Rozdział 4
PERSPEKTYWA XANDERA
Oparłem się o framugę drzwi łazienki, z założonymi rękami, obserwując rozwijający się cyrk.
Layla miała Addy prawie pochyloną nad umywalką, z eyelinerem w jednej ręce, skupiona jakby przeprowadzała operację mózgu. Tymczasem Addy paplała o tym, że jeśli basista zespołu spojrzy na nią dwa razy, rzuci na scenę swój gorset i resztę nocy spędzi topless. Nie wątpiłem w to.
Przeciągnąłem się dramatycznie. „Powiedziałem, że pójdę na koncert, a nie że zestarzeję się o dwadzieścia lat czekając, aż skończycie konturowanie.”
„Zamknij się,” zakwiliła Layla, nawet nie patrząc w moją stronę. „Kochasz ten zespół. To ty załatwiłeś nam bilety!”
„Toleruję ich. Wy nie zamykaliście się na ich temat odkąd zostałem zatrudniony dwa cholerne lata temu.” Odepchnąłem się od ściany i wyszedłem z pokoju. „Teraz znam na pamięć wszystkie ich teksty, wbrew swojej woli.”
Zamówiłem Ubera, a potem ruszyłem prosto do kuchni jak człowiek z misją. Jeśli mieliśmy się spóźnić, to przynajmniej mieliśmy być pod wpływem.
Otworzyłem szafkę nad lodówką, przeszukałem smutną półbutelkę ginu i zakurzoną puszkę z mieszanką kakao...nie pytaj...i chwyciłem cokolwiek, co wyglądało na nieprzeterminowane. Wódka, jakiś podejrzanie elegancki rum, który ktoś zostawił po mojej imprezie urodzinowej.
Wrzuciłem lód do trzech szklanek, nalałem hojne porcje wszystkiego, bez mierzenia, i dodałem odrobinę soku mango. Potem się zatrzymałem. Czegoś brakowało.
Otworzyłem lodówkę, chwyciłem pomarańcze, które trzymałem dla estetyki, i pokroiłem jedną na nierówne kawałki. Umieściłem je na brzegu każdej szklanki, jakbym naprawdę wiedział, co robię.
Przyniosłem je z powrotem z dumą, jaką wyobrażałem sobie, że czuje kucharz, przynosząc płonący deser. Spojrzeli na drinki z ostrożną podejrzliwością, ale w końcu je podnieśli.
Stuknęliśmy się i wypiliśmy jednym haustem.
Ogień. Ogień w mojej klatce piersiowej, za oczami, gdzieś w duszy. Wypuściłem gwałtownie powietrze i syknąłem przez zęby.
Oni się śmiali, a ja wróciłem po kurtkę, czując, jak alkohol zaczyna krążyć w moich żyłach. Wyciągnąłem dżinsową kurtkę, którą oszczędzałem na ten wieczór, i wsunąłem ją na siebie, zanim spojrzałem w lustro. Dobra, tak. Wyglądałem dobrze. Nie że ktoś musiał wiedzieć, że się starałem. Ważne było utrzymanie iluzji bezwysiłkowej atrakcyjności.
Chwilę później byliśmy za drzwiami, a chłodne nocne powietrze uderzyło mnie jak policzek od Boga.
Wziąłem głęboki oddech, pozwalając mu osadzić się w płucach. Miałem zamiar starać się bawić tej nocy. Zapomnieć o aroganckich SMS-ach i ciemnych oczach oraz głupio seksownym głosie, który sprawiał, że mój mózg się zawieszał.
Zapomnieć, jak pewien drań sprawiał, że czułem się, jakbym nie miał kontroli.
„Chyba znowu zapomniałem zamknąć drzwi na klucz,” powiedziałem. „Przysięgam, pewnego dnia zostanę okradziony i –”
Zatrzymałem się. Przez chwilę nie byłem pewien, na co patrzę. Ale potem mój mózg nadrobił zaległości.
Adam, chłopak Layli i jednocześnie jej przybrany brat, stał przy pasażerskiej stronie czarnego samochodu, wysoki i ubrany jakby właśnie zszedł z okładki „Nieznośnie Bogaty Tygodnik”.
A obok niego, leniwie oparty o samochód, jakby ulica należała do niego, stał Jax.
Mój żołądek zanurzył się w sposób „dlaczego moje ciało mnie zdradza”.
Miał na sobie znowu tę skórzaną kurtkę, włosy lekko rozczochrane. Miał papierosa między palcami, i jakoś to sprawiało, że był jeszcze bardziej atrakcyjny...jak zła decyzja z bijącym sercem, pełna dymu, seksu i postawy.
Nie uśmiechnął się, nie uśmiechnął się złośliwie, nie ruszył się.
Po prostu patrzył prosto na mnie... oczy ostre, usta znudzone, szczęka lekko drgająca, jakby czekał na moją reakcję. I tak, okej, może i reagowałem, w sposób, który sprawiał, że krew pulsowała w miejscach, których nie chciałem uznać. Kręgosłup mi zesztywniał, jakby wystarczyło spojrzeć sekundę za długo, a on by wiedział.
Jakby już wiedział.
Jakby lubił, że wiedział.
Wypuściłem powietrze przez nos.
Gość nawiedzał mój umysł od dni. Po tamtym telefonie w zaułku przestałem odpowiadać. Telefony? Ignorowane. Wiadomości? Zostawione na przeczytanych. Zablokować go? Chciałem. Ale nie mogłem się zmusić, by dać mu tę satysfakcję.
Co prawdopodobnie oznaczało, że mnie dopadł.
W jego spojrzeniu było coś zadowolonego. Rozbawionego. Jakby zaplanował to wszystko, żeby wytrącić mnie z równowagi. I może tak było. Skurczybyk pewnie cieszył się z tej władzy.
„Co tu robi twój chłopak i jego ponury lokaj?” zapytałem Laylę.
Mój głos był płaski, choć puls mi przyspieszył. Ale nogi jeszcze się nie ruszały. Nie dlatego, że się bałem. Na pewno nie dlatego, że mi zależało. Po prostu... mentalnie się przestawiałem. Jak komputer zmuszony do zainstalowania niespodziewanej aktualizacji.
A aktualizacja to Jax. Tutaj. Wyglądający jak chodząca zła decyzja. A ja, idiota, najwyraźniej wciąż się przez to zawieszam.
W końcu podeszliśmy, Addy już rzucała podekscytowane „cześć”, praktycznie podskakując. Nie słyszałem, co Adam odpowiedział. Nie mogłem. Czułem tylko wzrok Jaxa wiercący mi się w bok czaszki jak klątwa. Telefon zawibrował mi w ręku i prawie go ścisnąłem jak koło ratunkowe.
„Nasz Uber jest tutaj,” powiedziałem głośno i z ulgą. Wtedy on się odezwał.
„Anuluj go.”
Odwróciłem się do niego. „Dlaczego miałbym to zrobić?”
Podniósł dwa bilety do Arcadia Bloom między dwa palce jak ofertę pokoju... albo groźbę.
„Jedziemy w to samo miejsce.”
Absolutnie nie.
Już rozważałem wycofanie się. Mogłem to zrobić. Miałem wolną wolę. Mogłem wrócić do domu, napić się i zapomnieć, że głupie usta Jaxa istnieją.
Wtedy Addy otworzyła tylne drzwi jakby to było Boże Narodzenie i wskoczyła do środka, podekscytowana, mówiąc mi, żebym anulował Ubera.
Cholera zdrada.
I tak po prostu wiedziałem, że jestem skazany.
Dosłownie i emocjonalnie.
Potem Jax otworzył drzwi pasażera, a ja wsunąłem się do środka. Natychmiast tego pożałowałem.
Bo wtedy był tam. Wciąż stojący na zewnątrz zamkniętych drzwi, na tyle blisko, że jego zapach wkradł się i mnie zaatakował.
Dym papierosowy, oczywiście. Ale pod tym coś niesprawiedliwie dobrego... jak skóra i cokolwiek pachnie grzechem. Seksowne w sposób, który mnie wkurzał. Uzależniające w sposób, w jaki nie powinno być.
Pochylił się, jedną ręką opierając się o dach samochodu, a ja popełniłem błąd, spoglądając w górę.
Wielki błąd.
Był zbyt blisko. Zbyt obecny. Te ciemne oczy wierciły się we mnie, usta na tyle blisko, że mogłem poczuć dym z jego warg.
„Tęskniłaś?” szepnął, głos ledwie szept.
Moje oczy opadły na jego usta. To było automatyczne.
„Spadaj,” mruknąłem cicho. Zaśmiał się cicho, niebezpiecznie. „Noc jak ta? Idealna na dobry seks.” Jego usta były tuż przy moim uchu. „Moglibyśmy to załatwić od razu.”
Moja szczęka zacisnęła się tak mocno, że bolało.
„Przestań mówić do mnie, jakbym była kawałkiem mięsa,” powiedziałem, wciąż na niego nie patrząc.
Ale czułem jego subtelny, zadowolony uśmiech.
