Rozdział 5

Eleanor POV

Poranek w kwiaciarni Cztery Pory Roku był prawdziwym wiru aktywności. Otrzymałam w ostatniej chwili zlecenie na stworzenie kompozycji kwiatowych na galę charytatywną Bostońskiej Orkiestry Symfonicznej – prestiżowe wydarzenie, które mogło przynieść mojej kwiaciarni znaczącą widoczność.

Podczas pracy nad szkicami kompozycji na galę, dzwonek nad drzwiami dzwonił nieustannie, gdy klienci napływali przez cały poranek.

Młody mężczyzna nerwowo wybierał róże na pierwszą randkę. Starszy pan kupował cotygodniowy bukiet dla swojej żony, z którą był od pięćdziesięciu lat - tradycję, którą wiernie podtrzymywał w każdy czwartek. Zabiegany dyrektor wpadł po ostatnią chwilę na bukiet rocznicowy, wdzięczny, gdy w kilka minut stworzyłam coś pięknego.

Pomiędzy obsługiwaniem klientów starannie przygotowywałam świeżą dostawę piwonii, które przyjechały z Holandii, ich bujne płatki wciąż ciasno zwinięte, ale obiecujące spektakularne kwiaty. Moja asystentka pomagała przyszłej pannie młodej wybrać kwiaty na zimowy ślub, podczas gdy ja kończyłam delikatną aranżację orchidei do domowego biura regularnego klienta.

O drugiej po południu zdałam sobie sprawę, że nie jadłam od śniadania. Rozwinęłam kanapkę jedną ręką, podczas gdy drugą przeglądałam zamówienia e-mailowe. Sunny drzemała zadowolona w małym łóżku, które ustawiłam za ladą, czasem budząc się, by z ciekawością obserwować klientów.

Telefon zadzwonił właśnie wtedy, gdy kończyłam zatwierdzanie propozycji ślubnej na przyszłą wiosnę. Na ekranie pojawiło się imię Catherine Wells, co wywołało u mnie falę niepokoju. Moja teściowa rzadko dzwoniła, chyba że coś było nie tak – albo czegoś chciała.

  • Witaj, Catherine - odpowiedziałam, starając się, by mój głos brzmiał przyjemnie.

  • Eleanor. - Jej ton był chłodny, jak zawsze. - Musisz przyjechać do domu dziś wieczorem. Jest sprawa, którą musimy omówić.

Bez powitania, bez uprzejmości. Typowa Catherine. - Jestem bardzo zajęta zleceniem na galę symfoniczną - wyjaśniłam. - A po zamknięciu kwiaciarni mam plany z Olivią.

  • To nie zajmie dużo czasu - odparła tonem, który jasno dawał do zrozumienia, że nie prosi. - O szóstej. Będziesz miała jeszcze dużo czasu na swoje... towarzyskie spotkania.

Linia zamilkła, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Wpatrywałam się w telefon, czując znajomy węzeł w żołądku. Wizyty w rezydencji Wellsów nigdy nie były dla mnie przyjemne. Mimo że mieszkałam tam od trzynastego roku życia aż do ślubu z Derekiem, zawsze czułam się jak intruz w ich świecie. Teraz, gdy Derek i ja mieliśmy własne mieszkanie, unikałam rezydencji, kiedy tylko mogłam.

Zadzwoniłam do Olivii po wsparcie moralne, ale odezwała się jej poczta głosowa. - Catherine wezwała mnie do twierdzy Wellsów - powiedziałam po sygnale. - Jeśli nie zadzwonię do ciebie do siódmej, wyślij ekipę ratunkową. Albo lepiej, dobrego prawnika.

Rezydencja Wellsów była pomnikiem starego bostońskiego bogactwa – pięciopiętrowa kamienica z nienagannymi ogrodami i widokiem na Common. Gdy samochód podwiózł mnie pod kute żelazne bramy, wzięłam głęboki oddech, przygotowując się na to, co czekało w środku.

Catherine przyjęła mnie w salonie, perfekcyjnie ubrana w kremowy kostium Chanel, jej srebrno-przeplatane włosy były elegancko upięte w kok. Nie wstała, gdy weszłam, tylko gestem wskazała fotel naprzeciwko.

  • Jesteś spóźniona - zauważyła, choć mój zegarek wskazywał dokładnie szóstą.

  • Przyszłam prosto z kwiaciarni - powiedziałam, siadając. - O czym chciałaś porozmawiać?

Catherine przyglądała mi się przez chwilę. - Pani Hughes dzwoniła do mnie wczoraj.

Oczywiście. Powinnam była wiedzieć, że to nadchodzi. - Rozumiem.

  • Była bardzo zdenerwowana - kontynuowała Catherine. - Po piętnastu latach lojalnej służby dla naszej rodziny została zwolniona bez ostrzeżenia ani wyjaśnienia.

Spojrzałam mojej teściowej prosto w oczy. - Miałam swoje powody.

  • Jakie?

Zawahałam się, wspomnienia wróciły. Miesiąc temu podsłuchałam, jak pani Hughes rozmawiała przez telefon z przyjaciółką, nieświadoma, że jestem w mieszkaniu. „Derek jest w Londynie, goni za innymi dziewczynami,” powiedziała. „Biedna Eleanor, wyszła za mąż dla wygody i jest zbyt naiwna, by to dostrzec. Wszyscy wiedzą, że został zmuszony do małżeństwa z nią jako rodzaj rodzinnego obowiązku. Cała ta sprawa to farsa.”

Słowa te zraniły mnie głęboko, nie dlatego, że były nieprawdziwe, ale dlatego, że były bolesnymi prawdami, których starałam się unikać. Najbardziej bolało mnie to, że nasza służba—ludzie, z którymi żyłam i którym ufałam—postrzegali mnie z taką litością i pogardą.

"Podsłuchałam, jak rozmawia o moim małżeństwie w nieodpowiednich kategoriach," powiedziałam Catherine, zachowując ogólnikowy ton. "Przekroczyła granicę."

Paznokcie Catherine stukały o podłokietnik. "Służba domowa plotkuje, Eleanor. To ich zajęcie. Kobieta na twoim miejscu powinna być ponad takie drobnostki."

Kobieta na moim miejscu. Te słowa zabolały. Nawet po tylu latach Catherine nadal widziała we mnie sierotę, którą jej rodzina łaskawie przyjęła, nigdy do końca nie będącą jedną z nich.

"Kobieta na moim miejscu zasługuje na podstawowy szacunek we własnym domu," odparłam cicho.

Oczy Catherine lekko się zwęziły. "To chodzi o więcej niż tylko o panią Hughes, prawda? Derek wspomniał, że stałaś się... asertywna podczas jego nieobecności."

Prawie się zaśmiałam. Derek i ja wymieniliśmy zaledwie kilkanaście zdań od jego powrotu, a jednak znalazł czas, by narzekać na mnie swojej matce. "Może po prostu zmęczyło mnie bycie traktowaną jak ktoś nieistotny w moim własnym małżeństwie."

"Warunki twojej umowy z Derekiem były zawsze jasne," powiedziała Catherine, jej głos stwardniał. "Trzy lata. Taka była umowa, kiedy przyjęłaś jego propozycję."

"Dobrze znam warunki," odpowiedziałam, starając się utrzymać głos na równym poziomie. Przypomnienie, że nasze małżeństwo miało datę ważności—że było to transakcja biznesowa, a nie związek z miłości—zawsze sprawiało mi ból.

Catherine pochyliła się lekko do przodu. "Czy już rozmawiałaś z Derekiem o rozwodzie? Czy to dlatego wydaje się rozkojarzony?"

Bezpośredniość jej pytania mnie zaskoczyła. Nie sposób było przeoczyć niecierpliwości w jej tonie—chciała, aby to małżeństwo zakończyło się tak samo, jak Derek.

"Nie," powiedziałam, ledwo słyszalnym głosem. "Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy."

"Rozumiem." Catherine usiadła z powrotem, rozczarowanie przebłysnęło na jej twarzy, zanim wróciła do swojego opanowanego wyrazu. "Cóż, zbliża się trzyletni termin. Zakładam, że dotrzymasz umowy."

To nie było pytanie. To było przypomnienie—może nawet ostrzeżenie—że oczekuje się ode mnie, że odejdę cicho, kiedy nadejdzie czas. Umowa przedślubna zapewniała mi finansowy komfort, ale nie bogactwo na miarę standardów rodziny Wells. Powrócę do bycia tym, kim zawsze byłam w ich oczach: outsiderem, który tymczasowo zajmował miejsce w ich świecie.

"Czy chciałaś jeszcze o czymś porozmawiać?" zapytałam, wstając z miejsca. Nie mogłam znieść siedzenia naprzeciwko niej przez kolejną minutę, obserwując, jak planuje mój wyjście z życia jej syna.

Catherine przyglądała mi się przez dłuższą chwilę. "Zmieniłaś się, Eleanor. Londyn wydaje się mieć duży wpływ na Dereka—i na ciebie, mimo odległości między wami."

Nie fatygowałam się, by poprawić jej założenie, że byłam w Londynie. Niech wierzy, co chce. "Ludzie się zmieniają, Catherine. Nawet ci z nas, którzy nie urodzili się w luksusie."

Gdy zbierałam torebkę i odwracałam się do wyjścia, drzwi do salonu otworzyły się. Derek wszedł z ojcem, Jonathanem, obaj ubrani w nienaganne garnitury, jakby wrócili z biznesowego spotkania. Ich nagłe pojawienie się zatrzymało mnie w miejscu.

Oczy Dereka spotkały się z moimi na krótko, zanim odwrócił wzrok, jego wyraz twarzy był nieczytelny. Jonathan natomiast uśmiechnął się uprzejmie, choć uśmiech ten nigdy nie dosięgnął jego oczu.

"Eleanor," powiedział, brzmiąc naprawdę zaskoczony. "Nie wiedziałem, że odwiedzasz. Dokąd się tak śpieszysz?"

Swobodne pytanie zawisło w powietrzu, gdy poczułam na sobie wzrok Catherine i obojętność Dereka przede mną—troje członków rodziny Wells, którzy zamknęli mnie w swojej zbiorowej obecności.

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział