wypuścił powietrze. „Takie skaleczenie, Sophia? Krzyczałaś, jakbyś straciła rękę.”
Przełknęłam ślinę, moje palce instynktownie się zacisnęły. „To po prostu mnie zaskoczyło,” skłamałam, nawet gdy poczułam, jak upokorzenie rozgrzewa mi szyję.
Jego zmarszczone brwi pogłębiły się, ale nie z troski—z irytacji. „Nie musisz tego robić,” mruknął, jego głos przesycony czymś, co sprawiło, że mój żołądek się skręcił. „Przestań zachowywać się jak dziecko. I nie rób sceny z niczego.”
„Tristan, to nie—”
„Och, proszę!” Pokręcił głową, przerywając mi, jakbym właśnie zepsuła jego nastrój. „Nie musisz być zazdrosna. Możesz robić, co chcesz, Sophia. Tylko…proszę, na miłość boską, nie rób sceny jak ta nigdy więcej.”
Zazdrosna? To słowo uderzyło mnie mocniej niż rzeczywista rana na palcu.
Patrzyłam na niego, moje usta lekko się rozchyliły, ale nie wydobyło się z nich żadne słowo. Co tu było do powiedzenia? Już podjął decyzję, już mnie odrzucił jako nic więcej niż małostkową, zgorzkniałą kobietę, która nie mogła znieść widoku go z kimś innym.
Gorzki śmiech groził, że się wydostanie, ale połknęłam go, utrzymując jego spojrzenie, choć to bolało. Nie czekał na odpowiedź. Zamiast tego odwrócił się z powrotem do niej, z łatwością obejmując ją w talii, prowadząc ją z powrotem do sypialni, jakby mnie tam w ogóle nie było. Jakbym nie stała tam, krwawiąc—zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz.
Kobieta rzuciła mi triumfalny uśmiech, taki, który mówił, że wiedziała, że Tristan właśnie wybrał ją zamiast mnie, i że sprawiało jej to ogromną satysfakcję.
Nie ruszyłam się. Nie mogłam. Stałam zamrożona w miejscu, słuchając cichego skrzypienia zamykających się drzwi, stłumionych dźwięków ich śmiechu, ich szeptów, ich obecności wypełniającej przestrzeń, w której powinnam być. Przycisnęłam dłoń do piersi, jakbym mogła fizycznie się utrzymać w całości, jakbym mogła powstrzymać kawałki mnie przed rozsypaniem się u moich stóp.
Czas mijał jak we mgle, gdy w końcu wróciłam do przygotowywania kolacji. Było prawie tak, jakbym działała na autopilocie, moje ciało poruszało się z wprawą, ale umysł był gdzie indziej. Nie wiem, ile czasu minęło, zanim drzwi znowu cicho się otworzyły.
Tym razem, gdy się odwróciłam, kobieta z wcześniej była ubrana bardziej odpowiednio, a przechodząc przez kuchnię, spojrzała na mnie, z chytrym uśmiechem na ustach, jakby wiedziała coś, czego ja nie wiedziałam. Ale potem zarzuciła włosy na ramię i wyszła z domu bez drugiego spojrzenia w moją stronę.
I wtedy znowu był tam—Tristan, stojący przede mną, jakby nic się nie stało. Jakby ostatnia godzina nie była sztyletem wbitym głęboko w moje żebra.
Spojrzał na mnie krótko, ale nie było tam nic. Żadnego przeprosin. Żadnego uznania. Tylko ta sama obojętność, która mówiła mi dokładnie, gdzie stoję.
„Już jadłem kolację.” Poinformował mnie. „Powinnaś skończyć i odpocząć.”
I z tym zniknął, zostawiając mnie samą, by zmierzyć się z własnymi demonami.
Patrzyłam na sufit, moje myśli były splątane w chaosie emocji, których nie potrafiłam rozplątać. Pokój był przyciemniony, delikatne światło latarni ulicznych rzucało długie cienie na ściany, a mimo to jedyne, na czym mogłam się skupić, to miażdżący ciężar w mojej piersi.
Zastanawiałam się, po raz setny tego dnia, dlaczego w ogóle zgodziłam się na to. Dlaczego pozwoliłam sobie uwierzyć, że to mnie nie zniszczy? Że poradzę sobie z tym? Że będę mogła żyć z tym wyborem i nie pozwolić, by mnie pochłonął od środka?
Moje palce zacisnęły się na blacie, zimnym i pustym obok mnie, wszystko w tym domu krzyczało moją własną głupotę.
Chciałam krzyczeć. Wrzeszczeć na siebie, że kiedykolwiek myślałam, że to będzie w porządku. Ale co mogłam powiedzieć?
Zgodziłam się na to. Kiwałam głową i uśmiechałam się, udając, że wszystko jest w porządku, że rozumiem, że jestem kobietą, która potrafi być otwarta, która potrafi dostrzec szerszy obraz. Ale prawda była taka, że nie potrafiłam. Nie było mi dobrze. Nie rozumiałam. Nie było mi w porządku.
Rozpadałam się, a najgorsze było to, że nie mogłam obwiniać nikogo poza sobą. Pamiętałam nas śmiejących się nad przypalonymi tostami lata temu, tak beztrosko, a teraz musiałam stawić czoła temu koszmarowi sama w swoim własnym domu.
Wydawało się, że wszystko jest na krawędzi zniszczenia, a co gorsza, nie mogłam zrobić nic, aby uratować sytuację, w której się znaleźliśmy, bo jak mogłam nazwać to zdradą, skoro dałam mu pozwolenie? Jak mogłam być zła, skoro powiedziałam "tak"?
Ostry szloch wyrwał się z mojej gardła, przycisnęłam rękę do ust, jakby to mogło powstrzymać falę emocji, które wyrywały się na powierzchnię. Skuliłam się na podłodze kuchni, obejmując kolana, próbując się utrzymać, gdy ból groził, że mnie rozbije.
Czy naprawdę dał mi wyjście? Czy dał mi szansę powiedzieć "nie"? Ale co miałam zrobić? Powiedzieć "nie" i patrzeć, jak mnie nienawidzi przez resztę naszego małżeństwa? Powiedzieć "nie" i sprawić, że poczuje się uwięziony? Bałam się tak bardzo, że go stracę, że podałam mu nóż i pozwoliłam, by sam wyrzeźbił we mnie rany.
Teraz nie mogłam nawet przejść przez własny dom, nie widząc przypomnień. Gumka do włosów, która nie była moja, zostawiona na blacie w łazience. Delikatny zapach perfum unoszący się na prześcieradłach, mimo że prałam je już dwa razy.
Sposób, w jaki jego spojrzenie się zmieniło, gdy na mnie patrzył, jakby próbował przekonać się, że nic się nie zmieniło, gdy wszystko się zmieniło. I może to było najokrutniejsze ze wszystkiego - nadal wracał do domu, nadal całował mnie w czoło, nadal mówił, że mnie kocha, ale czułam różnicę, przestrzeń między nami się poszerzała, rozciągając się w coś, z czego nie byłam pewna, czy kiedykolwiek się wydostaniemy.
Wytarłam łzy, ale nadal płynęły, ciche i nieustępliwe. Musiałam dokończyć obiad dla moich córek, mimo że mój apetyt zniknął w momencie, gdy weszłam do domu.
Przez następne pół godziny zmusiłam się do zlewu, drżącymi rękami płukałam nóż, jednocześnie wycierając łzy, ból tego, przez co przechodziłam, promieniował przez mnie na nowo. Przygotowałam posiłki dla moich dzieci i pomogłam im zjeść w ich pokojach, zanim wróciłam do salonu i opadłam na kanapę.
Nie mogłam wrócić spać obok mojego męża, nie po tym wszystkim, co się dziś wydarzyło. Przewróciłam się na bok, patrząc na ściany przed sobą, na których wisiały nasze zdjęcia. Wtedy mnie to uderzyło, w sposób, który odebrał mi oddech - już go straciłam. Zgodziłam się na to, myśląc, że to go zatrzyma blisko, ale w końcu wszystko, co zrobiłam, to odepchnęłam go dalej.
A teraz, zostałam sama, płacząc nad własną głupotą, tonąc w bólu zdrady, którą sama pozwoliłam, żeby się wydarzyła.































































































































