Rozdział 3

Punkt widzenia Elle

"Pani Miller..." zaczęłam, próbując brzmieć normalnie mimo wszystkiego, co się właśnie wydarzyło.

"Elle." Jej głos przeciął linię, ostry i zimny.

Żołądek mi się ścisnął.

"Jason został wybrany przez rodzinę Turingów. Rozumiesz, co to oznacza?" Nie czekała na moją odpowiedź. "Rodzina wilkołaków wybrała go, aby pracował bezpośrednio pod ich ochroną. To jest szansa życia."

Oparłam się o ścianę windy, moje nogi nagle stały się słabe.

"To... wspaniale dla niego," udało mi się powiedzieć, choć moje serce łamało się na nowo. "Cieszę się z Jasona."

"Naprawdę?" Jej ton był oskarżycielski. "Bo to jest dokładnie to, do czego nasza rodzina dążyła. Na pewno nie myślałaś, że ktoś z ludzkiej społeczności—zwłaszcza z dzielnicy na obrzeżach—będzie odpowiedni dla mojego syna na dłuższą metę?"

Drzwi windy się otworzyły, ale nie mogłam się ruszyć. Para czekająca na wejście spojrzała na mnie niecierpliwie, a ja potknęłam się, wychodząc do holu, znajdując cichy kąt przy dekoracyjnej roślinie.

"Pani Miller, Jason i ja jesteśmy razem od dwóch lat. Rozmawialiśmy o naszej przyszłości."

Zaśmiała się, krótko i lekceważąco. "Przyszłość? Jaką przyszłość mogłabyś mu zaoferować? Pracując w tej smutnej małej ludzkiej dywizji w Rayne Group? Oboje wiemy, że człowiek nie dostanie awansu w tej dywizji. Nie, Elle. Jason zasługuje na więcej."

Ugryzłam się w wargę tak mocno, że poczułam smak krwi. "Powinnam usłyszeć to od samego Jasona."

"Jest jeszcze coś, co powinnaś wiedzieć," kontynuowała, ignorując mój komentarz. "Jest tam dziewczyna. Jej ojciec ma znaczący wpływ w tym mieście. Zainteresowała się Jasonem."

Moja wolna ręka zacisnęła się w pięść. "Więc dzwonisz, żeby mi powiedzieć, że Jason mnie zostawia dla dziewczyny, którą dopiero co poznał?"

"Dzwonię z grzeczności," jej głos stwardniał. "Aby zasugerować, żebyś ułatwiła to wszystkim. Zakończ to sama. Nie zmuszaj Jasona, żeby musiał to zrobić. Zawsze był zbyt miękkiego serca na swoje dobro."

Łzy zamazały mi wzrok. Po wszystkim, przez co razem przeszliśmy—późne noce nauki, wspieranie się w problemach rodzinnych, oszczędzanie na przyszłość—wszystko się skończyło, bo rodzina wilkołaków zaoferowała mu ochronę.

A po tym, co wydarzyło się tej nocy z Bradem Rayne, jakie miałam prawo czuć się zdradzona? Teraz byłam zepsutym towarem. Gdyby ktoś z ludzkiej społeczności dowiedział się, że byłam z wilkołakiem—i to z Alfą—zostałabym wykluczona. Żaden ludzki mężczyzna by mnie nie chciał.

"Rozumiem," wyszeptałam, mój głos się załamał. "Zrobię, jak pani prosi."

"Dobrze. To bardzo... rozsądne z twojej strony." Brzmiała zadowolona z siebie. "Jason przyśle po swoje rzeczy później. Do widzenia, Elle."

Rozmowa się skończyła, zostawiając mnie stojącą samotnie w hotelowym holu. Ludzie poruszali się wokół mnie—śmiejąc się, rozmawiając, żyjąc swoimi normalnymi życiami—podczas gdy moje właśnie rozpadło się na milion kawałków.

Jakoś wróciłam do swojego mieszkania, choć nie pamiętam drogi. W momencie, gdy zamknęłam za sobą drzwi, moje nogi odmówiły posłuszeństwa. Osunęłam się na podłogę, ciche łzy płynęły mi po twarzy.

Dwa lata miłości. Dwa lata marzeń. Zniknęły w jednej nocy.

Zostałam tam na podłodze, aż poranne światło przefiltrowało się przez moje cienkie zasłony. Sen nie przyszedł. Za każdym razem, gdy zamykałam oczy, widziałam twarz Jasona, potem bursztynowe oczy Brada Rayne'a, potem rozczarowanie mojej matki, gdyby wiedziała, co zrobiłam.

Gdy zadzwonił mój budzik, prawie zadzwoniłam, żeby wziąć wolne. Ale potrzebowałam pieniędzy—zwłaszcza teraz, gdy będę płacić czynsz sama. Więc wlokłam się do łazienki, krzywiąc się na swój wygląd. Moje różnokolorowe oczy—jedno zielone, drugie niebieskie—były spuchnięte i przekrwione od płaczu. Ciemne cienie rzucały na nie jakby siniaki.

Przybyłam do Rayne Group wyglądając jak śmierć na rzęsach. Moja szefowa działu, zabiegana kobieta, która nadskakiwała wilkołaczym dyrektorom, spojrzała na mnie i zmarszczyła brwi.

"Wyglądasz okropnie," powiedziała na powitanie, rzucając stos teczek na moje biurko. "Wszystko to musi być przetworzone dzisiaj."

Skinęłam mechanicznie głową. Gdy odchodziła, przechodził obok menedżer wilkołak z działu sprzedaży, marszcząc nos z obrzydzeniem.

"Czemu ludzki dział zawsze jest taki nieefektywny?" mruknął, na tyle głośno, że wszyscy mogli to usłyszeć.

Moi współpracownicy trzymali głowy nisko, ale zauważyłam, jak kilku z nich dyskretnie przesuwało swoje nadmiarowe prace na moje biurko przez cały ranek. W normalny dzień może bym coś powiedziała. Dziś przyjęłam to wszystko w milczeniu.

W południe moje ręce trzęsły się tak bardzo, że nie mogłam prawidłowo obsługiwać kserokopiarki. Dwa razy wcisnęłam złe przyciski, marnując papier i czas. Kiedy w końcu udało mi się ją uruchomić, przewróciłam kasetę z tonerem, brudząc jedyną przyzwoitą bluzkę do pracy.

"Brawo, Dwuoczek," szydził jeden z moich ludzkich współpracowników, używając przezwiska, którego nienawidziłam. Moja heterochromia zawsze sprawiała, że się wyróżniałam, i to nie w dobry sposób.

W pokoju socjalnym podskakiwałam na każdy dźwięk, przerażona, że może pojawić się Brad Rayne. Za każdym razem, gdy drzwi się otwierały, odwracałam się gwałtownie, serce bijące jak oszalałe.

"Wszystko okej?" zapytała Tina, jedna z niewielu porządnych osób w naszym dziale. "Wyglądasz na bardzo nerwową dzisiaj."

"Jest okej," skłamałam, rozlewając gorącą kawę na raporty, które właśnie skończyłam. "Cholera!"

Próbowałam uratować papiery, ale były zniszczone. Musiałam zacząć od nowa.

"I tak by tu nie przyszedł," mruknęłam do siebie, osuszając plamę z kawy. "Ktoś taki jak on nigdy nie odwiedziłby ludzkiego działu."

Wieczorem byłam ostatnią osobą w naszym dziale. Wszyscy inni poszli do domu, zostawiając mnie z górą niedokończonej pracy. Moje oczy zamazywały się, gdy patrzyłam na ekran, słowa pływały przed moimi oczami. Kiedy po raz trzeci upuściłam teczkę, w końcu przyznałam się do porażki.

Zebrałam odwagę i poszłam do biura kierownika. Jego drzwi były otwarte, a on spojrzał na mnie z irytacją, gdy zapukałam.

"Czego?" zapytał, nie kryjąc swojej niechęci.

"Chciałabym poprosić o dwa dni zwolnienia lekarskiego," powiedziałam, ledwo słyszalnym głosem.

Oceniał mnie wzrokiem, biorąc pod uwagę moją poplamioną bluzkę i zapłakaną twarz. "Wyglądasz jak nieszczęście. To nieprofesjonalne przychodzić do pracy w takim stanie. Reprezentujesz Rayne Group."

Przełknęłam ślinę. "Przepraszam, proszę pana."

"Dobrze. Ale to wpłynie na twoją ocenę wydajności." Odwrócił się z powrotem do swojego komputera, dając mi do zrozumienia, że jestem zwolniona.

Wyszłam z budynku w oszołomieniu, patrząc na ruchliwą ulicę przed sobą. Wilkołaki chodziły pewnie, głośno rozmawiając, podczas gdy ludzie przemykali z opuszczonymi głowami. Dwa oddzielne światy dzielące tę samą przestrzeń.

Zwlokłam swoje zmęczone ciało na przystanek autobusowy i wsiadłam do autobusu dalekobieżnego jadącego do ludzkiej społeczności na obrzeżach Moonshade Bay. Podróż trwała prawie godzinę, autobus trząsł się i kołysał, gdy przejeżdżaliśmy przez lśniące wilkołacze dzielnice, strefy mieszane, aż w końcu do zaniedbanych przedmieść, gdzie mieszkała moja rodzina.

Moje serce było puste w piersi, gdy obserwowałam zmieniający się krajobraz, stający się coraz bardziej zniszczony z każdą mijającą milą. Wszystko, czego pragnęłam, to zobaczyć moją matkę, jedyną pociechę, jaką mi pozostała w tym świecie.

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział