Rozdział 4

„Ludzie myślą, że Fae to małe, szczęśliwe, skrzydlate istoty, które latają wokół, sprawiając psoty. Gdyby naprawdę wiedzieli, jaką moc posiadamy tylko przez samo istnienie, drżeliby w swoich łóżkach, próbując się przed nami ukryć. Niech Bóg ma ich w opiece, jeśli kiedykolwiek zdecydujemy się użyć tej mocy przeciwko nim.” ~Perizada z Fae

„Nie sądzę, że mądrze jest, abyśmy brali udział w sprawach ludzkiego świata.”

Perizada słuchała, jak wysoki Fae z rady przemawia do niej. Bardzo starała się nie przewracać oczami i zaczynała rozumieć, dlaczego Jen tak często uważała to za konieczne. Gdy ludzie mówili głupoty, przewracanie oczami było zdecydowanie najbezpieczniejszym planem działania, zwłaszcza gdy naprawdę chciało się powiedzieć im, by wyciągnęli głowy z tyłków.

„Z całym szacunkiem, Dain,” Peri zgrzytała zębami, gdy mówiła, „to nie są tylko sprawy ludzkiego świata. To sprawy nadprzyrodzonego świata i to nas dotyczy, czy chcemy to przyznać, czy nie.” Zaczęła przechadzać się przed członkami rady, trzema mężczyznami i trzema kobietami Fae. „Nie możemy zostawić wilków, by radziły sobie same, zwłaszcza gdy część z tego to nasza wina.”

„NASZA WINA?”

Peri zatrzymała się w pół kroku i powoli odwróciła się w stronę Fae, który krzyczał.

„Tak, Lorelle, nasza wina.”

„Jak możesz twierdzić, że mamy cokolwiek wspólnego z ich obecnymi trudnościami?” zapytała Lorelle.

„Och, nie wiem, może dlatego, że wytępiliśmy każdą śmierdzącą wiedźmę, z wyjątkiem jednej, z powierzchni ziemi! Teraz ta 'jedna' ma moc, moc, jakiej żadna z nich indywidualnie ani razem nigdy nie miała. Nie ma nikogo, kto mógłby z nią rywalizować; nie ma nikogo, kto mógłby ją rozliczyć. To my to zrobiliśmy! A teraz myślisz, że powinniśmy zostawić problem, który stworzyliśmy, wilkom?” Peri oddychała ciężko, zaciskając pięści po bokach.

Gniew, który czuła wobec swoich, manifestował się z powodu ich braku troski o innych nadprzyrodzonych – i ludzi – był wystarczający, by chciała krzyczeć. Oni, którzy byli najpotężniejszymi czarodziejami ze wszystkich nadprzyrodzonych, powinni prowadzić bitwę, a nie siedzieć z boku, obserwując, jak inni są unicestwiani i polowani na skraj wyginięcia. Przynajmniej to by się stało, gdyby Desdemona planowała to, co Peri myślała.

„Rozumiemy twoje zaniepokojenie, Perizado, ale musimy wziąć pod uwagę dobro naszego własnego gatunku.” Alston, najwyższy członek rady, przemówił. „Pozwól nam zastanowić się nad tą sprawą i wezwijmy cię, gdy podejmiemy decyzję.”

Peri rzuciła radzie gniewne spojrzenie. „Tak, zróbcie to. Zastanówcie się,” wypluła słowo, jakby miało obrzydliwy smak w ustach, „i wróćcie do mnie. W międzyczasie spróbuję upewnić się, że Desdemona nie przejmie świata.”

„Czy nie jesteś trochę dramatyczna?”

„Cóż, chyba nie wiedzielibyście tego na pewno, skoro wszyscy nalegacie, by pozostać w swojej małej bańce za zasłoną.” Z tymi słowami, Peri odwróciła się na pięcie i wyszła z wielkiej sali rady.

Peri przetransportowała się do zasłony, cały czas mamrocząc pod nosem o upartych, samolubnych Fae, którzy nalegali na pozwolenie innym na zginięcie.

„Nie na mojej zmianie,” powiedziała wyraźnie, przechodząc przez zasłonę. „Nie na mojej zmianie.” Wysłała mentalne wezwanie do Adama i Elle, dwóch Fae, na których mogła liczyć i którzy, tak jak ona, wierzyli, że ludzki świat ich potrzebuje.


Dwa tygodnie po ogłoszeniu rozkazów stada i wyznaczeniu uzdrowicieli, Sally siedziała w ogrodzie na dziedzińcu rezydencji stada Serbii. To było jej ulubione miejsce. Wokół kwitły kwiaty; niektóre przewyższały ją wysokością, inne zaś zdobiły ziemię. Kamienista ścieżka wiła się przez ogród, a na samym końcu ogrodu znajdował się mały wodospad, który wylewał się na duże skały do stawu pełnego ryb. Zima zaczynała słabnąć, a wiosna była w drodze. Siedziała na ławce-huśtawce z książką, którą podarowała jej Peri. Była to historia cygańskich uzdrowicieli i ich roli w stadzie. Zawierała również dużo informacji o tym, jak działa ich magia. Sally przesuwała palcem po zdaniach, czytając na głos w pustym ogrodzie.

„Po stworzeniu Canis lupus przez Wielką Lunę, wiedziała, że jej dzieci nie będą mogły być leczone przez ludzi. Dlatego spojrzała w duchy różnych ludzkich kultur i odkryła, że Cyganie mają największą zdolność do magii. Pojawiła się jednej z przywódczyń plemienia w Rumunii i powiedziała jej, że pobłogosławi niektórych cygańskich potomków zdolnością do leczenia Canis lupus. To nie tylko zapewniło zdrowie wilków, ale stworzyło specjalną więź między nimi a ludźmi.”

Sally zatrzymała się i zastanowiła, co mogła czuć przywódczyni cyganów. Czy była zszokowana do milczenia? Czy wierzyła w to doświadczenie, czy uznała je za zwykły sen? Rozejrzała się po ogrodzie, rozważając emocje, które musiały przepływać przez cygankę, gdy uświadomiła sobie, że dziedzictwo jej ludu na zawsze się zmieni. Sally podskoczyła, gdy duże dłonie delikatnie opadły na jej ramiona, a ciepłe usta lekko dotknęły jej szyi.

Usłyszała chichot. „Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć.”

Sally odwróciła się i zobaczyła uśmiechającego się Costina, z dołeczkiem głęboko wyżłobionym w jego prawym policzku. Obserwowała, jak obchodzi huśtawkę i siada obok niej.

„W porządku. Byłam w swoim własnym świecie.”

„Co czytasz?” zapytał, wskazując na książkę na jej kolanach.

„Och, to książka, którą dała mi Peri o cygańskich uzdrowicielach.” Sally zarumieniła się, zdając sobie sprawę, że mógł słyszeć, jak czyta.

„Cóż, nie przestawaj z mojego powodu.” Costin uśmiechnął się szeroko, odchylając się do tyłu, wyciągając nogi przed siebie i krzyżując je. Złożył ręce na kolanach i wpatrywał się w nią.

„Po prostu będziesz tu siedział i patrzył, jak czytam?”

„Moja Sally, mógłbym siedzieć i patrzeć, jak wpatrujesz się w nicość, byleby tylko móc podziwiać twoją słodką postać.”

Sally znowu się zarumieniła, czując, jak ciepło rozlewa się po jej szyi aż do linii włosów. Wzruszyła ramionami, zdając sobie sprawę, że to przegrana sprawa. Costin i tak tu będzie siedział, niezależnie od tego, czy będzie zawstydzona, czy nie. Więc odwróciła się z powrotem do książki i podjęła tam, gdzie skończyła.

„Przywódczyni cyganów początkowo była sceptyczna, ale potem wybrano pierwszego uzdrowiciela. Młoda cyganka spotkała swojego partnera na targu pewnego dnia. Nic nie mogło ich rozdzielić; przyciąganie było zbyt silne. Więc przywódczyni poszła do dziewczyny i opowiedziała jej swój sen. Poprosiła jej partnera, aby pokazał jej swoją wilczą formę, aby potwierdzić to, co mówiła dziewczynie. Na początku dziewczyna była trochę przestraszona, ale miłość, którą czuła do samca Canis lupus, pomogła jej przezwyciężyć strach. Przywódczyni cyganów nadal obserwowała potomków swojego plemienia, jak stają się uzdrowicielami, aż została wezwana do następnego życia.”

Sally poczuła, jak opuszki palców Costina zaczynają delikatnie przesuwać się po jej plecach. Niezauważalnie odchyliła się w jego dotyk, tak naturalnie, jak oddychanie. Rozumiała to przyciąganie, które opisywała książka. Bała się intensywności ich więzi, ale wiedziała w głębi serca, że nigdy nie mogłaby od niego odejść. Choć na jej skórze pojawiły się znaki wskazujące na to, że jest rzeczywiście jego partnerką, więź mentalna jeszcze się nie pojawiła. Sally zaczynała myśleć, że może to z powodu wątpliwości i strachu, które miała w sercu.

„Mam nadzieję, że pewnego dnia stanę przed Wielką Luną i podziękuję jej za dar, jaki dała naszemu rodzajowi poprzez naszych prawdziwych partnerów.” Słowa Costina były ciche, ale Sally czuła je w swojej duszy. „Nawet w krótkim czasie, odkąd jesteś w moim życiu, nie mogę sobie wyobrazić go bez ciebie.”

Sally odwróciła się, by na niego spojrzeć, czując, jak jego piwne oczy przenikają ją, szukając uczuć, których nie potrafiła wyrazić.

„W porządku, moja Sally, czuję to, co czujesz do mnie. I czekam na dzień, kiedy usłyszę te słowa z twoich ust.”

Z tymi słowami przytuliła się do jego boku, a on objął ją ramionami. Jak dobrze było być tam z nim, jego ciepło przenikające ją. Zamknęła książkę, postanawiając, że może poczytać później. Teraz chciała tylko cieszyć się bliskością Costina.

„Opowiesz mi o swoim życiu?” zapytała niepewnie. „Masz przecież sześćdziesiąt lat, prawda? Na pewno w tym czasie zrobiłeś kilka naprawdę fajnych rzeczy. Ale nie chcę słuchać o twoich przygodach z innymi dziewczynami.”

Costin zaśmiał się cicho. „To rozmowa na później.” Ścisnął ją krótko. „Dobrze, więc chcesz wiedzieć o mnie. Zobaczmy, urodziłem się tutaj, w Rumunii, w 1951 roku.”

Sally przerwała mu: „To jest takie dziwne.”

„Rozumiem, że może to być dla ciebie dziwne,” zgodził się.

Sally usiadła, szybko wyrywając się z jego objęcia, i spojrzała mu prosto w oczy. „Costin, gdzie są twoi rodzice?”

Costin podniósł rękę do jej policzka i delikatnie przejechał palcami po jej skórze, a potem opuścił rękę, odpowiadając.

„Moja matka zmarła przy porodzie mojej młodszej siostry. Urodziła się martwa. Widzisz, w naszej watahy nie było uzdrowiciela. A mój ojciec zmarł razem z moją matką, ponieważ byli związani.”

Sally wzięła jego rękę i przycisnęła ją do swojej piersi. „Costin, tak mi przykro.”

„To był cud, że zaszła w ciążę po mnie. Większość Canis lupus ma tylko jedno dziecko i jest bardzo rzadkie, żeby dziecko przeżyło, jeśli w watahy nie ma uzdrowiciela. Moi rodzice byli tak pełni radości, kiedy dowiedzieli się, że jest w ciąży.” Sally obserwowała, jak oczy Costina przybierają daleki wyraz, gdy wspominał dawne czasy.

„Myślę, że w miarę jak ciąża postępowała, moja matka wiedziała, że to nie skończy się dobrze,” kontynuował. „Zaczęła przygotowywać wszystko, żebym mógł sobie poradzić sam. To był smutny czas, ale cieszę się, że mój ojciec poszedł za nią. Samiec Canis lupus jest niebezpieczny, jeśli jego partnerka odejdzie bez niego – co oczywiście może się zdarzyć tylko wtedy, gdy nie są związani. Nie mogę sobie nawet wyobrazić bólu, jaki bym czuł, gdybyś odeszła do następnego życia beze mnie. Poszedłbym za tobą.”

Sally zamarła. „Odebrałbyś sobie życie? Costin, nie możesz. Jeśli to się stanie, proszę, obiecaj mi, że tego nie zrobisz.”

„Przepraszam, kochanie, ale to jest obietnica, której nigdy nie mogę ci złożyć. Gdzie ty idziesz, tam ja idę. To takie proste.”

Zanim Sally zdążyła odpowiedzieć, z przodu rezydencji dobiegł ich głos.

„Nie chcę przerywać tej deklaracji absolutnego oddania, miłości i umierania za drugiego blablabla,” głośny głos Jen przerwał spokój ogrodu, „ale zostaliśmy wezwani na pilne spotkanie, więc odłóżcie sesję całowania, która nieuchronnie następuje po takich deklaracjach, i ruszcie swoje tyłki do sali konferencyjnej.”

Costin wstał, pociągając za sobą Sally. Jego twarz przybrała intensywny wyraz, który Sally zaczynała rozpoznawać jako jego „czas na poważne działanie”. Poszła za nim, gdy prowadził ją z ogrodu do sali konferencyjnej.

Kiedy weszli do pokoju, zobaczyli, że ustawiono wideokonferencję. Na dużym ekranie, umieszczonym na stojaku z przodu pokoju, widzieli twarze Vasile, Aliny, Sorina, Fane i Jacque. Decebel stał na czele stołu, a Jen stała obok niego, opierając się o krzesło przed sobą. Stół i krzesła po ich prawej stronie były puste. Costin podszedł do nich i odsunął Sally krzesło. Naprzeciwko Sally siedział Drake, trzeci Decebel, a obok niego Seraph, jego czwarty. Dalej przy stole siedzieli inni dominanci, których Sally zaczynała poznawać, a wokół pokoju, na krzesłach przy ścianach, siedzieli inni członkowie serbskiej watahy. Peri stała po lewej stronie Decebela.

Pokój ucichł, gdy Decebel odchrząknął.

„Perizada z Fae przyniosła nam niepokojące wieści. Posłuchajcie, co ma do powiedzenia, a kiedy skończy, zdecydujemy, jakie kroki musimy podjąć.” Wskazał gestem, żeby Peri przejęła głos.

„Śledziłam działania Desdemony. Oczywiście, bez jej wiedzy,” dodała Peri. „Jeśli to, co podejrzewam, jest prawdą, czeka nas bitwa, jakiej świat jeszcze nie widział. Z tego, co odkryły moje źródła, wynika, że szuka czarnoksiężnika, jedynego znanego czarnoksiężnika, który potrafi otworzyć zasłonę oddzielającą nasz świat od krainy demonów.”

„Kto-co?” zapytała Jen.

Peri przechyliła głowę i uniosła brew.

Jen podniosła ręce w geście poddania. „Zamykam się. Proszę, kontynuuj.”

„Dziękuję, Jen.” Peri zwróciła się do Vasile i Aliny. „Vasile, słyszałeś o Międzyświacie, prawda?”

Vasile skinął głową. „To miejsce, do którego modliłem się, abyśmy nigdy nie musieli trafić.”

Peri spojrzała na wilki zgromadzone przy stole i powoli zaczęła chodzić wokół nich, mówiąc.

„Międzyświat to schronienie, ale nie takie, jakie sobie wyobrażacie. To schronienie dla zła, dla tych, którzy pozwolili, aby ciemność ich pochłonęła. Dla tych, którzy trafiają tam przypadkiem lub są tam umieszczani i mają czyste serce, to miejsce jest wszystkim, tylko nie schronieniem. To miejsce, które wyciąga ich największe lęki, powiększa je, przekręca i zanurza te istoty w nich. Większość nie wychodzi stamtąd z nienaruszonym umysłem.”

„Cholera jasna,” szepnęła Jen pod nosem.

„To właściwie dobre określenie, Jen,” powiedziała Peri. „To piekło, które zdziera z niezasłużonych takie traktowanie, aż ich ciała są krwawiące i wyczerpane. Mam nadzieję, że uda nam się powstrzymać Desdemonę, zanim będziemy musieli odwiedzić to okropne miejsce. Powinniśmy znaleźć czarnoksiężnika, zanim ona to zrobi.”

Fane przerwał, „Kim dokładnie jest ten czarnoksiężnik? Co czyni go tak wyjątkowym, że tylko on wie, jak to zrobić?”

„Jest królem czarnoksiężników,” powiedziała Peri krótko.

„O kurczę,” mruknęła Sally.

„Serio, to się robi coraz lepsze,” dodała Jen, kręcąc głową. „Zgaduję, że teraz powiesz nam, że władca wampirów przejął wszystkie formy transfuzji krwi i wymaga od ogółu społeczeństwa, aby stali przed sklepami jak automaty z przekąskami, pozwalając krwiopijcom wrzucać monety do ich kieszeni, żeby zaspokoić małe popołudniowe przekąski. Ach, i King Kong wyszedł z ukrycia, bo blondynka, którą porwał, ma 85 lat i chce nowej, młodszej niewolnicy. A także Federacja Światowej Dominacji przez Trolle Ameryki – FŚDTA w skrócie, dla informacji – zainspirowana inteligencją, jaką trolle z Harry'ego Pottera wykazały, teraz chce wdrożyć plan infiltracji banków, bo na pewno potrafią liczyć tak dobrze, jak małe kreacje J.K. Rowling.”

„Dlaczego nikt nie zamontował wyłącznika na tej?” Peri wskazała na Jen.

Decebel wsunął rękę pod długie, blond włosy Jen i owinął ją wokół jej szyi, delikatnie ściskając. „Wszystko w porządku?”

„Wiesz, jak reaguję w stresujących sytuacjach. Filtr sarkazmu przestaje działać i wszystko wylewa się ze mnie. Powinnam nosić miskę na wymioty na takie okazje.”

Jej odpowiedź sprawiła, że Decebel zaśmiał się na głos, co przyciągnęło gniewne spojrzenie Perizady. Decebel odchrząknął i przybrał poważny wyraz twarzy.

Jen skinęła głową do Peri. „Dobra, myślę, że już wszystko. Czekaj -” Jen podniosła palec. „Nie, nie, nieważne. Już mi przeszło.”

Jacque i Sally próbowały ukryć śmiech, podobnie jak Crina i Cynthia. Nawet Sorin musiał przełknąć śmiech.

„Odwiedzałam nadprzyrodzonych wszędzie,” kontynuowała Peri, „próbując dowiedzieć się, czy ktoś może nam pomóc. Niestety, wielu z nich obawia się Desdemony i jej gniewu.”

„Z kim już rozmawiałaś?” zapytał Decebel.

„Udało mi się porozmawiać z liderami czarodziejów w kilku krajach. Rozmawiałam z członkami magów i trollem, który pilnuje mostu nad zasłoną do Międzyświata.”

„Dobra, kiedy dokładnie zamierzałaś nam, pół-ludziom, powiedzieć, że takie stworzenia istnieją na świecie?” Jen skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała groźnie na swojego partnera.

„Tak, dokładnie to, co ona powiedziała.” Jacque spojrzała gniewnie na Fane'a. Kiedy Sally się nie odezwała, Jacque rzuciła jej wymowne spojrzenie.

„Och, tak, co oni powiedzieli.” Spojrzała na Costina.

„Wczoraj, ale byłem zajęty,” zażartował Decebel. Jen warknęła na niego, ale uśmiechnęła się, gdy puścił jej oczko.

Fane na ekranie i Costin w pokoju odpowiedzieli jednocześnie. „To, co on powiedział.”

Dziewczyny przewróciły oczami.

„Co proponujesz, żebyśmy zrobili?” głos Vasile'a przerwał ich słowną potyczkę.

„Chciałabym spotkać się z twoją watahą i watahą Decebela. Jutro wieczorem.”

Vasile skinął głową. „Przyjedziemy tam.”

„Przygotuję pokoje, Vasile, dla ciebie i twoich ludzi,” powiedział Decebel.

Jen uśmiechnęła się i spojrzała na Sally, pochylając się, by szepnąć jej do ucha. „Super. Znowu razem planujemy misję – stara ekipa w akcji.”

Sally zaśmiała się i szybko zakryła usta. Przewróciła oczami, rozbawiona potrzebą przyjaciółki do używania wojskowego żargonu.

Spotkanie dobiegło końca, a Decebel zwolnił pokój. Gdy zostali sami, spojrzał na swoją partnerkę, która stała, uśmiechając się do niego.

„Czasami mnie przerażasz, Jennifer.”

Zmarszczyła brwi. „Dlaczego?”

„Twoja skłonność do wpadania w kłopoty jest niepokojąca, a fakt, że czerpiesz z tego przyjemność, jest dość frustrujący.”

Jen poklepała go po plecach, próbując go uspokoić. „Och, daj spokój, wielki chłopie. Na pewno już wiesz, że potrafię nieźle skopać tyłki.”

„Wiem, że częściej trzeba cię ustawiać do pionu.” Przyciągnął ją do siebie i mocno pocałował w usta.

Jen odsunęła się i uniosła brew. „Naprawdę? I ty jesteś tym wilkiem, który mnie ustawi?”

„Skoro twoje miejsce jest u mojego boku, to tak, jestem idealny, żeby cię tam umieścić.” Uśmiechnął się wilczo. „Możesz spróbować walczyć ze mną o to.”

„O nie, wiem, co to dla ciebie znaczy, zboczeńcu.”

Decebel wybuchnął śmiechem. „Och, moja słodka Jennifer, życie bez ciebie byłoby takie nudne.”

„Jakbyś mógł o tym pamiętać następnym razem, gdy będziesz chciał mnie ustawiać do pionu?” odparła.

Decebel pochylił głowę i tym razem pocałował ją powoli i dokładnie. Jen wydała cichy jęk. Kiedy się odsunął i spojrzał jej w oczy, jego bursztynowe oczy świeciły. Uśmiechnęła się i położyła głowę na jego piersi.

Rozkoszował się radością, jaką mu przynosiła, nawet gdy doprowadzała go do szaleństwa. Zrobiłby wszystko, żeby ją chronić, wszystko, żeby była u jego boku. Z tą myślą, niechciana myśl nagle wdarła się do jego umysłu, coś, co niepokoiło go coraz bardziej ostatnio. Losy jeszcze nie wezwały Jennifer, ale wiedział, że coś nadchodzi. Czuł to. Frustracja z powodu świadomości, że nie może tego powstrzymać, sprawiała, że jego wilk ciągle krążył, chcąc coś rozerwać na strzępy, ale nie wiedząc, co i gdzie to coś jest.

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział