Rozdział 9 Śmiertelna zemsta
Perspektywa Logana
Cisza w kamiennej komnacie była absolutna. Nawet oddechów nie było słychać. Moje oczy przemieszczały się od krwawiącej dziewczyny na podłodze do dwóch mężczyzn stojących nad nią. Jeden był duży, z twarzą pokrytą bliznami — widziałem go już wcześniej w tym pomieszczeniu. Drugiego nie rozpoznawałem, ale jego zapach mówił mi wszystko, co musiałem wiedzieć. Śmierdział terytorium Eltona.
Knox krzyczał w mojej głowie. ZABIJ ICH. ROZEDRZYJ NA STRZĘPY. ZRANILI NASZĄ PARTNERKĘ.
ZAMKNIJ SIĘ! Ona nie jest— zacząłem się kłócić, ale słowa zamarły, zanim zdążyłem je dokończyć.
Bo była. Niezależnie od tego, czy to akceptowałem, czy rozumiałem, więź partnerów pulsowała między nami. I każda siniak na jej ciele sprawiał, że gniew narastał w mojej piersi.
To nie była miłość. To nie było nawet uczucie.
To była biologia. Czysta biologia przejmująca kontrolę nad moim racjonalnym umysłem.
I cholernie tego nienawidziłem.
"Alpha Logan," wyjąkał ten z bliznami, jego głos drżał. "Mogę to wyjaśnić—"
"Zamknij mordę!" Walczyłem, by kontrolować swój gniew. "Kazałem wam zostać w pokoju." Nacisk Alfa emanujący ode mnie nasilał się, aż widziałem, jak obaj mężczyźni walczą o oddech.
Spojrzałem na nią. Jej lewe oko było spuchnięte. Krew płynęła z nosa i ust. Drżała, obejmując się ramionami w bezskutecznej próbie zachowania skromności.
Opadła głowa. Łzy wciąż świeże na jej policzkach. "Ja... miałam zostać, ale... oni mnie tutaj przyprowadzili..."
"Przyprowadzili?" Mój wzrok skierował się na Elijaha.
"Ona kłamie!" Głos Elijaha pękał z desperacji. Podniósł ręce wyżej, jakby poddanie się mogło go uratować. "Znaleźliśmy ją próbującą uciec przez—"
Mój miecz był wyciągnięty, zanim skończył. Ostrze zaśpiewało, gdy opuściło pochwę, i zanim Elijah zdążył wziąć kolejny oddech, było już wbite w jego gardło.
Jego oczy rozszerzyły się. Krew bąbelkowała z jego ust. Wydobył mokry, bulgoczący dźwięk i upadł na bok, jego ręce bezskutecznie szarpały się przy ranie.
Drugi mężczyzna już się zmieniał, na tyle mądry, by wiedzieć, że mówienie go nie uratuje. Jego ciało wybuchło w brązowego wilka, który rzucił się na moje gardło.
Odsunąłem się. Mój miecz uniósł się w płynnym łuku, trafiając go w pół skoku. Ostrze przebiło jego klatkę piersiową, przez serce, przygważdżając go do kamiennej ściany.
Potem wyciągnąłem miecz, a on upadł.
Znowu cisza. Absolutna i dusząca.
Powinienem coś czuć. Żal, może. Troskę o polityczne konsekwencje. Ale czułem tylko zimną satysfakcję, że mężczyźni, którzy ją skrzywdzili, nie żyją.
Przykucnąłem obok człowieka Eltona i przeszukałem jego ubranie. Tam — kawałek materiału złapany na klamrze jego paska. Wyciągnąłem go i przytrzymałem w świetle pochodni.
Herb był nie do pomylenia. Wewnętrzna straż Plemienia Szmaragdowego Gaju. "Cholera, Elton," mruknąłem.
Knox warknął w zgodzie. Wysłał ich, by skrzywdzili naszą partnerkę. By nas przetestować.
Wiem. Wstałem, wkładając materiał do koszuli. I teraz mam dowód.
Odwróciłem się z powrotem do Valencii.
Nie ruszyła się z miejsca, gdzie przycisnęła się do ściany, rozdarty strój przyciśnięty do piersi. Jej fioletowe oczy były ogromne na jej zmasakrowanej twarzy, śledząc każdy mój ruch.
Drgnęła, gdy zacząłem iść w jej stronę.
Ten mały ruch zrobił coś, czego się nie spodziewałem. Przebił się przez mgłę ochronnego gniewu i sprawił, że naprawdę ją zobaczyłem — przerażoną dziewczynę.
Delikatnie, ostrzegł Knox. Jest ranna. Boj się.
Wiem, odpowiedziałem.
Ale wiedzieć i działać na to to dwie różne rzeczy. Nie byłem delikatny. Nie robiłem delikatności. Robiłem skuteczność i kontrolę.
"Alpha, mogę iść, nie muszę—" zaczęła protestować, jej głos był ochrypły.
"Milcz."
Rozkaz wyszedł surowszy, niż zamierzałem, ale nie złagodziłem go. Pochyliłem się i wsunąłem jedno ramię pod jej kolana, drugie za jej plecy, unosząc ją do piersi.
Wydobyła mały dźwięk — pół westchnienie, pół jęk. Jej ciało zesztywniało, każdy mięsień zablokowany bólem i strachem.
Ostrożnie, warknął Knox. Nie zran jej bardziej.
Dostosowałem chwyt, starając się unikać najgorszych jej obrażeń. Jej ciało przyciskało się do mojego w sposób, który sprawił, że niekomfortowo uświadamiałem sobie każdy punkt styku.
Ciepło zbierało się nisko w moim brzuchu, niechciana ale niezaprzeczalna reakcja.
To tylko więź. Nie znaczyło to nic poza podstawowym zwierzęcym przyciąganiem.
Milczała przez cały czas, gdy ją niosłem. Jej twarz była przyciśnięta do mojego ramienia, jej oddech stopniowo zwalniał z panikowanego rytmu.
Oznacz ją, zażądał nagle Knox. Jeśli nosi nasz znak, nikt nie odważy się jej dotknąć.
Nie.
Dlaczego nie? Jego dezorientacja przerodziła się w frustrację. Ona jest nasza. Potrzebuje naszej ochrony. Znak by—
Powiedziałem nie. Przerwałem mu ostro. Nie rozumiem tego więzi. Nie rozumiem, dlaczego Bogini Księżyca połączyła mnie z dziewczyną bez wilka. Dopóki tego nie zrozumiem, nie będę jej wiązał ze mną na stałe.
Knox warknął, ale zamilkł. Wiedział, kiedy podjąłem ostateczną decyzję.
Ale impuls był tam. Odsunąłem tę myśl na bok.
Kiedy dotarłem do swojego pokoju, kopnąłem drzwi i wniósłem ją do środka. Ogień wypalił się do żarów, ale pozostało wystarczająco dużo światła, bym mógł widzieć.
Położyłem ją na łóżku tak ostrożnie, jak tylko mogłem. W świetle ognia jej obrażenia wyglądały jeszcze gorzej niż w lochu. Fioletowe siniaki kwitły na jej żebrach. Jej twarz była zmasakrowana krwią i opuchlizną. Jej kostki były zdarte do żywego mięsa.
Gniew zapłonął jeszcze bardziej. Moje ręce zacisnęły się w pięści po bokach.
Podszedłem do umywalki. Znalazłem czyste szmatki. Bandaże. Maści. Wszystko poukładałem metodycznie na stole obok łóżka.
Dobre oko Valencii otworzyło się ponownie. Patrzyła na mnie z tym samym mieszanką strachu i zmęczenia.
Będę czyścił twoje rany, powiedziałem, mój głos był płaski i bez emocji. To będzie bolało.
Nie odpowiedziała. Po prostu wciąż patrzyła na mnie tym nawiedzonym spojrzeniem.
Zanurzyłem szmatkę w czystej wodzie i zacząłem delikatnie wycierać krew z jej twarzy. Drgnęła przy pierwszym dotyku, ale nie odsunęła się.
Zmusiłem się do skupienia na zadaniu. Oczyścić rany. Nałożyć maść. Zabandażować, co trzeba. Nie myśl o więzi, która nie powinna istnieć. Po prostu zajmij się jej obrażeniami i rozważ resztę później.
Valencia's POV
Szmatka dotknęła mojej twarzy, a ja drgnęłam gwałtownie, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Ręka Alfy Logana zamarła w połowie ruchu. Przez przerażającą sekundę myślałam, że go rozwścieczyłam — że mój instynktowny odruch zostanie odebrany jako odrzucenie, jako brak szacunku.
Ale nie uderzył mnie. Po prostu czekał, jego szare oczy nieczytelne w świetle ognia, aż moje oddychanie się uspokoi.
Potem kontynuował czyszczenie krwi z mojej twarzy.
Nie mogłam pogodzić tego, co widziałam, z tym, co wiedziałam. To był ten sam człowiek, który właśnie zabił dwie osoby z zimną precyzją. Ten sam Alfa, który stał w drzwiach, promieniując śmiercią.
Teraz jego ręce poruszały się po mojej zmasakrowanej skórze z... nie łagodnością, dokładnie. Bardziej jak ostrożna precyzja. Jakbym była zepsutym przedmiotem, który oceniał pod kątem uszkodzeń.
Moje ciało nie wiedziało, jak zareagować. Każdy mięsień pozostał napięty. Moje serce waliło o żebra. Moje ręce drżały, trzymając rozdarte ubranie przy piersi.
On mógłby cię teraz zabić, szeptała racjonalna część mojego mózgu. Zabił za mniej. Widziałeś to.
Ale nie zabijał mnie. On... pomagał mi?
Nie rozumiałam. Nie rozumiałam nic z tego.
Szmatka przesunęła się po moim policzku, a ból zapłonął ostro i jasno. Zacisnęłam zęby na wargach, żeby nie krzyczeć.
Czy to bardzo boli?
Pytanie przyszło znikąd. Moje oczy poleciały na jego twarz, szukając pułapki — bo musiała być pułapka. Panowie nie pytają niewolników o ból. Powodują go lub ignorują.
Ale jego wyraz twarzy pozostał ostrożnie neutralny. Nie ciepły. Nie zimny. Po prostu... czekał na odpowiedź.
Przeżyłam gorsze, powiedziałam, zanim zdążyłam się zastanowić.
Jego oczy zatrzymały się na moich, a coś ciemnego przemknęło po jego twarzy. Powietrze zdawało się zagęszczać nagle napięciem. To nie to, o co pytałem.
W jego głosie pojawiła się teraz krawędź. Nie całkiem gniew, ale coś bliskiego.
Moje gardło wyschło. Tak, wyszeptałam, spuszczając wzrok na podłogę. Boli.
Cisza przeciągała się, przerywana tylko delikatnym dźwiękiem szmatki na skórze i trzaskaniem ognia. Trzymałam oczy spuszczone, moje ciało sztywne, czekając na to, co nastąpi.
Jak masz na imię?
Pytanie uderzyło mnie jak fizyczny cios. Właściwie odskoczyłam, wpatrując się w niego w szoku.
Chciał znać moje imię?
Alfa Marcus nigdy nie pytał. Luna Kestrel nigdy nie była ciekawa. Byłam "niewolnicą" albo "dziewczyną" albo "ty" tak długo, że słyszenie, jak ktoś pyta o moje prawdziwe imię, wydawało się surrealistyczne. Jakoś nieprawidłowe.
Gorąco zalało moją twarz — zawstydzenie moją własną reakcją. Valencia, wykrztusiłam, mój głos ledwo ponad szeptem.
Valencia. Powtórzył to powoli, jakby testując jego ciężar.
