Rozdział 7 Posiedzenie Rady
Logan's POV
Całkowicie zignorowałem jej zażenowanie i zawołałem sługę, aby wszedł. Wszedł, z pochyloną głową, z ciężkim żelaznym obrożem na szyi—prymitywna, barbarzyńska tradycja, którą Marcus utrzymywał w swojej watahy z powodu swojego wypaczonego poczucia wyższości.
"Luna Kestrel prosi o twoją obecność na spotkaniu rady," oznajmił, jego głos ledwo ponad szeptem.
Skinąłem krótko głową. Wycofał się z szacunkiem, ani razu nie podnosząc wzroku z podłogi, ani nie pozwalając oczom błądzić po pokoju.
Wstałem z wanny, woda spływała po moim ciele, gdy sięgnąłem po ręcznik. Ona wyraźnie się wzdrygnęła, ale szybko się opanowała i ruszyła, by pomóc mi się ubrać. Podniosła moje ubrania drżącymi rękami, jej ruchy były ostrożne. Cisza między nami była gęsta od niewypowiedzianego napięcia.
Gdy byłem już w pełni ubrany, zatrzymałem się przy drzwiach i spojrzałem na nią. "Zostań tutaj," rozkazałem, mój głos był niski. "I umyj się."
Zamknąłem za sobą drzwi, ale myśli pozostały przy tym, co się właśnie wydarzyło. Wspomnienie jej jęków, rumieńca rozprzestrzeniającego się po jej bladej skórze, sposób, w jaki jej ciało reagowało tak chętnie na mój dotyk, mimo jej protestów—było to odurzające. Była przemoczona, drżąca, wyraźnie cieszyła się każdą chwilą, a mimo to tak desperacko próbowała to ukryć. Dlaczego zaprzeczała czemuś, co jej ciało tak całkowicie akceptowało?
Zszedłem kamiennymi schodami na pierwsze piętro. Myślałem o potu błyszczącym na jej skórze, o tym, jak jej oddech się zatrzymywał, o małych dźwiękach, które wydawała, a których nie mogła całkowicie stłumić. Jak mogła pozostać nietknięta przez te wszystkie lata? Była młoda, piękna i niewątpliwie kusząca. Czy w ogóle rozumiała, jak bardzo była pociągająca?
"Logan!"
Głos wołający moje imię przerwał moje myśli. Na końcu korytarza stał Soren, z wiecznym dyplomatycznym uśmiechem na ustach. Jego postawa była zrelaksowana, ręce splecione za plecami.
"Bracie," przywitał się, gdy podszedłem. "Wyglądasz na... rozproszonego. Jak się ma twoje nowe nabytki? Niewolnica, którą zdobyłeś?"
Nie odpowiedziałem na jego pytanie. Zamiast tego spojrzałem mu chłodno w oczy i zapytałem: "O czym jest to spotkanie?"
Uśmiech Sorena nieco się rozszerzył, jakby uznał moje unikanie za zabawne. "Oczywiście o konsekwencjach dzisiejszego chaosu. Luna Kestrel zwołała formalną radę, aby omówić, jak postępować—zarówno w kwestii przerwanych obrzędów pogrzebowych, jak i, co ważniejsze, jak odpowiedzieć na atak zbuntowanych." Wskazał korytarz. "Wszyscy zbierają się w wielkiej sali. Elton i jego świta już tam są, robiąc sobie wygodnie."
Słyszałem subtelną pogardę w jego tonie, gdy wspomniał o Eltonie. Jakiekolwiek polityczne gry mój brat prowadził, wyraźnie nie obejmowały sojuszu z tym głupcem.
"A czego Kestrel od nas chce?" zapytałem, gdy zaczęliśmy iść w kierunku sali.
"Zemsty, jak sądzę," odpowiedział gładko Soren. "Jej syn nie żyje. Pogrzeb jej partnera został zbezczeszczony. Buntownicy zrobili sobie żarty ze wszystkiego, co jest dla niej drogie. Będzie chciała krwi i będzie chciała wiedzieć, który z nas stanie u jej boku, gdy wyruszy na polowanie."
"Albo którego z nas może związać sojuszem przez wspólnych wrogów," dodałem chłodno.
"Dokładnie." Soren spojrzał na mnie z ukosa. "Elton zaoferuje wszystko, co chce usłyszeć. Obietnice wsparcia militarnego, wspólnych zasobów, wiecznej przyjaźni i lojalności. Wszystko to puste słowa, oczywiście, ale wypowie je z taką pewnością, że może mu uwierzyć."
Dotarliśmy do wejścia do wielkiej sali. Przez otwarte drzwi widziałem Eltona już ustawionego blisko głowy ogromnego stołu, jego postawa była celowo swobodna. Jego Luna i Beta stali obok niego.
Luna Kestrel siedziała na szczycie stołu, jej twarz była maską wyczerpanego smutku. Jej włosy luźno opadały na ramiona. Oczy były czerwone od płaczu.
"Możemy?" Soren gestem wskazał, bym wszedł pierwszy.
Przeszedłem przez drzwi do wielkiej sali. Przestrzeń była zaprojektowana, by budzić respekt – wysokie sklepione sufity podtrzymywane przez grube kamienne filary, sztandary watahy wiszące na żelaznych prętach, a podłoga z łupka była wygładzona.
Luna Kestrel spojrzała na nas, gdy weszliśmy. Wskazała słabo na wolne krzesła. "Alpha Logan. Alpha Soren. Proszę, usiądźcie."
Jej głos był ochrypły. Usiadłem naprzeciwko Eltona, celowo ustawiając się tak, bym mógł obserwować wszystkie wyjścia. Soren usiadł obok mnie, składając ręce na stole.
"Dziękuję za zebranie się na tak krótkie wezwanie," zaczęła Kestrel, jej głos nabierał siły, gdy mówiła. "Wiem, że to był... trudny dzień dla wszystkich. Ale nie możemy sobie pozwolić na czekanie. Buntownicy, którzy nas dziś zaatakowali, byli zorganizowani, dobrze uzbrojeni i na tyle odważni, by uderzyć podczas świętej ceremonii. To nie była przypadkowa przemoc."
"Rzeczywiście," mruknął Soren. "Czas był zbyt precyzyjny. Wiedzieli dokładnie, kiedy i gdzie uderzyć, żeby maksymalnie zaszkodzić."
Zephyr odepchnął się od ściany i podszedł, by stanąć za krzesłem Eltona. "Pytanie brzmi, co z tym zrobimy?"
Elton nie tracił czasu na działanie. Pochylił się do przodu, jego wyraz twarzy starannie ułożony tak, by przypominał prawdziwą troskę. "Luna Kestrel," zaczął, "chcę cię zapewnić, że dzisiejsza tragedia tylko wzmocniła moją determinację. Sojusz między naszymi stadami nie tylko musi trwać, ale musi się wzmocnić."
Czerwone, podkrążone oczy Luny Kestrel badały go z ledwo skrywaną podejrzliwością, ale nie powiedziała nic.
"Twój zmarły partner, Alfa Marcus, był prawdziwym bohaterem," kontynuował Elton, przesadzając. "Jego odwaga podczas Bitwy na Grzędzie Księżycowego Upadku uratowała niezliczone życia. Jego dziedzictwo nigdy nie zostanie zapomniane. A twój syn, Wiley—taki młody i odważny Alfa, zginął w pełni sił." Położył rękę na sercu w geście żałoby. "Przysięgam ci, na moją honor jako Alfa, że pomogę ci wyśledzić każdego z tych łotrów. Zemścimy się za Wiley'a."
Zachowałem neutralny wyraz twarzy, ale wewnętrznie parsknąłem. Marcus nie był bohaterem wojennym. Był rzeźnikiem. Pamiętałem konsekwencje tego, co nazywali "Bitwą na Grzędzie Księżycowego Upadku"—choć bitwa sugeruje, że obie strony miały szansę walczyć. To, co zrobił Marcus, było systematycznym masakrem. Każdy członek tamtego stada, od wojowników po dzieci, został wymazany w jedną noc.
Polityczne manewry były przejrzyste. Stado Eltona graniczyło z moim terytorium po prawej stronie, Mistmarsh po lewej. Ten sojusz był wyraźnie zaprojektowany, by mnie otoczyć, stworzyć zjednoczony front, który mógłby zagrozić mojej pozycji.
Jeśli chce wojny, chętnie się zgodzę.
Soren odchylił się na krześle z zamyślonym wyrazem twarzy. "Oczywiście, Luna Kestrel, powinnaś dokładnie rozważyć wszystkie opcje, zanim zdecydujesz się na jakikolwiek konkretny sojusz," powiedział płynnie. "W końcu Alfa Elton składał już wcześniej obietnice, które okazały się... trudne do spełnienia."
Szczęka Eltona zacisnęła się, ale zachował spokój. "Nie wiem, co sugerujesz, Soren."
"Och, nic konkretnego," odpowiedział Soren, machając ręką. "Tylko że żal może zaciemnić osąd, a pochopne decyzje podjęte w obliczu tragedii często prowadzą do żalu. Czyż nie tak, Elton? Zdaje się, że pamiętam, jak składałeś podobne obietnice stadu Redstone Canyon w sprawie sporów terytorialnych. Jak to się skończyło?"
Cios trafił w cel. Twarz Eltona zarumieniła się z ledwo tłumioną złością, ale nie mógł sobie pozwolić na wybuch.
Mój starszy brat zawsze był spostrzegawczy, umiejętnie czytał ludzi i poruszał się w politycznych wodach. Był ulubieńcem ojca – najstarszym, najbardziej odpowiednim dziedzicem. Nie czułem do niego szczególnej wrogości, ale też żadnego ciepła. Był po prostu kolejnym graczem w nieskończonej grze polityki watahy. A teraz wyraźnie nie chciał, aby Elton i Kestrel umocnili swoje przymierze.
Dyskusja ciągnęła się, krążąc wokół tych samych punktów bez rozwiązania. Stawałem się coraz bardziej niespokojny. Moje myśli ciągle wracały do niej. Niewytłumaczalna pilność narastała w mojej piersi.
Knox poruszył się w mojej głowie. Coś jest nie tak. Musimy wrócić.
Nie bądź śmieszny, powiedziałem mu, ale sam też to czułem.
Niepokój stawał się coraz silniejszy. Zaczęło się od delikatnego drżenia niepokoju w mojej piersi. Elton nadal mówił. Słowa zlewały się w bezsensowny szum. Niepokój przekształcił się teraz w coś ostrzejszego. Było to irracjonalne.
Wstałem nagle, przerywając Eltonowi w połowie zdania. „Idę na spoczynek,” ogłosiłem. „Możemy kontynuować tę dyskusję jutro.”
Soren spojrzał na mnie z lekkim zaskoczeniem. „Logan, nie skończyliśmy—”
Ale już ruszałem w stronę drzwi. Nie czekałem na jego odpowiedź. Pilność rosła z każdym krokiem, który stawiałem w korytarzach zamku. Moje buty odbijały się echem na kamiennych podłogach, gdy wspinałem się po schodach.
Drzwi do pokoju gościnnego majaczyły przed mną. Złapałem za klamkę i pchnąłem je otwarte.
Pokój był pusty.
Moje serce zatonęło jak kamień wrzucony do ciemnej wody. Woda w wannie wciąż lekko parowała za parawanem, ale nie było po niej śladu.
Zniknęła.
Moje oczy przeszukiwały pokój, szukając jakiejkolwiek wskazówki, gdzie mogła pójść. Nic nie wydawało się nie na miejscu.
Znajdź ją, warknął Knox. TERAZ.
Zimna furia zaczęła narastać w mojej piersi, mieszając się z niepokojem i tworząc coś niebezpiecznego. Powiedziałem jej, żeby została. Słyszała moje polecenie wyraźnie. Więc gdzie, do diabła, była?
Uciekła? Ktoś ją zabrał? Myśl o jakimś innym mężczyźnie kładącym ręce na tym, co było moje, wywołała we mnie falę zaborczej wściekłości.
Ruszyłem z powrotem do drzwi i szarpnąłem je otwarte, skanując pusty korytarz. Żadnego znaku, kto mógł widzieć, w którą stronę poszła.
Knox, rozkazałem wewnętrznie. Znajdź ją. Użyj jej zapachu.
Zaczął sortować warstwy zapachów, które wypełniały korytarz zamku. Mam to, warknął Knox. Poszła na dół. W kierunku niższych poziomów.
Ruszam natychmiast. Moje buty uderzały o kamienne schody, gdy brałem je po dwa na raz.
