Rozdział 2: Powrót do domu

Rozdział 2: Powrót do domu

Loiza POV

Po pięciu latach nieustannego treningu w Avalon, gdzie świt oznaczał ćwiczenia, a zmierzch przynosił lekcje, powrót do Karayi był jak ponowne złapanie oddechu. Tutaj słony wiatr niósł zapach wolności, a rytm wyspy pasował do bicia mojego serca—wilkołak wrócił do swojego stada, wreszcie w domu. Pamiętałam dźwięki, zapachy i głęboką harmonię tego wszystkiego. To było inne od rodzaju spokoju, jaki oferował Avalon; to był komfort bycia otoczonym przez rodzinę, poczucie przynależności. Sprawiało, że czułam się kompletna w sposób, którego wcześniej nie zdawałam sobie sprawy.

Dom. Moja rodzina. Spędziłam tak dużo czasu na oddawaniu czci Bogini, studiowaniu i treningu, że prawie zapomniałam o prostych radościach życia—chodzeniu do szkoły, nauce gotowania lub przynajmniej pomocy w przygotowaniach, uczestniczeniu w festiwalach, nawet czymś tak małym jak słuchanie śmiechu przyjaciół pod gwiazdami. Tęskniłam za twarzami moich rodziców, moich rodzeństwa i wszystkimi chwilami, które straciłam. Czasami ledwo pamiętałam, jak wyglądali. Ale teraz, będąc z powrotem z nimi, czułam, że więź powraca, silniejsza niż kiedykolwiek.

Zajęło mi trochę czasu, ale z pomocą mojego brata Urayoána udało mi się ponownie połączyć z Linkiem stada. Musiałam być ostrożna z tym, co udostępniałam, ale dzięki treningowi, który otrzymałam od mojej Tía Ayiti, siostry mojego ojca, byłam bardziej ostrożna—i bardziej zdolna—niż byłam jako dziecko. Moja matka, sama Alfa i siostra naszej własnej, nauczyła mnie cierpliwości, skrytości i wartości strategii. Mój ojciec, z drugiej strony, karmił mój umysł książkami, zmuszając mnie do krytycznego myślenia, często kwestionując wiedzę, którą czytałam, swoimi własnymi notatkami.

Od mojego powrotu, kontynuowałam swoje obowiązki jako Kapłanka pod okiem Wysokiej Kapłanki Yayi, pracując nad tytułem Wysokiej Kapłanki sama. Ale również rzuciłam się w trening bojowy z Generałem Braką i jego partnerką Cleo, moją sparingową partnerką. Avalon nauczył nas podstaw, ale mój ojciec nalegał, żebym nauczyła się drogi Osupa—drogi wilków. I tak zrobiłam, doskonaląc swoje umiejętności, ucząc się technik, które znały tylko my.

Chciałam również nauczyć się jak najwięcej języków. Świat był ogromny, a ja nie byłam zadowolona z pozostania na mojej wyspie. Może, tylko może, znajdę swojego partnera podczas moich podróży. Część mnie tęskniła za spotkaniem kogoś, kto sprawiłby, że poczułabym się tak, jak mój brat ze swoją partnerką.

Podróżowałam daleko i szeroko—Berlin, Paryż, Buenos Aires, Johannesburg—zawsze na misji. Mój brat zawsze był u mojego boku, mój zaufany partner. Razem zbieraliśmy informacje, studiując ludzi, kultury i rządy. Nasz cel był prosty: wtopić się, pozostać niezauważonym i zebrać jak najwięcej danych.

Wiedziałam o istnieniu innych nadprzyrodzonych istot, oczywiście, ale moja misja była jasna—budować sojusze. Szukałam watah wilkołaków i próbowałam zawierać rozejmy, korzystając z dobrodziejstw bycia Kapłanką Bogini. Łatwiej powiedzieć niż zrobić.

Wiele watah, zwłaszcza po ostatniej wielkiej Wojnie Wilkołaków, uważało nasze metody—nasze użycie technologii i szpiegostwa—za tchórzliwe. Byli obrażeni naszym sposobem prowadzenia spraw, sądząc, że nasze metody są zbyt subtelne, zbyt dalekie od ich brutalnych tradycji. Ale technologia, nasza technologia, była nasza i nie dzieliliśmy się nią. Nigdy tego nie zrobimy.

Wysoka Rada Wilkołaków miała na nas oko od lat, pożądając naszych zasobów, a jednak żyliśmy pod jurysdykcją tylko Avalonu. Gdybyśmy kiedykolwiek zostali przyłapani na szpiegowaniu ich, mogłoby to oznaczać wojnę. A my, Osupa, zawsze unikaliśmy tego. Nasza siła tkwiła w naszej tajemnicy, naszej zdolności do pozostawania ukrytymi zarówno przed ludzkimi, jak i nadprzyrodzonymi oczami.

Spędziłam lata na pracy dyplomatycznej, spotykając się z watahami wilkołaków, dzieląc się mądrością i tworząc więzi. Ale większość watah wolała działać samotnie, zbyt dumni lub zbyt zakorzenieni w swoich sposobach, by przyjąć naszą pomoc. Byli wobec nas podejrzliwi. Im dłużej pozostawałam w tej nowej roli, tym bardziej stawałam się rozczarowana.

Ostatnie siedem miesięcy spędziłam w domu, służąc jako Strażniczka Świątyni Południowego Kardynału, wykonując rytuały i pocieszając tych, którzy szukali Błogosławieństw Bogini. Było to dalekie od życia, które prowadziłam, ale przyjęłam je. Cieszyłam się prostymi przyjemnościami życia rodzinnego—surfowaniem z rodzeństwem, bieganiem po górach w formie wilka i pomaganiem ojcu w odnawianiu jego starego samochodu. Te małe chwile przypominały mi o wszystkim, czego mi brakowało.

Niektóre wieczory spędzaliśmy z sąsiadami lub chodziliśmy do Fortu Alfy, aby cieszyć się ogniskiem. Opowiadaliśmy historie o dawnych bitwach, o poległych bohaterach i odrzuconych partnerach, ich ból był przypomnieniem o niebezpieczeństwach sprzeciwiania się woli Bogini. Rytm bębnów wypełniał powietrze, a czasem ktoś wstawał i tańczył, ich ruchy zmieniały rytm, wprowadzając cały krąg w przepływ.

Było spokojnie, i rozkoszowałam się tym, nawet gdy moje serce bolało z tęsknoty. Myślałam, że znajdę swojego partnera do czasu, gdy skończę 18 lat. Ale minęły cztery lata, a nadal nikt się nie pojawił. Tylko mój brat Bayoán znalazł swojego partnera—i to zajęło mu dłużej. Nie chciałam czekać tak długo. Nie mogłam, coś pchało mnie do tego spotkania. Więc postanowiłam znów podróżować. Planowałam odwiedzić Polinezję, poznać więcej wyspiarzy, a może, jeśli losy pozwolą, znaleźć tam swojego partnera.

Przygotowywałam się do kolejnej misji, kiedy wszystko się zmieniło.

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział