Rozdział 3

Sophia’s P.O.V.

Sen trzymał się mnie jak ciężka mgła, moje kończyny były ociężałe, a umysł balansował między wyczerpaniem a determinacją, gdy przekraczałam drzwi przedszkola. Poranek wokół mnie brzęczał—dzieci chichotały, matki rozmawiały przyciszonymi głosami, w powietrzu unosił się delikatny zapach pudru dla niemowląt i świeżej kawy.

Ledwie udało mi się wymusić zmęczony uśmiech, gdy przekazywałam moje dziewczynki, mamrocząc coś o odebraniu ich na czas, zanim się wycofałam.

Opiekunka w przedszkolu obdarzyła mnie znaczącym uśmiechem, prawdopodobnie myśląc, że wyczerpanie pochodzi od posiadania dwóch żywiołowych dzieci w domu. Nie odważyłam się jej poprawić, więc po prostu kiwnęłam głową i wyszłam na zewnątrz, ale nie wcześniej, niż pożegnałam się z moimi córeczkami.

Ale gdy tylko postawiłam stopę poza budynkiem, świat wokół mnie się zachwiał. Moje widzenie się zamazało, ciemne plamy migotały na krawędziach mojego pola widzenia. Wiedziałam, że nie spałam wystarczająco w nocy, ale nie spodziewałam się, że moje ciało mnie tak zdradzi. Moje kolana ugięły się. Ostry oddech wyrwał się ze mnie, gdy ziemia zaczęła się zbliżać—tylko po to, by zatrzymać się nagle.

Silne ręce złapały mnie, mocne, ale ostrożne, stabilizując mnie, zanim zdążyłam się złożyć. Głębokie wdechy wypełniły moje płuca zapachem czegoś bogatego, czegoś ciepłego—może sandałowca, albo świeżego powietrza po deszczu.

Mrugając, zobaczyłam przed sobą parę uderzająco niebieskich oczu, delikatną bliznę pod jego szczęką, która nadawała mu tajemniczy i szorstki wygląd, ale z zewnętrzem złego chłopca, obramowanym ciemnymi, rozczochranymi włosami. Zaniepokojenie wyryte na jego twarzy przesłało dziwny dreszcz przez moje ciało, choć nie byłam pewna, czy to było zawstydzenie, czy coś zupełnie innego.

Kim był ten mężczyzna? Dlaczego nigdy wcześniej go nie widziałam?

"Jesteś w porządku?" Jego głos był głęboki, gładki, przepełniony prawdziwym niepokojem.

Przez chwilę nie mogłam mówić. Nie mogłam myśleć. Mój umysł zatrzymał się, gdy przyglądałam się ostrym liniom jego szczęki, delikatnemu zmarszczeniu jego brwi, ciepłu jego rąk wciąż obecnemu na moich ramionach. Był oszałamiająco piękny. I przez ułamek sekundy poczułam się, jakbym była w jednej z tych absurdalnych powieści romantycznych, z których zawsze drwiłam.

Potem mały głos przerwał moje zamyślenie.

"Tato?"

Rzeczywistość wróciła do mnie, szybka i bezlitosna. Mój żołądek się skręcił, instynktownie wyszłam z jego uścisku, nagle hiperświadoma wszystkiego—pozostałego ciepła tam, gdzie były jego ręce, ciekawskiego spojrzenia małego chłopca stojącego kilka kroków dalej, i niezaprzeczalnego odkrycia, że ten mężczyzna nie był tylko jakimś niemożliwie przystojnym nieznajomym.

Był ojcem. Najprawdopodobniej żonatym mężczyzną.

Odchrząknęłam, wymuszając słaby uśmiech. "Ja- eh, nie spałam dobrze… dzięki. Dziękuję, że mnie złapałeś."

Boże! Dlaczego musiałam zrobić z siebie idiotkę!

Jego oczy zatrzymały się na moich o chwilę za długo, jakby próbował zdecydować, czy uwierzyć w moją historię. Potem, z lekkim skinieniem głowy, zrobił krok w tył. "Powinnaś usiąść. Potrzebujesz wody?"

Pokręciłam głową, nie chcąc zatrzymywać się dłużej. "Poradzę sobie. Naprawdę."

Mały chłopiec pociągnął go za nogawkę, a on w końcu odwrócił się, czochrając włosy dziecka, gdy razem weszli do przedszkola. Powoli wypuściłam powietrze, przyciskając dłoń do skroni, próbując pozbyć się dziwnego uczucia ucisku w piersi.

Cokolwiek to było—cokolwiek głupiego przeleciało mi przez głowę—nie miało znaczenia. Nie należał do mnie, bym mogła być chwilowo oczarowana. A ja miałam lekcję do poprowadzenia.

Odwróciłam się na pięcie, zaciskając palce na pasku torby, próbując odejść, ale nie zrobiłam nawet dwóch kroków, gdy jego chrypki, a jednak melodyjny głos zawołał mnie. Wstrzymałam oddech, odmawiając spojrzenia na niego, skupiając się zamiast tego na wypolerowanych kafelkach pod naszymi stopami.

"Proszę pani," jego głos był cichy, z nutą czegoś, czego nie mogłam dokładnie określić—troska, może coś głębszego. "Czy na pewno wszystko w porządku?"

Przełknęłam gulę w gardle, zmuszając się do uśmiechu, gdy odwróciłam się, by na niego spojrzeć. Jego oczy, tak ostre i nieugięte, studiowały mnie, jakby szukał pęknięć w fasadzie, którą tak starannie zbudowałam.

"Wszystko w porządku," skłamałam gładko, prezentując najlepszy fałszywy uśmiech. "Muszę iść na lekcję."

Nie wyglądał na przekonanego, ale skinął głową, zanim znowu się odwrócił. W końcu odetchnęłam z ulgą, kierując się w stronę samochodu, by udać się na lekcję sztuki.

Sztuka zawsze była moją ucieczką, moim hobby, moją pasją…moją tożsamością. I znowu planowałam zanurzyć się w mojej lekcji i zapomnieć o zdradzie zeszłej nocy, choćby na chwilę.

Ale gdy tylko weszłam do klasy, z najlepszym uśmiechem na twarzy, moi uczniowie powitali mnie z entuzjazmem. Puszki farby brzęczały, gdy ktoś upuścił pędzel, a mój żołądek skręcił się w supeł. Wtedy nagle zatrzymał mnie zapach perfum jaśminowych.

Znałam ten zapach…dlaczego wydawał się tak znajomy? Gdzie go wcześniej poczułam?

Ale nie musiałam długo czekać na odpowiedzi.

Siedząca na przedzie sali, z elegancko skrzyżowanymi nogami, była ta sama kobieta z zeszłej nocy. Ta sama kobieta, którą mój mąż przyprowadził do domu.

Odwróciła głowę powoli, jakby mnie oczekiwała, uśmiechając się z wyższością, jej oczy lśniły czymś zadowolonym, czymś triumfującym. Wstrzymałam oddech, stojąc zamrożona w drzwiach. Moje paznokcie wbijały się w dłonie, krzyk wspinał się po gardle.

"No proszę, to niespodzianka," wymruczała, jej głos ociekał rozbawieniem.

Zacisnęłam szczęki, zmuszając się do ruchu, przechodząc obok niej, jakby była tylko kolejną twarzą w tłumie, ale czułam jej wzrok na sobie, rozbierający mnie na części, jakby wiedziała coś, czego ja nie wiedziałam. Nie wiedziałam, w jaką grę gra, ale jedno było oczywiste—chciała, żebym wiedziała, że ma przewagę.

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział