Rozdział 4 Obracanie stołów

Zatrzymałam się w drzwiach. "Czasami warto być niedocenianym."

Max wpatrywał się we mnie, a jego wyraz twarzy zmienił się z dezorientacji na podejrzliwość.

"To mogło być szczęście," powiedział, sięgając po kolejny podręcznik. "Spróbuję czegoś innego."

Przewertował kilka stron, zanim zatrzymał się na zadaniu oznaczonym czerwoną gwiazdką. "To jest z zeszłorocznego Konkursu Fizycznego MIT. Nawet nasz nauczyciel fizyki nie mógł tego rozwiązać bez sprawdzenia metody."

Spojrzałam na zadanie. Równania pola elektromagnetycznego z wieloma zmiennymi i ograniczeniami. Dziecinnie proste.

"Chcesz, żebym to rozwiązała?" spytałam, nie kryjąc znudzenia.

Max skinął głową, uważnie mnie obserwując.

Nie sięgnęłam nawet po kalkulator ani kartkę. "Jeśli zastosujesz rozwinięcie w szereg Taylora, równania pola elektromagnetycznego upraszczają się do równania różniczkowego drugiego rzędu. Wektor siły wynosi 347,82 niutona na metr kwadratowy przy warunkach brzegowych."

Szczęka Maxa opadła. Gorączkowo pracował nad zadaniem na kartce, jego ołówek latał po stronie. Po kilku minutach spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami.

"To... dokładnie tak. Jak ty—"

Wzruszyłam ramionami. "Mówiłam ci, jestem po prostu zbyt leniwa, żeby przejmować się szkołą."

"Ale to jest zaawansowana fizyka teoretyczna! Mogłabyś—"

"Postaram się, gdy będzie to miało znaczenie," przerwałam mu. "Do aplikacji na studia."

Max przez chwilę mnie studiował, a potem sięgnął do szuflady biurka i wyciągnął mały pojemnik. "Proszę," powiedział, podając mi pudełko ciastek z kawałkami czekolady. "Zauważyłem, że ostatnio prawie nic nie jesz."

"Dzięki," Gest mnie zaskoczył. W poprzednim życiu prezenty zawsze wiązały się z oczekiwaniami. Zawahałam się, zanim wzięłam jedno.

Max skinął głową, a potem wrócił do swojej pracy domowej, wyraźnie wciąż przetwarzając to, co właśnie się stało.


W swoim pokoju wpatrywałam się w sufit, myśląc o swojej sytuacji. Byłam Cieniem, najgroźniejszym asasynem świata, z doskonałym rekordem eliminacji. Teraz byłam uwięziona w ciele otyłej, nieudolnej licealistki.

Moje wspomnienia z obu żyć istniały obok siebie. Oryginalna Jade była słaba, pozwalała się zastraszać wszystkim, od rodziny po przypadkowych kolegów z klasy.

To się teraz zmieni. Miałam wiedzę i umiejętności najlepszego asasyna na świecie. Musiałam tylko przystosować to ciało.


Następnego ranka obudziłam się przed świtem. Dom był cichy, kiedy wślizgnęłam się w workowate spodnie dresowe i za dużą koszulkę, które stanowiły strój do ćwiczeń Jade. Żałosne, ale na razie wystarczą.

Na zewnątrz, chłodne poranne powietrze uderzyło mnie w twarz, gdy zaczęłam powolny bieg przez sąsiedztwo. Moje mięśnie krzyczały z bólu już po pół bloku. To ciało było w jeszcze gorszym stanie, niż myślałam.

Przebrnęłam przez ból, utrzymując stałe tempo. Kiedy po trzydziestu minutach wróciłam do domu, byłam przemoczona potem i dyszałam z wysiłku. Żałosny występ według standardów Cienia, ale to był początek.

Po szybkim prysznicu przebrałam się w szkolny mundurek Jade – bezkształtną kombinację, która nic nie robiła dla jej figury. Nie że miało to teraz znaczenie. Wkrótce będę miała to ciało w doskonałej formie.

Kiedy wyszłam z pokoju, byłam zaskoczona, że Max czekał przy drzwiach wejściowych. Według wspomnień Jade, to nigdy wcześniej się nie zdarzyło.

„Dzień dobry” – powiedział, przenosząc ciężar ciała na zdrową nogę.

Skinęłam głową na znak uznania, gdy razem wychodziliśmy.

„Pachniesz mydłem i potem” – zauważył, gdy szliśmy ulicą. „Ćwiczyłaś?”

„Poranny jogging” – odparłam. „Pracuję nad formą.”

Max spojrzał na mnie z nowym zainteresowaniem. „To dobrze. Byłabyś naprawdę ładna, gdybyś—” Zatrzymał się, wyglądając na zawstydzonego.

„Gdybym nie była taka gruba?” dokończyłam za niego, nieprzejęta prawdą.

„Nie miałem na myśli—”

„W porządku” – powiedziałam. „Wiem, jak wyglądam. Pracuję nad tym.”

Pokiwał głową, po czym sięgnął do kieszeni i wyciągnął banknot pięciodolarowy. „Proszę. Kup sobie coś zdrowego na śniadanie w szkolnej stołówce.”

Wzięłam pieniądze, badając jego twarz w poszukiwaniu ukrytych intencji, ale nie znajdując żadnych. „Dzięki.”

Obserwowałam go, gdy odchodził. Ten brat był naprawdę całkiem miły.


W szkolnej stołówce za pieniądze Maxa kupiłam wysokobiałkowe śniadanie – pełnoziarnistą tortillę i miskę płatków z owocami. Niosąc tacę do pustego stołu, usłyszałam za sobą chichot.

„Zobacz, ile ona je” – dziewczęcy głos szepnął teatralnie. „Nic dziwnego, że jest taka ogromna.”

„Nie wiem, po co się stara” – odpowiedział inny głos. „Nawet gdyby schudła, ktoś taki jak Orion Miller nigdy na nią nie spojrzy. Jest wysoki, przystojny, ma idealne oceny i pochodzi z bogatej rodziny.”

Czułam ich wzrok na plecach, czekając, aż zgarbię się lub pospiesznie odejdę, jak zrobiłaby to dawna Jade. Zamiast tego odwróciłam się powoli, spotykając ich spojrzenia zimnym, nie mrugającym wzrokiem, który sprawiał, że nawet zatwardziali zabójcy się wycofywali.

Dziewczyny zamilkły, ich uśmiechy zgasły, gdy utrzymywałam kontakt wzrokowy. Nie powiedziałam ani słowa – po prostu patrzyłam na nie spokojnym, kalkulującym wzrokiem kogoś, kto bez wahania zakończył życie.

Po kilku niekomfortowych sekundach odwróciły wzrok, nagle bardzo zainteresowane własnym jedzeniem. Odwróciłam się z powrotem do swojego stołu, czując satysfakcję. Bez gróźb, bez przemocy – tylko obietnica w moich oczach.

Jadłam metodycznie, ciesząc się ciszą, która zapadła wokół mnie. To ciało potrzebowało białka i składników odżywczych, aby się odbudować. Nie odmówiłabym mu tego, czego potrzebuje, z powodu jakiejś młodzieńczej plotki.

Moja cisza była krótkotrwała. Gdy kończyłam posiłek, ktoś zderzył się ze mną od tyłu – celowo, sądząc po sile. Czułam impet, który powinien wyrzucić moje jedzenie w powietrze, ale moje refleksy zadziałały automatycznie.

Moja ręka ustabilizowała zdrową tortillę, zanim zdążyła spaść, podczas gdy druga ręka złapała miseczkę płatków, która zaczęła się przechylać. W tym samym czasie zarejestrowałam dziewczynę za mną – jej taca przechylała się, resztki sałatki miały spaść na moje plecy.

Jednym płynnym ruchem kopnęłam prawą nogą, uderzając ją w piszczel z precyzyjnie obliczoną siłą. Nie na tyle, by złamać kość, ale wystarczająco, by zakłócić jej równowagę.

Zatoczyła się, jej taca przewróciła się do góry nogami, a zawartość spadła na jej głowę. Sałata, sos i kawałki marchewki posypały jej włosy i twarz, gdy krzyknęła z zaskoczenia.

Stołówka wybuchła śmiechem, gdy stała tam, upokorzona i ociekająca. Jej oczy spotkały moje, pełne upokorzenia i wściekłości.

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział