Rozdział 2

Derek POV

"Pan Wells, lądujemy za dwadzieścia minut," powiedział mój asystent, Markus, podając mi skórzane portfolio. "Przygotowałem plan na pobyt w Bostonie, w tym jutrzejsze spotkanie z zespołem zarządzającym Frontier Capital."

Kiwnąłem głową, nieobecnie patrząc przez okno, gdy panorama Bostonu zaczęła się wyłaniać. Minęły prawie trzy lata, odkąd zgodziłem się na to absurdalne małżeństwo—tymczasowe porozumienie, które wydawało się wyrokiem więzienia. Londyn był zarówno moją ucieczką, jak i polem do popisu. Uciekając przed małżeństwem, którego nigdy nie chciałem, byłem również zdeterminowany, aby pokazać ojcu i Aleksandrowi, że drugi syn rodziny Wellsów jest w stanie zbudować coś znaczącego bez wsparcia nazwiska rodziny.

Ironia nie umknęła mojej uwadze—ucieczka przed jednym rodzinnym obowiązkiem doprowadziła mnie do największego zawodowego sukcesu. Frontier Capital kwitło pod moim kierownictwem, rozwijając się z skromnego przedsięwzięcia do szanowanej marki w londyńskiej dzielnicy finansowej.

Telefon zawibrował z nadchodzącą wiadomością od Thomasa: [Witamy z powrotem w cywilizacji. Somerset Club o 20. Bez wymówek. Marnotrawny syn potrzebuje właściwego powitania.]

Uśmiechnąłem się mimo siebie. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają, w tym teatralność Thomasa.

Na lotnisku Logan International kilku fotografów uchwyciło mój przylot—prasa finansowa nigdy nie miała dość dokumentowania ruchów bostońskiej elity. Instynktownie wyprostowałem postawę i przyjąłem idealny wyraz twarzy rodziny Wellsów: pewny siebie, ale nie arogancki, odnoszący sukcesy, ale przystępny, bogactwo, które nie musi się ogłaszać.

"Witamy z powrotem w Bostonie, panie Wells," powiedział mój kierowca, biorąc moją torbę. "Pan Stone wspomniał, że zorganizował spotkanie w klubie na dzisiejszy wieczór."

Sprawdziłem zegarek. Siódma.

"Proszę mnie zawieźć bezpośrednio do klubu," poleciłem, usadowiając się na tylnym siedzeniu czarnego Bentleya.

Kiedy jechaliśmy przez znajome ulice Bostonu, myśli wróciły do pierwszego razu, gdy zobaczyłem Eleanor—chudą trzynastolatkę z systemu opieki, stojącą niezręcznie w naszym marmurowym holu z małą, zniszczoną walizką. Miałem wtedy piętnaście lat, bardziej przejęty treningiem lacrosse niż przestraszoną dziewczyną, którą moi rodzice postanowili przyjąć. Wyglądała na tak zagubioną, tak nie na miejscu wśród antyków i starego pieniędzy, które wypełniały nasz dom.

Samochód zatrzymał się przed prywatnym klubem, którego ceglana fasada i dyskretne wejście nie zdradzały niczego z luksusu wewnątrz. Thomas czekał w holu, jego sześciostopowa sylwetka niemożliwa do przeoczenia.

"Marnotrawny syn powraca!" zawołał Thomas, przyciągając mnie do miażdżącego uścisku.

"Król finansów Londynu wreszcie raczy odwiedzić kolonie," kontynuował, prowadząc mnie w stronę baru. "Jakże łaskawie z twojej strony."

Tylko się zaśmiałem, gdy usiedliśmy w skórzanych fotelach w rogu baru, z dala od ciekawskich uszu.

"No," powiedział Thomas, ściszając głos, "dziwnie się czujesz, będąc z powrotem? Założę się, że Londyn cię zmienił."

Zaśmiałem się, biorąc łyk szkockiej, którą dla mnie zamówił. "Boston wydaje się jakoś mniejszy."

"Mówiąc o różnicach," Thomas uśmiechnął się szeroko, pochylając się konspiracyjnie, "jak londyńskie damy wypadają w porównaniu do naszych bostońskich dziewczyn? Zawsze słyszałem, że Brytyjki są bardziej... powściągliwe."

"Dżentelmen nigdy nie zdradza," odpowiedziałem z uśmiechem, wdzięczny za łatwą rozmowę.

Thomas skinął głową, nie naciskając dalej. To w nim ceniłem—nigdy nie naciskał tam, gdzie nie był mile widziany.

Gdy coraz więcej przyjaciół przybywało na spontaniczne powitanie, poczułem, jak trochę się odprężam. Tutaj, wśród ludzi, którzy nie oczekiwali ode mnie niczego poza byciem Derekiem Wellsem, finansowym cudownym dzieckiem, mogłem oddychać swobodniej.

"Za Dereka," ogłosił Thomas, unosząc szklankę, gdy nasz prywatny pokój wypełnił się znajomymi twarzami. "Nasz finansowy geniusz powrócił po podbiciu Londynu. Wall Street, strzeż się!"

Wieczór upływał na swobodnych rozmowach i kosztownej whisky. Zauważyłem, jak starannie wszyscy unikali bezpośredniego wspominania Eleanor. Wszyscy znali prawdę o naszym układzie—małżeństwie z wygody, aby zadowolić moją umierającą babcię, trzyletnim okresie, nieuchronnym rozwodzie. Ich dyskrecja była uprzejmością, której się nie spodziewałem, ale którą mimo wszystko doceniłem.

"Powinniśmy pić do świtu," zadeklarował Tomasz około dziewiątej, zamawiając kolejną butelkę starej szkockiej. "Jak za dawnych czasów."

"Nie mogę dzisiaj," odpowiedziałem, już wstając. "Jutro spotkanie z ojcem. Muszę być w formie."

Gdy szykowałem się do wyjścia, zdałem sobie sprawę, że nie zdecydowałem jeszcze, gdzie spędzić noc. Dom rodziców byłby cichy, przewidywalny—ale też wiązałby się z pytaniami, na które nie byłem gotowy odpowiedzieć. Kamienica na Beacon Hill oznaczała spotkanie z Eleanor po niemal roku od mojej ostatniej, krótkiej wizyty.

"Wracasz do żony?" zapytał Tomasz, jego głos był starannie neutralny.

"Jest późno," powiedziałem po prostu, podejmując decyzję. "Mogę równie dobrze."

W samochodzie, kierującym się w stronę Beacon Hill, zmęczenie osiadło na mnie jak ciężki koc. Oparłem się o skórzane siedzenie, zamykając na chwilę oczy. Obrazy Eleanor przepływały przez moją myśl—nie tylko dziecka, którym była, ale kobiety, którą się stała.

Był czas, w okresie mojej młodości, kiedy czułem coś, gdy uśmiechała się do mnie przy śniadaniu lub gdy przyłapywałem ją, całkowicie pochłoniętą książką, w bibliotece. Ale oczekiwania ojca były nieubłagane—mężczyźni z rodziny Wells skupiali się na osiągnięciach, nie na uczuciach. Zakopałem te uczucia, koncentrując wszystko na nauce, sporcie, a później na finansach.

Ironia, że ostatecznie została moją żoną, nie umknęła mi. Do tego czasu, jakiekolwiek młodzieńcze zauroczenie mogłem czuć, zostało zastąpione przez urazę za manipulowanie mnie do małżeństwa. Teraz istnieliśmy w niezręcznym limbo—prawnie związani, ale praktycznie obcy. Odkryłem, że utrzymywanie pewnej rezerwy ułatwia nasze rzadkie interakcje, tworząc bufor między nami, który chronił nas oboje.

Samochód podjechał pod naszą kamienicę na Beacon Hill. Patrząc w górę, zauważyłem, że w sypialni na drugim piętrze wciąż pali się światło. Eleanor nie spała.

Użyłem klucza, aby wejść, wchodząc do ciemnego parteru. Włączając światło, uderzyła mnie nieskazitelna kondycja miejsca. W jakiś sposób ta doskonałość mnie irytowała—przypomnienie o nieskazitelnej fasadzie naszego małżeństwa, pięknego, ale pustego.

Ruszyłem w stronę sypialni, nie starając się być cicho. Nasze nieuniknione spotkanie mogło równie dobrze nastąpić teraz. Otwierając drzwi, zawołałem: "Eleanor," czekając na jej odpowiedź.

Eleanor usiadła na łóżku, wyraźnie zaskoczona moim wejściem. Ciepłe światło lampki nocnej rzucało złoty blask na jej rysy. Jej luźna jedwabna koszula nocna zsunęła się z jednego ramienia, odsłaniając gładką, bladą skórę pod spodem. Cienka tkanina niewiele pozostawiała wyobraźni, zarysowując jej smukłą sylwetkę, delikatne obojczyki i łagodne krzywizny, które rzadko pozwalałem sobie zauważyć.

Przełknąłem ślinę, nagle czując suchość w gardle, gdy niechciane ciepło przeszło przez moje ciało. W ciągu niemal trzech lat naszego małżeństwa Eleanor zdawała się zyskać pewną miękkość, cichą atrakcyjność, której wcześniej nie zauważyłem. Może zawsze tam była, a ja byłem zbyt zdeterminowany, aby trzymać dystans, żeby ją zobaczyć. Światło lampki grało na jej rysach, podkreślając dojrzałość i elegancję, które mnie zaskoczyły.

To było czysto fizyczne, powiedziałem sobie. Normalna męska reakcja na atrakcyjną kobietę—nic więcej. Nigdy nie zakochałem się w Eleanor i nigdy tego nie zrobię, mimo tego, co mogłoby sugerować moje ciało w tej chwili. To była tylko biologia, nie emocje.

W tej chwili nie byłem w stanie się poruszyć ani mówić, złapany między pierwotnym pragnieniem a murami, które zbudowałem wokół siebie dla ochrony.

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział