Rozdział 3:6:34 rano
Loiza POV
Obudziłam się z intensywnym uczuciem swędzenia na znaku Półksiężyca - zawsze jest to ostrzeżenie. Cholera! Zerwałam się z łóżka, zegar pokazywał 4:31 rano. Pobiegłam do okna. Wszystko wydawało się spokojne, ale znak ponownie rozbłysnął, jeszcze bardziej boleśnie.
Krople potu zaczęły formować się na moim czole. Pobiegłam do drzwi wejściowych, zamknęłam oczy i zaczęłam węszyć, próbując złapać jakikolwiek zapach, ale... nic. Moje zmysły wyostrzyły się, gdy starałam się dostrzec coś w ciemności, słuchając uważnie jakichkolwiek oznak. Ale nadal nic.
Teraz znak palił mnie, ból przeszywał moje ramię, a pot spływał po moich skroniach. Pobiegłam do środka, żeby chwycić telefon, mając nadzieję, że uda mi się skontaktować z Alfą. Łącze z watahą nie odpowiadało, krzyczałam do rodziców, żeby natychmiast wstali, budząc cały dom. Właśnie chwyciłam telefon, gdy w drzwiach pojawił się tata, z paniką w oczach.
„Co się dzieje?” zapytał, szeroko otwartymi oczami.
„Tato, próbuję połączyć się z Alfą. Skontaktuj się z Generałem Braką i sprawdź, czy coś zbliża się do wyspy. Coś się dzieje, nie jestem pewna co, ale myślę, że już tu jest!”
Nie musiałam mówić więcej. On i moje rodzeństwo rzucili się do działania, dzwoniąc do wszystkich i łącząc się z watahą. Moja siostra zaczęła robić kawę, żebyśmy mogli pozostać czujni.
Wtedy ziemia się zatrzęsła.
Wstrząsy były silne, ale nie czułam niczego z płyt tektonicznych. Tylko palący ból od mojego znaku. Zmuszałam się do zachowania spokoju, koncentrując się na ziemi pod sobą, próbując to wszystko zrozumieć.
„Wszyscy, bądźcie czujni!” krzyknęłam, wychodząc na zewnątrz, żeby lepiej zrozumieć sytuację. Mój ojciec w końcu skontaktował się z Alfą, podczas gdy ja koncentrowałam się. Wtedy przyszła mi myśl - Góra Cemí. I z nią, nieomylny zapach.
„Czujecie to?!” krzyknęłam, niemal błagając.
„Jaki zapach?” zapytała Guanina, moja siostra, wyraźnie zdezorientowana. Spojrzałam na mojego brata Urayoána dla potwierdzenia. Był najlepszym tropicielem watahy, i jeśli ktoś miałby wiedzieć, to on. Wyglądał niespokojnie, ale pokręcił głową. „Nie.”
Odwróciłam się z powrotem do ojca. „Musimy ewakuować wyspę teraz! Powiedz Alfie, żeby znalazł wszystkich sojuszników, których mamy! Uruchom alarm!”
Widział znak świecący czerwono na moim przedramieniu, wiedział, że pali mnie od środka. Moja rodzina rzuciła się do robienia niezbędnych telefonów. Ojciec odpowiedział, „Alfa Gúarionex został poinformowany. Próbują skontaktować się z sojusznikami, ale co się dzieje?”
„Tato, musisz przejąć dowodzenie,” powiedziałam, ostrym głosem. „Musimy ewakuować - Góra Cemí wybuchnie!”
Uklękłam na ziemi, kładąc rękę na ziemi, próbując uspokoić wstrząsy, zatrzymać magmę poniżej. Jestem Kapłanką, ale to nie było coś, co mogłam kontrolować - jeszcze nie.
„Gdzie jest Yaya?” zapytałam desperacko, próbując się z nią połączyć przez Łącze. Ale nie było odpowiedzi.
Mieliśmy małe lotnisko z planem awaryjnym, ale nikt nie spodziewał się, że dzisiaj będzie ten dzień. Dom był chaosem - wszyscy chwytali, co mogli, pakując torby na wypadek nagłej ewakuacji. Gdy pierwszy samolot z kobietami, szczeniętami i Starszymi przygotowywał się do startu, nastąpiła eksplozja.
Boom.
Była 5:06 rano, a pióropusz erupcji był już widoczny, gęstniejący wraz ze wschodem słońca. Ziemia trzęsła się gwałtownie. Zachwiałem się, upadając na ziemię. „Czujesz to teraz?!” krzyknąłem do Urayoána. Spojrzał na mnie z sarkazmem w głosie, mówiąc bezgłośnie: „Nie żartuj.”
Ludzie kierowali się do samolotów i łodzi. Głównym celem była ewakuacja stada, ratowanie, kogo się dało. Alfa skontaktował się z dwoma sojusznikami w Stanach Zjednoczonych - w Wirginii i gdzieś w pobliżu - ale nie mieliśmy czasu do stracenia. Pierwszy samolot odleciał, a ja odwróciłem się w stronę góry, przerażony tym, co zobaczyłem: lawa wylewała się z kaldery.
Krzyknąłem do ojca, że muszę iść na górę. „Muszę spróbować to zatrzymać. Proszę, upewnij się, że inni bezpiecznie się wydostaną!”
Mój ojciec i Alfa wiedzieli, co trzeba zrobić, a ja znałem swoje obowiązki. „Znajdź Yaya i przyślij ją do mnie!” krzyknąłem, chwytając najszybszy motocykl terenowy i ruszając w stronę góry, w kierunku płynącej lawy.
Z każdym gramem mojej energii próbowałem wszystkiego, co przyszło mi do głowy - przekazywałem swoją energię ziemi, próbując schłodzić magmę, zatrzymać ją. Próbowałem nawet przywołać wodę z pobliskiej rzeki, wylewając ją na rozżarzoną skałę jak lód do pieca. To było bezużyteczne. Lawa wciąż płynęła, nie do zatrzymania.
Połączyłem się z Alfą. „Spowalniam to, ale nie mogę zatrzymać. Musicie się wycofać!”
„Wracaj na lotnisko!” rozkazał. Jego głos stwardniał z autorytetem, komenda Alfy przeniknęła moją determinację. „Natychmiast!”
„Nie!” odparłem. „To mój obowiązek!”
„Twój obowiązek to posłuszeństwo!” Jego rozkaz był absolutny. Nie pozostawiał miejsca na dyskusję.
Niechętnie, ale poddałem się, wiedząc, że nie mogę mu się sprzeciwić - nie w ten sposób. Wycofałem się od lawy, z ciężkim sercem pełnym porażki, i pośpiesznie zjechałem z góry.
O 5:57 rano lawa prawie pokryła górę. Dotarłem na lotnisko i zostałem wciągnięty na ostatni samolot. Próbowałem połączyć się z ojcem, ale nie otrzymałem odpowiedzi. Panika zaczęła mnie ogarniać.
„Gdzie jest tata?!” zapytałem Urayoána, mój głos pełen niepokoju.
„Większość wojowników pomaga przy ewakuacji,” odpowiedział, jego głos był napięty. „Nie słyszałem od niego od około piętnastu minut.”
Moje myśli pędziły. „A mama? Yadiel? Yaya?”
„Nie wiem, co z mamą, ale Yadiel jest z Alfą,” odpowiedział Aymaco, mój najstarszy brat. Głos pilota przerwał chaos, informując nas, że zaraz startujemy. Kabina była pełna, ale wciąż było zbyt wiele pytań bez odpowiedzi. Nie mogłem znaleźć nikogo.
„Dokąd lecimy?” zapytałem, mój głos łamał się. „Czy Alfa skontaktował się z jakimiś sojusznikami?”
W tym momencie poczułem to - komenda Alfy zniknęła. To mogło oznaczać tylko jedno: Alfa Gúarionex nie żyje. Nie mogłem też połączyć się z Yadielem, a moje serce zatonęło, gdy łzy zaczęły płynąć. Spojrzałem przez okno i zobaczyłem, jak wyspa Karaya płonie, pochłonięta przez ogień.
Była 6:34 rano, gdy ostatni widok domu zniknął z pola widzenia. Czułem się tak wyczerpany, każda uncja siły zniknęła. Kolejna łza spadła, sycząc, gdy dotknęła znaku na moim przedramieniu. Zamknąłem oczy, ciemność mnie pochłonęła, a sen przyniósł mi krótką ulgę od ciężaru straty.
