Rozdział 3: Gra prześladowcy
Lana biegła, aż jej płuca paliły, a nogi wydawały się, że zaraz się pod nią ugną. Mechaniczne dźwięki zniknęły za nią, ale nie mogła pozbyć się uczucia, że wciąż jest ścigana. Każdy trzask gałęzi, każdy szelest liści wydawał się zwiastować nadejście jej prześladowców. Ściskała plecak Mai przy piersi jak tarczę, fizyczny ciężar przypominał jej, że nie oszalała - że koszmary, które widziała, były prawdziwe.
Gdy w końcu przestała biec, znalazła się w części lasu, która wyglądała inaczej niż wcześniej. Drzewa tutaj były młodsze, ich pnie cieńsze i bardziej rozstawione, pozwalając na więcej światła przenikającego przez koronę. Ale jakoś ta otwartość sprawiała, że czuła się bardziej odsłonięta, bardziej podatna na atak, jakby tysiące niewidocznych oczu mogły ją obserwować z cieni między sosnami.
Przycisnęła plecy do szorstkiej kory najbliższego drzewa i próbowała złapać oddech, skanując otoczenie w poszukiwaniu jakiegokolwiek ruchu. Las znów był cichy, ale był to zły rodzaj ciszy - nie spokojny, lecz oczekujący, jak moment przed nadejściem burzy.
Słowa Jenny odbijały się echem w jej umyśle: Łamią nas. Kawałek po kawałku, dzień po dniu, aż nie zostanie nic z tego, kim byliśmy. Swobodny sposób, w jaki te postacie dyskutowały o jej kolegach z klasy jako o przedmiotach i wskaźnikach sukcesu, sprawiał, że jej żołądek się przewracał. Ale również ją to złościło, a złość była lepsza niż strach. Złość można było wykorzystać.
Musiała znaleźć Cole'a Martineza. Postacie wspomniały o nim konkretnie - coś o tym, że jest "poza scenariuszem" i wykazuje opór. Jeśli on walczył, jeśli odmawiał bycia złamanym jak inni, to może razem mogliby wymyślić, jak uciec z tego koszmaru.
Ale najpierw musiała zrozumieć zasady gry, do której została zmuszona.
Lana otworzyła plecak Mai ponownie i wyciągnęła dziennik, przeglądając zapiski bardziej uważnie tym razem. Teraz, gdy wiedziała, że dziennik jest prawdziwy - a przynajmniej miała nadzieję, że jest prawdziwy, a nie kolejną manipulacją - musiała wyciągnąć każdą użyteczną informację z obserwacji Mai.
Dzień 3 - Zostawiają zapasy, ale nigdy wystarczające. Zawsze tylko tyle, ile potrzeba, aby przetrwać kolejny dzień. Jakby chcieli, żebyśmy byli głodni i zdesperowani, ale nie martwi. David mówi, że nas studiują, obserwując, jak reagujemy pod stresem.
Dzień 5 - Dziś znalazłam drut pułapkowy w trzech różnych miejscach. Nie mają na celu zabicia, tylko zranienie. Spowolnienie nas. David uważa, że prowadzą nas w konkretne miejsce, kontrolując nasze ruchy, nie zdając sobie z tego sprawy.
Dzień 7 - Głosy w nocy są coraz bliżej. Czasami myślę, że słyszę, jak mama woła moje imię, ale wiem, że to nie jest prawdziwe. David załamał się i płakał dzisiaj, gdy myślał, że słyszy swoją młodszą siostrę. Wiedzą dokładnie, które przyciski naciskać.
Lana poczuła dreszcz, który nie miał nic wspólnego z leśnym powietrzem. Używali psychologicznej wojny, wykorzystując najgłębsze emocjonalne połączenia swoich ofiar. Jak długo zanim zacznie słyszeć głos własnej matki wołającej ją z ciemności?
Miała zamiar zamknąć dziennik, kiedy zauważyła coś, co wcześniej przeoczyła - małe znaki na marginesach kilku stron. Na pierwszy rzut oka wyglądały jak przypadkowe zadrapania czy bazgroły, ale kiedy przyjrzała się bliżej, zdała sobie sprawę, że tworzą prymitywną mapę. Maja śledziła ich ruchy, zaznaczając punkty orientacyjne i niebezpieczne miejsca.
Według mapy, coś oznaczonego literą X znajdowało się około pół mili na północ od miejsca, gdzie Lana oceniała swoją obecną pozycję. Maja napisała jedno słowo obok X: "BEZPIECZNE?"
To nie było wiele, ale lepsze niż bezcelowe błądzenie po lesie. Lana zorientowała się, używając pozycji słońca, które zaczynało coraz niżej chować się na niebie, i ruszyła na północ.
Nie przeszła więcej niż kilkaset jardów, kiedy to usłyszała - niepodważalny dźwięk kroków dopasowujących się do jej tempa.
Lana zatrzymała się. Kroki również się zatrzymały.
Zaczęła znów iść. Kroki wznowiły się, utrzymując ten sam rytm, tę samą odległość.
Ktoś ją śledził, pozostając na tyle daleko, by pozostać niewidocznym, ale na tyle blisko, by śledzić jej ruchy. Ta świadomość przesłała lodowatą wodę przez jej żyły, ale zmusiła się do utrzymania tego samego, spokojnego tempa. Panika mogłaby ją tylko rozproszyć, a rozproszenie mogłoby ją zabić.
Starała się bardziej uważnie słuchać kroków, aby uzyskać jakieś informacje o tym, kto—lub co—ją śledziło. Kroki były zbyt ciężkie, by mogły należeć do innego ucznia, zbyt celowe, by mogły być zwierzęciem. Miały miarowy rytm kogoś, kto czuł się swobodnie poruszając się po lesie, kogoś, kto dokładnie wiedział, dokąd zmierza.
Jeden z jej porywaczy, więc. Ale dlaczego ją śledzili, zamiast po prostu ją złapać? Czy na coś czekali? Prowadzili ją do konkretnego miejsca?
Umysł Lany pędził przez możliwe scenariusze. Może to była część psychologicznego warunkowania, o którym wspominała Jenny—utrzymanie jej w ciągłym stanie strachu i niepewności, aż jej umysł pęknie pod presją. A może chcieli zobaczyć, dokąd pójdzie, jakie decyzje podejmie, kiedy myśli, że działa swobodnie.
Tak czy inaczej, nie zamierzała im tego ułatwiać.
Kiedy następnym razem dotarła do dużego drzewa, Lana schowała się za nim i czekała, przyciskając się do kory i wstrzymując oddech. Kroki trwały jeszcze przez kilka sekund, a potem nagle się zatrzymały. Słyszała, jak jej prześladowca się porusza, próbując ją zlokalizować, ale wydawało się, że nie chce zbliżyć się zbyt blisko.
Ciekawe. Może nie powinni dać jej znać, że jest śledzona. Może zdobyła małą przewagę, zmuszając ich do ujawnienia się.
Czekała, co wydawało się wiecznością, ale prawdopodobnie trwało tylko kilka minut, a potem ostrożnie zajrzała zza krawędzi drzewa. Nie widziała nikogo, ale czuła obecność gdzieś w pobliżu, obserwującą i czekającą, tak jak ona.
Dwoje może grać w tę grę.
Lana wzięła głęboki oddech i ruszyła biegiem od drzewa, nie na północ w kierunku oznaczonego bezpiecznego miejsca przez Mayę, ale na wschód, w kierunku gęstszego lasu. Biegła mocno przez około pięćdziesiąt jardów, a potem schowała się za kolejną dużą sosną i nasłuchiwała.
Oczywiście, kroki wznowiły się, teraz szybsze, próbując zmniejszyć dystans, który stworzyła. Ale były też mniej ostrożne, bardziej pośpieszne. Zmuszała swojego prześladowcę do reakcji zamiast działania, co dawało jej psychologiczną przewagę.
Powtórzyła manewr jeszcze dwa razy, za każdym razem zmieniając kierunek nieprzewidywalnie i wykorzystując krótkie momenty, gdy jej prześladowca był zdezorientowany, aby studiować las wokół siebie. Przy trzecim biegu zauważyła to, czego szukała—ścieżkę zwierzęcą, która prowadziła pod górę w kierunku skalnego występu, gdzie mogłaby uzyskać lepszy widok na to, kto ją śledził.
Wspinaczka była trudniejsza, niż się spodziewała, zwłaszcza z plecakiem Mayi i próbując poruszać się cicho. Jej nogi paliły od wcześniejszego biegu, a cięcie na jej skroni zaczęło znów krwawić. Ale przezwyciężyła dyskomfort, napędzana wiedzą, że zrozumienie swojego wroga jest pierwszym krokiem do jego pokonania.
Skalny występ okazał się małą ścianą klifu, może piętnaście stóp wysokości, z wystarczającą ilością uchwytów, aby mogła się wspiąć bez większych trudności. Z góry miała wyraźny widok na stok, który właśnie wspięła, a co ważniejsze, mogła zobaczyć ścieżkę zwierzęcą, którą tu dotarła.
Nie musiała długo czekać.
Postać wyłoniła się z linii drzew poniżej, poruszając się z płynną gracją kogoś, kto czuje się całkowicie w domu w dziczy. Nosili ciemne ubrania, które zdawały się stapiać z cieniami, a ich twarz była ukryta za czymś, co wyglądało na taktyczną maskę—taką, jaką widziała w filmach wojskowych. Poruszali się jak żołnierz, czujni i niebezpieczni, ale było coś jeszcze w ich postawie, czego nie mogła dokładnie zidentyfikować.
Postać zatrzymała się u podnóża urwiska i spojrzała w górę, jakby dokładnie wiedziała, gdzie się ukrywała. Przez dłuższą chwilę po prostu tam stała, a Lana miała niepokojące uczucie, że obserwowała ją równie intensywnie, jak ona obserwowała tamtą postać.
Potem postać uniosła jedną rękę, co mogło być zarówno pozdrowieniem, jak i groźbą, i przemówiła głosem elektronicznie zniekształconym, ale niewątpliwie ludzkim:
"Imponujące. Większość obiektów nie zauważa, że są śledzeni aż do znacznie późniejszego etapu procesu."
Usta Lany wyschły. Teraz mówili do niej bezpośrednio, porzucając wszelkie pozory skradania się. Dlaczego? Co się zmieniło?
"Uczysz się szybciej, niż się spodziewaliśmy," kontynuowała postać. "Dostosowujesz się do parametrów ćwiczenia. To dobrze. To oznacza, że możesz faktycznie przetrwać to, co nadejdzie."
Ćwiczenie. Nazywali to ćwiczeniem, jakby terror i psychiczne tortury były tylko kolejnym treningiem.
"Czego chcecie?" Lana zawołała w dół, zdziwiona, jak stabilnie brzmiał jej własny głos.
"Chcemy?" Postać przechyliła głowę, jakby rozważając pytanie. "Chcemy zobaczyć, do czego jesteś zdolna. Chcemy pchnąć cię do granic możliwości i zobaczyć, co wyłoni się po drugiej stronie. Pokazałaś obiecujące wyniki, Obiekt Trzeci. Ale prawdziwy test dopiero się zaczyna."
Obiekt Trzeci. To samo oznaczenie, które słyszała od innych postaci. Mieli numery dla wszystkich, redukując jej kolegów do punktów danych w jakimś skrzywionym eksperymencie.
"Na imię mi Lana," powiedziała, wkładając w głos tyle buntu, ile mogła. "Nie Obiekt Trzeci. I nie będę grać w wasze chore gry."
Postawa postaci lekko się zmieniła, a ona myślała, że usłyszała dźwięk, który mógł być śmiechem.
"Każdy gra w tę grę, Lana. Jedynym wyborem jest, czy grasz, aby wygrać, czy aby przetrwać. Do tej pory grałaś, aby przetrwać. Ale przetrwanie już nie wystarczy. Parametry się zmieniły."
Zanim zdążyła zapytać, co to znaczy, postać cofnęła się w linię drzew i zniknęła tak nagle, jak się pojawiła. Lana wytężyła wzrok, szukając jakiegokolwiek ruchu w lesie poniżej, ale wyglądało na to, że jej prześladowca po prostu rozpuścił się w cieniach.
Została na skalnym występie przez kolejne dziesięć minut, czekając, czy postać pojawi się ponownie, ale las pozostawał nieruchomy. W końcu zeszła na dół i wznowiła swoją podróż w kierunku miejsca zaznaczonego na mapie Mai.
Ale teraz szła z wiedzą, że nie była już tylko śledzona—była aktywnie tropiona przez kogoś, kto znał las lepiej niż ona, kogoś, kto traktował jej terror jako rozrywkę, a jej przetrwanie jako eksperyment.
Słońce zaczynało zachodzić, gdy w końcu dotarła do miejsca, które Maja oznaczyła jako potencjalnie bezpieczne. Okazało się, że to mała polana zdominowana przez jedno ogromne sosnowe drzewo, którego pień był tak szeroki, że potrzeba by było co najmniej sześciu osób trzymających się za ręce, aby go objąć. Drzewo było stare, prawdopodobnie wiekowe, a jego masywny system korzeniowy stworzył serię naturalnych schronień i kryjówek wokół jego podstawy.
Ale to nie drzewo przyciągnęło uwagę Lany—było to coś, co wisiało z jednej z jego niższych gałęzi.
Lina. Gruba i nowa, zawiązana w pętlę i wisząca na idealnej wysokości, aby ktoś jej wzrostu mógł wsunąć głowę, stojąc na odsłoniętym korzeniu tuż pod nią.
Przekaz był jasny: tak mogła zakończyć grę, jeśli by chciała. To była ich oferta ucieczki.
Dłonie Lany zacisnęły się w pięści, gdy wściekłość ją zalała. Myśleli, że mogą ją złamać, doprowadzić do rozpaczy, sprawić, że stanie się tak beznadziejna, że wybierze śmierć zamiast kontynuowania walki. Myśleli, że mogą ją zredukować do kolejnego punktu danych w ich chorym eksperymencie.
Myli się.
Znalazła ostry kamień i zaczęła piłować linę, jej ruchy były gwałtowne i zdeterminowane. Przecięcie grubych włókien zajęło kilka minut, ale kiedy pętla w końcu opadła na ziemię, poczuła przypływ satysfakcji, który był niemal elektryzujący.
"Nie tak łatwo mnie złamać," powiedziała do lasu, wiedząc, że gdzieś tam ktoś prawdopodobnie patrzy i słucha. "Chcesz zobaczyć, do czego jestem zdolna? Zaraz się przekonasz."
Ale gdy wypowiadała te buntownicze słowa, usłyszała dźwięk, który sprawił, że krew w jej żyłach zamarła — ostry trzask łamiącego się drewna, a potem świst, który szybko się zbliżał.
Lana rzuciła się na bok, gdy ogromny pień zleciał z korony drzewa, zawieszony na linach i poruszający się z siłą wystarczającą, żeby zmiażdżyć kości. Minął ją o włos, uderzając w ziemię tam, gdzie stała, z takim impetem, że wstrząsnął ziemią pod jej stopami.
Zanim zdążyła w pełni przetworzyć to, co się stało, usłyszała kolejny trzask, potem następny. Więcej pni spadało, zmieniając polanę w śmiertelny tor przeszkód z latającymi drewnami i trzaskającymi linami.
To nie było przypadkowe. To było celowe, skoordynowane. Ktoś był w drzewach, kontrolując pułapkę, próbując skierować ją w określonym kierunku.
Lana unikała i lawirowała między spadającymi pniami, jej serce waliło w piersi. Widziała teraz wzór — pnie zmuszały ją do ruchu w stronę wschodniego krańca polany, gdzie las był gęsty i ciemny.
Miała dwa wybory: pozwolić sobie być pędzoną jak bydło w kierunku pułapki czekającej w lesie, albo stanąć tutaj na polanie i zmierzyć się z tym, co nadchodzi.
Decyzja zajęła jej mniej niż sekundę.
Zamiast biec w stronę lasu, Lana rzuciła się w stronę podstawy ogromnej sosny, gdzie system korzeni tworzył naturalną fortecę z drewna i ziemi. Przycisnęła plecy do pnia i spojrzała w górę na koronę drzewa, próbując dostrzec, kto kontroluje pułapkę.
Tam — cień poruszający się między gałęziami około dziesięć metrów wyżej, zbyt duży i zbyt celowy, żeby być czymkolwiek innym niż człowiekiem. Jej prześladowca wspiął się na drzewo i teraz był bezpośrednio nad nią, wystarczająco blisko, żeby mogła usłyszeć jego oddech.
"Zejdź na dół!" krzyknęła. "Jeśli chcesz grać w gry, zagrajmy twarzą w twarz!"
Cień przestał się poruszać. Przez długą chwilę las był całkowicie cichy, poza delikatnym skrzypieniem lin, które trzymały pnie.
Potem, niemożliwie, cień zaczął schodzić.
Schodzili powoli, używając grubych gałęzi jak drabiny, ich ruchy były kontrolowane i pewne. Gdy zbliżali się, Lana mogła zobaczyć więcej szczegółów — taktyczne ubranie, buty w stylu wojskowym i tę samą elektroniczną maskę, która zniekształcała ich rysy w coś nieludzkiego.
Ale to ich rozmiar najbardziej ją zszokował. To nie była jedna z dorosłych postaci, które widziała wcześniej. Ta osoba była mniejsza, bliżej jej własnego wieku i budowy. Kolejny uczeń? A może ktoś udający ucznia?
Postać zeskoczyła ostatnie kilka metrów na ziemię i wylądowała w kucki, potem powoli wyprostowała się do pełnej wysokości. Byli może dwa metry od niej, wystarczająco blisko, żeby mogła zobaczyć unoszenie się i opadanie ich klatki piersiowej podczas oddychania.
"Chciałaś zobaczyć moją twarz," powiedziała postać, jej głos wciąż elektronicznie zniekształcony. "Jesteś pewna, że jesteś na to gotowa?"
Usta Lany były suche jak pył, ale udało jej się skinąć głową.
Postać sięgnęła i zaczęła zdejmować maskę, jej ruchy były celowe i niemal ceremonialne. Kiedy maska opadła, Lana zobaczyła twarz, którą rozpoznała — kanciaste rysy, ciemne włosy i oczy, które miały inteligencję, którą pamiętała z lekcji biologii.
Cole Martinez stał przed nią, jego twarz była bez wyrazu, trzymając taktyczną maskę w jednej ręce jak trofeum.
"Cześć, Lana," powiedział, jego głos teraz wyraźny i nieprzefiltrowany. "Czekałem, aż mnie znajdziesz."



















































