Rozdział 4

„Przepraszam.” Musiałam wyjść. „Nie wiem, co tu robię. Nie powinnam tu być.”

Wrzuciłam numerek do kosza i pobiegłam do drzwi.

Na zewnątrz, gdy drzwi szpitala zamknęły się za mną, zamknęłam oczy i w końcu pozwoliłam sobie znów oddychać.

Teraz byłam związana z moim dzieckiem jakimś niemal duchowym więzią. Czułam, jak jego obecność rośnie we mnie. Celowe przerwanie tej więzi teraz... nie byłabym w stanie się pozbierać.

Nie, nigdy nie zrobiłabym aborcji. Nie mogłam.

Ale były inne rzeczy, które mogłam zrobić. Kiedy Nancy mówiła o opcjach, jedną z nich była adopcja. Przy adopcji mogłam spokojnie rozważyć wszystko i znaleźć odpowiednią rodzinę dla mojego dziecka. Nie musiałam decydować teraz.

Oddychałam łatwiej.

Następnie otworzyłam wiadomość do Józefa. Wciąż nie odpowiedział na wiadomość z poprzedniego wieczoru. Wiedziałam, że teraz nie odpowie, ale mimo to zasługiwał na to, by wiedzieć, co postanowiłam.

Napisałam: Będę miała dziecko.

Wysłałam wiadomość, zanim mogłam tego żałować, i wyłączyłam ekran telefonu.

Telefon natychmiast zabrzęczał w mojej ręce.

To był Józef.

Napisał: Przyjdź do mojego pokoju, jak najszybciej możesz. Porozmawiajmy.

Nadzieja zakiełkowała w moim sercu, gdy Józef wpuścił mnie do swojego pokoju w akademiku. Unikałam patrzenia na łóżko, ból z poprzedniego wieczoru wciąż był świeży. Zamiast tego patrzyłam tylko na niego.

Zamknął drzwi i stanął naprzeciwko mnie, ale jego wzrok unikał mojego. Patrzył na sufit, potem na podłogę, ale nigdy na mnie.

Mimo jego niespokojnych oczu, fakt, że zaprosił mnie tutaj, wydawał się pozytywnym krokiem. Dało mi to odwagę, by zapytać: „Czy to znaczy, że pomożesz z naszym dzieckiem?”

Westchnął ostro. Głos ostry jak nóż, zapytał: „Jak możesz być pewna, że to moje?”

Stałam bardzo nieruchomo, gdy świat wokół mnie zaczął się rozmazywać. Widziałam tylko jego i sposób, w jaki w końcu na mnie spojrzał, jakby chciał się mnie pozbyć.

„Jak możesz mnie o to pytać?” wyszeptałam, tracąc siłę w głosie. Nogi zaraz miały się poddać.

Objął ramiona, ściskając łokcie. „Po prostu zrób aborcję, Cynthia. Jesteś wystarczająco młoda, żeby szybko się pozbierać. Będzie tak, jakby nigdy się to nie wydarzyło. Potem możesz mieć dzieci, które chcesz.”

„Nie,” powiedziałam. „Próbowałam. N-nie mogę.”

Jego twarz wyrażała obrzydzenie, wyglądał tak samo jak poprzedniego wieczoru, kiedy wyrzucił mnie z tego samego pokoju. Instynktownie cofnęłam się o pół kroku.

Podążył za mną. „Nie możesz czy nie chcesz?”

Nie odpowiedziałam, co wydawało się potwierdzać jego najgorsze przypuszczenia.

„Nie zmusiłem cię do seksu,” powiedział, teraz niskim, drapieżnym głosem. „Błagałaś mnie o to. A teraz, co? Próbujesz to na mnie zwalić?”

Rozpiął ramiona i trzymał je wzdłuż boków, napięte jak cięciwy łuku, dłonie jak szpony.

„Czego ode mnie chcesz, Cynthia? Próbujesz mnie szantażować? Chcesz pieniędzy na aborcję?”

„N-nie, ja –”

„Masz pojęcie, co by się stało, gdyby to wyszło na jaw? Ze mną? Z tobą? Gdyby twój brat się dowiedział, znienawidziłby cię. Gdyby cheerleaderki się dowiedziały, wyrzuciłyby cię na margines.”

Ledwo mogłam oddychać z powodu furii, strachu i złamanego serca, które dławiły mnie w gardle. Jak mogłam nigdy nie zauważyć, że Joseph jest tak pełen gorzkiej nienawiści?

Jak mógł myśleć o mnie tak źle, że próbowałabym go szantażować? Dlaczego brzmiało to tak, jakby to on próbował szantażować mnie?

Moje dziecko zasługiwało na coś lepszego niż to. Niż on.

„N-nie musisz się martwić,” powiedziałam, łamiąc się tylko raz. „Zajmę się dzieckiem sama. Nie musisz być zaangażowany. Nie będziemy cię niepokoić.”

Zbliżył się do mnie, a ja nie miałam już gdzie się cofać. Każdy cal jego postawy, jego słów, był jak groźba.

„Naprawdę zamierzasz je urodzić?” wypluł słowa.

Kiwnęłam głową.

„Ty! Bezczelna mała dziwko!”

Rzucił się na mnie bez ostrzeżenia, powalając mnie na ziemię. Tylko jego ręce mocno chwytające przód mojej koszulki uchroniły moją głowę przed uderzeniem o podłogę.

Przykucnął nade mną, stopy rozstawione po obu stronach moich bioder. Szarpał mnie za koszulkę, aż jego twarz znalazła się tuż przed moją.

„Próbowałaś tylko ukraść moje nasienie, prawda?” krzyknął. Jego oczy były dzikie i niebezpieczne. Nigdy nie widziałam kogoś tak wściekłego.

Drapałam jego nadgarstki, próbując poluzować uchwyt. On tylko ściskał mocniej, rozrywając dziury w mojej koszulce.

„Chciałaś syna Alfy, prawda? Każdy by się nadawał, żeby zapłodnić cię dzieckiem. Potem zgarnęłabyś nagrodę, prawda? Gwarantowane pieniądze i chwała, bo złapałaś mnie na dziecko!”

Był tak wściekły, że pół spodziewałam się, że w każdej chwili przemieni się w wilka.

Mój własny wilk jeszcze się mi nie objawił, ale czułam ją w cichym skomleniu w gardle.

Zsunęłam ręce z jego nadgarstków na brzuch, żeby chronić moje dziecko. Chciałam walczyć, ale nie mogłam ryzykować. Nie mogłam zrobić wiele w tej sytuacji, ale oddałabym wszystko, żeby ochronić moje dziecko.

„Nie zasługujesz na noszenie mojej krwi!” krzyknął mi w twarz.

Nagle poczułam głęboką, visceralną nienawiść do tego człowieka. Myślałam, że znałam nienawiść wcześniej, ale to było nic w porównaniu z tym.

Jak śmiał Joseph grozić mi? Co więcej, jak śmiał grozić mojemu dziecku?

Puścił moją koszulkę, a moje plecy uderzyły o podłogę. Jego ręce znalazły moje ramiona. Jego palce wbiły się głęboko w moją skórę.

Ściskając brzuch, zamknęłam oczy.

„Zostaw ją!” Dziki głos ryknął z drzwi.

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział