Rozdział 2
Rachel
Następnego ranka Herman podał mi adres kawiarni i wskazówki, jak dojść do metra. Odnalazłam stację bez problemu. Gdy wsiadłam do wagonu, nie było wolnych miejsc, więc stanęłam w kącie i zaczęłam obserwować ludzi. Byłam tak zafascynowana różnorodnością pasażerów, że o mały włos nie przegapiłam swojej stacji.
Wysiadłam i ruszyłam w stronę kawiarni o nazwie „U Charly’ego”. To było urocze i przytulne miejsce, z stolikami na zewnątrz pod parasolami, lożami w środku, a nawet kanapą, jakby żywcem wyjętą z serialu „Przyjaciele”. Od razu spodobała mi się atmosfera tego lokalu.
Podeszłam do lady, a tam przywitał mnie niesamowicie przystojny facet z blond włosami i niebieskimi oczami. No serio, czy w Nowym Jorku wszyscy są tacy piękni?
– Czym mogę służyć? – zapytał.
– Nic do picia, pytam o posadę baristki.
– Jest spokojnie, usiądźmy na chwilę. Mam na imię Karol i jestem tu menedżerem, choć dzisiaj robię za wszystko – powiedział z lekkim uśmiechem.
– Cześć, Karol, jestem Rachel.
– Rachel, masz jakieś doświadczenie w pracy w kawiarni?
– Pracowałam w jednej, jak byłam na studiach, ale to było dawno. Mimo to szybko się uczę.
– Kiedy możesz zacząć?
– Choćby zaraz.
– To mi wystarczy. Zaczynasz od teraz, a w spokojniejszych momentach cię przeszkolę. Ty przyjmujesz zamówienia, ja robię kawę.
– Dziękuję, Karol, naprawdę to doceniam!
– Nie dziękuj za wcześnie. Zobaczymy, czy wytrzymasz do końca tygodnia – rzucił z przymrużeniem oka.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
Te słowa wypowiedziałam chyba tysiąc razy i uwielbiałam każdą minutę tej pracy.
Około piętnastej Karol powiedział, że mogę już iść do domu, ale mam wrócić następnego ranka o siódmej. Pożegnałam się i wyszłam.
Postanowiłam wrócić pieszo, zahaczając o Central Park. Idąc wzdłuż Wschodniej 83. Ulicy, zerknęłam na mapę w telefonie. Nie patrzyłam na ekran nawet przez minutę, gdy nagle wpadłam na coś, co przypominało ścianę. Chwyciłam to, żeby się nie przewrócić, a to „coś” najwyraźniej było człowiekiem, bo też mnie złapało. Podniosłam wzrok i spojrzałam w najczystsze orzechowo-brązowe oczy, jakie kiedykolwiek widziałam.
– Przepraszam najmocniej – powiedziałam zawstydzona.
– Ja bym raczej powiedział: „Przepraszam, proszę pana” – odparł. No nie, co za arogancja!
– Przepraszam, proszę pana – rzuciłam z wyraźnym sarkazmem.
Próbowałam go minąć, ale złapał mnie za ramię.
– Przepraszam, PROSZĘ PANA, czy mogę przejść?
– Chcę się tylko upewnić, że nic ci nie jest.
– Jak widzisz, wszystko ze mną w porządku.
Odeszłam kilka kroków, ale nie mogłam się powstrzymać – odwróciłam się, żeby mu się przyjrzeć. Tak, wiem, był arogancki, ale nie dało się oprzeć. Musiałam na niego spojrzeć, a to przecież Nowy Jork – pewnie i tak już nigdy go nie spotkam.
Miał jakieś metr osiemdziesiąt wzrostu, opaloną skórę, orzechowo-brązowe oczy, czarne włosy i zadbaną, krótką brodę. Cholera, był seksowny – arogancki, ale seksowny. Mówił z akcentem, ciekawam, skąd pochodzi. Garnitur, który miał na sobie, leżał na nim jak ulał, jakby uszyto go specjalnie dla niego. Nie znam się na markach garniturów, a już na pewno nie na tych z najwyższej półki. A jego zapach... Matko Boska, obłędny! Wszystko w nim krzyczało „pieniądze”. Zobaczyłam, jak wsiada do czarnego Escalade’a, a jego kierowca odjeżdża. Nawet nie zauważyłam tego kierowcy wcześniej.
Gdy szedłem w stronę Central Parku, nie mogłem wyrzucić z głowy tych orzechowych, brązowych oczu. Wciąż czułem jego zapach na sobie.
Massimo
Kim była ta dziewczyna? – zastanawiałem się w duchu.
Jest taka piękna, a prąd, który przeszył mnie, gdy się dotknęliśmy, to coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Muszę przyznać, że spotykam wiele atrakcyjnych kobiet i mógłbym mieć każdą z nich w swoim łóżku, ale one to nie ona. Z nimi nie ma tej iskry, nie takiej jak z nią.
Jej blond włosy, niebieskie oczy, wysportowane ciało i ta miękka sylwetka… Jak idealnie jej delikatność pasowała do mojej twardości. Gdybym wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia, pomyślałbym, że jest moja. Ale jestem człowiekiem logicznym, takie rzeczy nie istnieją. Byłaby jednak idealnym dopełnieniem mnie – jak światło do cienia, jak pierogi do barszczu. Tyle mam jednak na głowie, że nie mogę zrobić miejsca dla kobiety. Owszem, przelotny romans od czasu do czasu, ale ona nie jest typem dziewczyny na jednorazową przygodę. Nowy Jork to ogromne miasto, pewnie już jej nie spotkam. Powinienem o niej zapomnieć, i to raz-dwa.
– Luca, zawieź mnie do restauracji – powiedziałem do mojego kierowcy i ochroniarza.
– Enzo już tam jest? – Enzo był moim egzekutorem.
– Tak, proszę pana.
– Dobrze.
Kiedy dotarłem do restauracji, poszedłem przywitać się ze wszystkimi. Na szczycie listy była oczywiście moja Mamma.
– Dzień dobry, Mamma.
– Dzień dobry, Massimo.
– Chcesz espresso, zanim pójdziesz do biura?
– Dzięki, Mamma, ale wezmę je na wynos. Enzo na mnie czeka.
– Dobrze, proszę bardzo.
– Dziękuję, Mamma.
Poszedłem na górę do swojego biura. Oficjalnie, w ciągu dnia, moje biuro mieści się nad restauracją moich rodziców, którą dla nich kupiłem. Pomieszczenie jest przestronne, z dużymi oknami, przez które wpada mnóstwo światła. Co za piękny dzień! Zamknąłem jedną z rolet pilotem, żebyśmy mogli się widzieć bez konieczności noszenia okularów przeciwsłonecznych w pomieszczeniu.
– Cześć, Enzo. Coś do raportowania?
– Nie, proszę pana, na razie wszystko idzie gładko.
– Świetnie. W takim razie zabieram się za te papiery. Dzięki, Enzo.
Naprawdę potrzebuję osobistego asystenta, ale w mojej branży trudno znaleźć kogoś, komu można zaufać. Tak, moje biuro znajduje się nad restauracją, ale restauracja to tylko przykrywka dla moich interesów. Podobnie jak mój klub nocny, gdzie załatwiam większość spraw po zmroku. Klub to też dobra fasada. Jestem handlarzem bronią, dostawcą narkotyków i zajmuję się czarnymi diamentami. Tak, to nielegalne interesy, ale bardzo dochodowe, a ja jestem w tym dobry. Po kilku kolejnych e-mailach i innych dokumentach moje myśli znów zaczęły odpływać do tej blondynki o niebieskich oczach i miękkim ciele.
Rachel
Spacerowałam po Central Parku z mrożoną kawą i preclem, które kupiłam u jednego z ulicznych sprzedawców. Zupełnie straciłam poczucie czasu. Gdy spojrzałam na zegarek, było już po siedemnastej, a Herman i Sally czekali na mnie z kolacją. Szybko ruszyłam w stronę mieszkania. Otwierając drzwi, zawołałam:
– Cześć, Herman, wróciłam!
– Cześć, Rachel! – usłyszałam dziewczęcy głos.
– Cześć, Sally, miło cię poznać!
– Jak minął twój pierwszy dzień w Wielkim Jabłku?
– Świetnie, dziękuję! Dostałam pracę jako baristka w kawiarni, zaczęłam nawet dzisiaj. Potem poszłam na spacer po Central Parku i kompletnie straciłam rachubę czasu. Przepraszam, że się spóźniłam.
Dzwonek do drzwi zadzwonił. Sally podeszła, żeby otworzyć. Kiedy tylko uchyliła drzwi, poczułem zapach pizzy – pachniała obłędnie, jak prawdziwa uczta na imieniny u cioci.
– Chodź, spróbuj swojego pierwszego kawałka nowojorskiej pizzy! Herman się spóźnia, więc nie przejmuj się, że ty też nie jesteś na czas – zawołała Sally z szerokim uśmiechem.
Usiedliśmy wokół stołu, zajadając pizzę i gadając o tym, co robić w Nowym Jorku, gdzie warto pójść, a gdzie lepiej się nie zapuszczać. Było naprawdę super, jak na dobrym polskim weselu, gdzie wszyscy się śmieją i planują. Herman wpadł pół godziny później, ale widać było, że się starał, żeby czuć się przy nim swobodnie. Był obecny, zaangażowany. Około 21:00 przeprosiłem towarzystwo, tłumacząc, że jetlag wciąż daje mi w kość. Poszedłem pod prysznic, a potem wdrapałem się do łóżka. Gdy zamknąłem oczy, przed oczami stanęły mi orzechowe, brązowe oczy, które patrzyły na mnie z taką intensywnością, że aż serce zabiło mocniej. I ten zapach… wciąż go czułem, jakby przylgnął do mnie jak mgła nad Wisłą w jesienny poranek. Jak ja mam go wyrzucić z głowy?
Rachel
Budzik zadzwonił o 5 rano, ale i tak prawie nie spałam. Cały czas widziałam te orzechowe oczy, czarne włosy, zadbaną brodę i ciało jak z żurnala, ubrane w idealnie skrojony garnitur. A ten zapach… nie mogłam się go pozbyć, jakby wciąż osiadał na mojej skórze, jak kurz po letniej burzy. Wstałam, wskoczyłam pod prysznic i próbowałam zmyć z siebie jego woń. Mam nadzieję, że tym razem się udało. Założyłam dżinsy i kwiecistą bluzkę, spryskałam się drogimi perfumami Dolce & Gabbana – może to zagłuszy jego zapach. Ruszyłam w stronę metra i tym razem znalazłam miejsce siedzące. Jak zwykle oddałam się swojej ulubionej rozrywce – obserwowaniu ludzi. Ale jeden facet gapił się na mnie przez cały czas. Czułam się nieswojo pod jego spojrzeniem, jakbym była na celowniku. Na szczęście mój przystanek był następny. Niestety, okazało się, że to też jego stacja. Zacząłam iść w stronę kawiarni, co chwilę oglądając się za siebie, żeby upewnić się, czy za mną nie idzie. Szedł za mną przez trzy przecznice, zanim skręcił. Kawiarnia była już tylko o jedną ulicę dalej, co oznacza, że pracuje gdzieś blisko mnie i pewnie jutro rano znów go zobaczę w metrze. Nie wiem, czemu tak bardzo mnie niepokoił. Odetchnęłam z ulgą, gdy skręcił. Kiedy dotarłam do kawiarni, Carl już tam był. Muszę przyznać, że poczułam ulgę, widząc go – ten facet z metra naprawdę mnie wystraszył, choć sama nie wiem dlaczego.
– Cześć, Carl, spóźniłam się? – zapytałam, próbując ukryć zdenerwowanie.
– Cześć, Rachel, nie, to ja jestem za wcześnie – odpowiedział z uśmiechem.
– Jak minął wieczór?
– Dobrze, dzięki. Jadłam swoją pierwszą nowojorską pizzę i powiem ci, że jestem w niej zakochana jak w pierogach z jagodami. A u ciebie?
– Nie ma nic lepszego niż nowojorska pizza. Mój wieczór też był udany, dzięki.
– Chyba musimy otworzyć kawiarnię – rzucił Carl.
– Pójdę otworzyć drzwi, ustawić stoliki na zewnątrz i rozłożyć parasole. Rano w Nowym Jorku jest naprawdę pięknie – powiedziałam, uśmiechając się do siebie.
Po chwili to dziwne, nieprzyjemne uczucie, które wywołał facet z metra, zaczęło mijać. Dzięki Bogu.
Godzinę po rozpoczęciu zmiany podniosłam wzrok i spojrzałam prosto w te orzechowo-brązowe oczy, które prześladowały mnie przez całą noc. Serce podskoczyło mi do gardła, jakbym zobaczyła ducha.
– D… D… Dzień dobry, c… czy mogę przyjąć zamówienie? – wydukałam, czując, jak policzki mi płoną.
– Ty – powiedział po prostu, a jego głos brzmiał jak ciepły wiatr w letni wieczór.
– Tak, to ja.
– Czy mogę przyjąć zamówienie?
– Pracujesz tu?
– Tak. Czy mogę przyjąć zamówienie, proszę?
– Od kiedy?
– Od kiedy co? – zapytałam, lekko zdezorientowana.
– Od wczoraj. Czy mogę przyjąć zamówienie?
– Poproszę espresso.
– Na wynos czy na miejscu?
„Usiądź,” powiedział Massimo.
Massimo wiedział, że czeka go długi dzień, ale nie mógł przegapić okazji, by znów być blisko niej. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście – dziewczyna, którą spotkał wczoraj, pracowała w kawiarni na rogu jego ulicy. Pomyślał, że wykorzysta szansę, by znów z nią porozmawiać, gdy przyniesie mu espresso. To czysty przypadek, że wpadł tu dziś rano – zwykle nie zatrzymuje się na kawę o tak wczesnej porze. Nie zdążył nawet dokończyć tej myśli, gdy stanęła obok niego z jego espresso.
– Twoje espresso, PANIE – powiedziałam sarkastycznie, wspominając wczorajsze spotkanie.
On jednak zignorował ten „pan” i ciągnął rozmowę, jakby nigdy nic.
– Jestem Massimo. A ty jak masz na imię?
– Rachel.
– Cześć, Rachel, miło cię oficjalnie poznać. Masz akcent, skąd jesteś?
– Mogłabym powiedzieć to samo o tobie.
– Ja zapytałem pierwszy – odpowiedział z uśmiechem, który całkowicie odmienił jego twarz. Nogi się pode mną ugięły.
– Jestem z Kapsztadu, z Południowej Afryki.
– Daleko od domu.
– Południowa Afryka to nie mój dom – wyjaśniłam.
– Teraz twoja kolej. Skąd jesteś? – zapytałam.
– Z Włoch.
– Ooo, no dobra, to wiele wyjaśnia – powiedziałam na głos, po czym zorientowałam się, że palnęłam gafę. – Przepraszam, muszę wracać do pracy. Smacznego espresso! – rzuciłam szybko i pospieszyłam w stronę lady, zanim zdążył zadać więcej pytań.
Nie mogę uwierzyć, że on tu jest, w tej kawiarni. Najseksowniejszy i najbardziej arogancki facet, jakiego kiedykolwiek widziałam, siedzi tu, gdzie pracuję. A sądząc po jego wyglądzie, chyba był na biegu albo wraca z siłowni. To znaczy, że musi mieszkać gdzieś niedaleko…
Massimo
Myślałem o niej całą noc, a teraz tu jest. Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Mam powód, żeby przychodzić tu co rano. Kawiarnia jest przecież tuż za rogiem mojego bloku. Siedziałem, popijając espresso, i przyglądałem się Rachel. Teraz mam imię do tej twarzy. Zastanawiałem się, co miała na myśli, mówiąc, że Południowa Afryka nie jest już jej domem. Ja mogę mieszkać w Ameryce, ale Włochy zawsze będą moim domem. To coś, co warto zbadać, jestem tego pewien.
Wciąż popijałem espresso, spoglądając na Rachel, gdy zadzwonił mój telefon.
– Szefie, wszystko w porządku? – zapytał Luca.
– Tak, Luca, piję kawę w kawiarni na rogu.
– Zwykle o tej porze jesteś już w domu, panie. Mam po ciebie przyjechać?
– Nie, Luca, niedługo wrócę. Do zobaczenia.
– Dobrze, panie. Do widzenia.
Posiedziałem jeszcze chwilę, delektując się widokiem. Potrzebuję tej kobiety – pomyślałem. Coś w niej mnie przyciąga, jak magnes. Muszę wiedzieć o niej wszystko. To będzie trudne, ale nie boję się wyzwań. Pytanie tylko, czy znajdę kogoś, kto dowie się o niej wszystkiego, czy będę miał cierpliwość, by pozwolić jej самой opowiedzieć mi o sobie? Z jakiegoś powodu chcę usłyszeć to wszystko z jej ust, a to mnie przeraża, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułem.
Wychodząc z kawiarni, pomyślałem, że muszę coś zrobić albo powiedzieć, żeby wywołać u niej reakcję.
– Do zobaczenia jutro rano, Rachel! – rzuciłem.
Gdy na nią spojrzałem, jej oczy były wielkie jak talerze, a na twarzy malowało się zdumienie. Podobało mi się to. Ale jednocześnie zdałem sobie sprawę, że nie będę w stanie trzymać się od niej z daleka. Nie, dopóki nie dowiem się o niej wszystkiego. A może nawet wtedy nie dam rady się od niej odsunąć.

















































































































































































































































































































































