2. KONIEC

ꭗ — Posiadłość Rosehollow, Surrey.

DZIESIĘĆ LAT PÓŹNIEJ

Naprawdę powinnam była podpisać wtedy papiery rozwodowe.

Gdybym nie była taka uparta, moje życie mogłoby potoczyć się inaczej.

I znowu, dziadku... Jestem za późno.

[…] OSTRZEŻENIE O TREŚCIACH DRASTYCZNYCH.

Kiedyś kochałam Christophera Houghtona bardziej niż cokolwiek, nawet bardziej niż siebie. Kochałam go tak głęboko, że poświęciłam każdą część swojego serca, a nawet duszy, spędzając większość życia próbując sprawić, by mnie pokochał.

Był moją pierwszą miłością… moją pierwszą i jedyną miłością — i przyczyną mojego upadku.

Jego jasnobrązowe oczy i ciemniejsze włosy mnie oczarowały. Jego spokojna, opanowana, a jednocześnie uważna obecność rozgrzewała moje serce od pierwszego momentu.

Nie wiedziałam, że serce może bić tak gwałtownie. Nie wiedziałam, że można mieć motyle w brzuchu, ale one istniały we mnie i trzepotały za każdym razem, gdy widziałam Christophera. I tak to trwało przez lata, wiele lat, aż zaczęły umierać, jeden po drugim, pozostawiając mnie tak pustą, że bolało.

Była dziura w mojej piersi i torturująca potrzeba jej wypełnienia. W pewnym momencie czysta miłość, którą czułam, zamieniła się w głęboką obsesję. Chciałam go mieć. Chciałam, żeby mnie kochał… i potrzebowałam, żeby mnie kochał.

Ale dźwięk dzwonów kościelnych zawsze rozbrzmiewał w mojej głowie, nawet po tych wszystkich latach. Pojawia się, gdy zamykam oczy, aby zasnąć, a nawet gdy jestem sama w tym pokoju.

Ten przeklęty dźwięk, który kiedyś reprezentował najszczęśliwszy moment mojego życia, stał się moim najgorszym koszmarem.

Kaznodzieja zapytał, „Charlotte, czy bierzesz tego mężczyznę za męża?” a ja odpowiedziałam, „Tak, biorę,” z najjaśniejszym, głupim uśmiechem na świecie.

Ale gdybym wtedy wiedziała, że te dziesięć lat z Christopherem będzie prawdziwą udręką… Co bym zrobiła?

Czasami zastanawiam się, czy wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby ludzie, których najbardziej kochałam, nie odeszli.

Czy przeżywałabym to wszystko, gdyby Marshall Houghton mnie nie adoptował?

Nawet po tych wszystkich latach wciąż mogę sobie wyobrazić ten pierwszy raz, gdy wielkie bramy posiadłości się otworzyły, a głos Marshalla rozbrzmiał, mówiąc, „To teraz twój dom.”

Och, dziadku... gdybyś mógł mnie teraz zobaczyć, czy żałowałbyś, że związałeś mój los ze swoim wnukiem?

Gdybyś wiedział, że mój uśmiech wtedy przyniesie lata łez, urazy, smutku i nienawiści, czy zaufałbyś mi z Christopherem?

Nie mogę powstrzymać małego, kruchego uśmiechu, z ostatnimi śladami humoru, które mi pozostały.

Wiem, że umieram.

Umieram od dawna — wewnątrz, na zewnątrz, część mnie gnije każdego dnia.

Nie tylko poddałam się chorobie, ale także poddałam się smutkowi, który maluje moje dni na szaro.

Chociaż na zewnątrz niebo pozostaje jasne, a słońce świeci jak zawsze, w tym pokoju jest inna historia, przynajmniej dla mnie.

Nie że już mnie to obchodzi.

Wyciągam kruche, kościste ręce do brzucha i delikatnie go głaszczę, mimo że wiem, że mojego dziecka już ze mną nie ma. Odszedł już dawno temu.

Może najgorsze jest wiedzieć, że nigdy nie kołysałam go w ramionach, i ta agonia będzie cięła głębiej niż jakakolwiek inna w moim słabnącym ciele...

Drzwi skrzypią, wyrywając mnie z myśli.

Lucia, moja słodka pielęgniarka, a teraz jedyna przyjaciółka, wchodzi do mojego schludnego, odizolowanego pokoju w nieskazitelnym białym mundurze i przepraszającym uśmiechu.

„Czas na hemodializę, pani Houghton,” mówi delikatnie, zatrzymując się przy moim łóżku. „Jak się dziś czujesz?”

Jak się dziś czuję?

Tak samo jak wczoraj — tak samo jak trzy miesiące temu, kiedy zrozumiałam, że wymiana tego niewydolnego organu mnie nie uratuje.

Ale nie ma potrzeby odpowiadać. Nawet jeśli zmuszę słowa do wyjścia z suchej ust, nie mam ochoty rozmawiać. Straciłam tę motywację dawno temu… kiedy również zdałam sobie sprawę, że bez względu na to, jak bardzo błagam, miłość mojego męża nigdy nie będzie moja.

Lucia daje mi smutny uśmiech, jej oczy są miękkie, ale pełne współczucia, i mimo mojego milczenia, nalega: „Później możemy wyjść na zewnątrz. To taki piękny dzień... spacer po ogrodzie może dobrze zrobić Pani.”

Ostrożnie przenosi moją rękę z brzucha i kładzie ją na materacu, a potem wbija igłę w moje ramię, nawet nie musząc szukać żyły, ponieważ wszystkie wyskakują na mojej skórze.

„Przepraszam, boli, prawda?” Jest delikatna, ale nie ma potrzeby, bo przestało mnie boleć już dawno temu.

Teraz jestem już trochę przyzwyczajona... do bólu i wszystkich koszmarów, które stały się częścią mojego życia.

Jestem teraz tak krucha, tak obojętna, z bladą, suchą skórą... Nie ma już śladu po żywej dziewczynie, która po raz pierwszy weszła do tego domu.

Nie ma śladu po Charlotte, która powiedziała „Tak” przy ołtarzu i przysięgła żyć szczęśliwie do końca życia z mężczyzną, który nienawidzi mnie bardziej niż cokolwiek—

Znowu drzwi się otwierają, tym razem z hukiem, i muszę spojrzeć w dół, żeby zobaczyć małą dziewczynkę stojącą na palcach, mocno trzymającą klamkę.

Moje serce natychmiast mięknie, gdy patrzy na mnie, jej uśmiech rozjaśnia pokój jakby sam słońce mnie odwiedziło.

Biegnie do krawędzi łóżka, jej luźne brązowe włosy kołyszą się z jej żółtą sukienką.

„Kyra! Czy mama nie skarciła cię za przychodzenie tutaj?” mówi Lucia, ręce na biodrach, gdy włącza maszynę, która ciągnie moją krew przez rurkę.

Mrugam powoli, patrząc, jak mała dziewczynka pochyla się nad łóżkiem, sięgając po moją rękę.

„Chciałam zobaczyć ciocię Lotte!” Kyra mówi z grymasem. „Tęskniłam za nią...”

„Ciocia teraz dba o swoje zdrowie. Dlaczego nie wrócisz później? Mogę przynieść herbatę i ciasteczka, jeśli nie powiesz mamie.”

„Mogę to zrobić!” Jej wielkie brązowe oczy błyszczą, przynosząc na moją twarz nikły uśmiech, który już nie wie, jak reagować. „Ta duża maszyna... Czy to boli?”

„Trochę boli, ale ciocia tego potrzebuje,” mówi Lucia, patrząc na mnie. „Musi to zrobić, żeby wyzdrowieć.”

Kłamstwo.

Nie wyzdrowieję.

Umieram, i Lucia o tym wie...

Ale tak jak nie pamiętam swoich rodziców, którzy zmarli, gdy miałam pięć lat, pociesza mnie myśl, że Kyra też mnie nie będzie pamiętać.

„Nie chcę, żeby ciocia czuła ból…” Oczy Kyry napełniają się łzami, a ona zaciska swoje małe rączki na piersi. „Chcę pomóc cioci!”

Zatrzymuje się, pogrążona w myślach, a potem jej brwi szybko się unoszą, jakby właśnie miała genialny pomysł.

Z spontanicznym i czułym gestem pochyla się i daje długi, głośny pocałunek na moją rękę, na to ramię, które zna tylko ból.

„Naprawdę kochasz Charlotte, prawda?” Lucia głaszcze brązowe włosy Kyry, które są dokładnie w tym samym odcieniu co jej ojca.

W rzeczywistości Kyra wygląda tak bardzo jak Christopher, że jest jego wierną kopią.

„Tak… Kocham mamę bardziej niż wszystko!” Kiwa głową kilka razy.

Moja słodka dziewczynko… jeśli tak mnie nazwiesz, Evelyn się na ciebie zezłości…

„Myślisz, że jeśli będę ją codziennie całować, może wyzdrowieje i znowu będzie ze mną rozmawiać? Chcę, żeby śpiewała mi i opowiadała bajki na dobranoc!”

Ponieważ to jedyna emocja, którą teraz mogę pokazać, łzy zbierają się w moich oczach, a jedna spływa po moim policzku.

Oczy Lucii się rozszerzają, i szybko ją wyciera, zanim Kyra zauważy.

„Kyra, kochanie, powinnaś—”

„Co tu robisz, Kyra?” Znajomy ostry głos sprawia, że powoli patrzę w kierunku wejścia. „Nie mówiłam ci, żebyś tu więcej nie przychodziła?”

„M-Mamo…” Ramiona Kyry opadają, gdy spuszcza głowę.

„Idź do swojego pokoju.”

„Pani Evelyn… ona tylko chciała zobaczyć, jak się ma Pani…”

„Cicho! Nie waż się ingerować w wychowanie mojej córki! Jesteś tylko niskiej klasy pielęgniarką, która opiekuje się umierającą kobietą!” Evelyn krzyczy ostro i głośno, a ja tylko mrugam, jej słowa już na mnie nie wpływają. „Ta martwa waga wkrótce umrze, a ty zostaniesz wyrzucona z tego domu!”

Kyra pociąga nosem, walcząc z łzami.

„Nie płacz! Dlaczego zawsze płaczesz? Cały czas tylko płaczesz!” Evelyn podnosi głos jeszcze bardziej, a żyła na jej szyi pulsuje. „Idź do swojego pokoju, ty mały słabeuszu!”

Nie mogąc mówić ani kontrolować swoich łez, Kyra wybiegła z pokoju, głośno płacząc, mijając nogi matki, która nawet nie zwraca na nią uwagi.

Próbuję podnieść rękę i sięgnąć do niej, ale nie mogę. To takie trudne... Ledwo mam jakąkolwiek siłę w ciele. Nawet jeśli chciałbym ją przytulić i pocieszyć, jak kiedyś, gdy była mała... nie mogę.

Jestem uwięziony w tym chorym ciele, niezdolny do zrobienia czegokolwiek.

I tak oto pokój znów pogrąża się w ciężkiej ciszy, jakby burza zasłoniła moje małe słońce i zabrała je ze sobą.

Ale to nie trwa długo.

Obcasy Evelyn stukają o podłogę, gdy idzie w moją stronę, wyglądając tak elegancko i pięknie... Jej czerwone usta i perfumy sprawiają, że czuję się chory — a może to maszyna, która pobiera i zwraca moją krew, ale szczerze mówiąc, to nie ma znaczenia.

„Ty też wyjdź,” rozkazuje Lucii, która wygląda na zaniepokojoną.

„Ale…”

„Wyjdź!” Evelyn krzyczy, szybko podnosząc rękę. Uderza Lucię w twarz, powodując, że głowa pielęgniarki odskakuje od uderzenia, zaciskając zęby, aby powstrzymać słowa, które mogłyby prowadzić do większych kłopotów.

„Chcesz, żebym powiedziała Christopherowi, że mnie nie słuchasz?”

Lucia rzuca mi niespokojne spojrzenie, a ja subtelnie kiwam głową, aby ją uspokoić, że wszystko jest w porządku.

Bezradna i sfrustrowana, moja droga przyjaciółka opuszcza ramiona i wychodzi z pokoju, zamykając drzwi miękkim trzaskiem.

Teraz, gdy jesteśmy w końcu sami, Evelyn daje mi triumfalny uśmiech i zbliża się, jej kroki to dźwięk, który znienawidziłem równie mocno jak dzwony kościelne w ten przeklęty dzień ślubu.

Zatrzymuje się przy łóżku obok maszyny i kładzie na niej rękę, złośliwość błyszczy w jej zielonych oczach.

„Czy pamiętasz dzień, kiedy próbowałaś ukraść mi Chrisa?” Głos Evelyn jest teraz niski, ale ocieka sarkazmem. „Uśmiechałaś się jak idiotka, ale Christopher... Christopher wyglądał, jakby był na pogrzebie.”

Patrzę na nią bez reakcji, a to tylko bardziej ją bawi.

„Jesteś szczęśliwa, Charlotte?” Pyta, prawie śpiewając, z złośliwym uśmiechem. „Przez lata próbowałaś sprawić, żeby cię pokochał, ale wszystko, co zrobiłaś, to sprawiłaś, że jeszcze bardziej cię nienawidzi. Twój mąż cię nienawidzi tak bardzo, że nie obchodzi go, czy umierasz, czy o to nędzne małe gówno, które nazywałaś swoim dzieckiem i prawie przyniosłaś na świat. I wiesz, dlaczego? Bo Christopher cię gardzi, Charlotte... Gardzi cię bardziej niż cokolwiek. I jedyną radość, jaką możesz mu teraz przynieść, jest umrzeć.”

Wiem o tym.

Christopher i ja tylko raniliśmy się nawzajem przez te dziesięć lat małżeństwa.

„Gdybyś tylko podpisała papiery rozwodowe, kiedy ten stary człowiek zmarł... Ale nie, nadal próbowałaś uczynić nasze życie piekłem. A teraz, zobacz, co się stało... Karma zbiera swoje żniwo.” Evelyn przesuwa rękę po maszynie, dotykając rurki, która zwraca krew do mojego ciała. „Ale naprawdę łamie mi serce widzieć cię w tym stanie...”

Powoli mrugam.

„Chcesz, żebym zakończyła twoje cierpienie?” Evelyn pyta, śmiejąc się, i zabiera rękę z maszyny. „Nie, oczywiście nie... Nigdy nie pozwoliłabyś Christopherowi odejść, prawda? Chcesz żyć tylko po to, żeby uczynić go tak nieszczęśliwym, jak ty jesteś.”

Naprawdę trzymałam się życia, myśląc, że nigdy nie umrę i nie pozwolę mu żyć szczęśliwie. Nie po wszystkim, co przeszłam... nie po wszystkim, co mi zrobił.

Przez dziesięć lat zmuszał mnie do oglądania, jak kocha swoją idealną kochankę, ale nie mnie. Kocha jej dziecko, ale nie moje — nie uronił ani jednej łzy, gdy nasz syn zmarł w moim łonie.

Chciałam go ukarać.

Chciałam zemsty.

Chciałam, żeby poczuł się tak żałośnie, jak ja...

Ale oczywiście, nic z tego, co zrobiłam, nie zadziałało — Christopher rzeczywiście nigdy się mną nie przejmował, ani przez chwilę.

„Wiesz, że to tylko kwestia czasu, prawda?” śmieje się, dotykając zamyślona podbródka. „Umrzesz, Charlotte... I nawet w śmierci nie zwrócisz na siebie uwagi Christophera. Nigdy nie zdobyłaś jego miłości, a teraz nie zdobędziesz jego litości.”

Słowa Evelyn są całkowicie prawdziwe.

Od kiedy moja choroba się pogorszyła, ani razu mnie nie odwiedził. Prawie w ogóle nie ma go w domu.

„Szczerze, Charlotte...” Pochyla się nade mną i naciska na moją rękę, tam gdzie jest cewnik, raniąc mnie, powodując wyciek krwi. „Dlaczego po prostu nie umrzesz już?”

Nie mówię ani słowa... tylko patrzę na nią milcząco, a ona śmieje się, jakby mój obecny stan był naprawdę zabawny.

„Pomyśl o tym... Jeśli chcesz zakończyć swoje cierpienie, po prostu zadzwoń do mnie... Zrobię to dla ciebie z przyjemnością.”

Evelyn delikatnie dotyka mojej twarzy, przesuwając końcówkami swoich czerwonych paznokci po mojej bladej skórze, a potem klepie mnie dwa razy po policzku, zanim odciąga rękę i wyciera ją o swoją spódnicę z obrzydzeniem.

„I trzymaj się z dala od mojej córki,” mówi, odwracając się do mnie plecami. „Kyra jest moja.”

Buty Evelyn stukają o podłogę, zamykając drzwi i zostawiając mnie samą.

Szczerość... Dlaczego trzymam się takiego nędznego życia?

Dlaczego utknęłam w tym rozkładającym się ciele, tym złamanym umyśle, który nie potrafi już znaleźć żadnego śladu szczęścia?

„Jestem... zmęczona,” szepczę ochrypłym głosem, moje gardło suche i spuchnięte... i bezceremonialnie wyciągam kable, wyrywając głęboko osadzony cewnik w mojej ręce z ostatnimi resztkami sił w tym zgniłym ciele, co powoduje, że więcej krwi kapie z małej rany, plamiąc elegancką drewnianą podłogę.

Moja głowa jest ciężka i zamglona. Wszystko wiruje, gdy mój wzrok ciemnieje.

Mimo to zmuszam swoje ciało do posłuszeństwa i stawiam stopy na ziemi nad śliską krwią.

Biorąc głęboki oddech, próbuję oprzeć swoje szkieletowe ciało na drżących, słabych, chudych nogach, ale oczywiście nie mogę. Od jakiegoś czasu nie byłam w stanie stać samodzielnie, a jestem zbyt mdła i oszołomiona po ostatniej hemodializie.

Podnoszę głowę i patrzę w stronę balkonu, zauważając światło wpadające z zewnątrz. Zasłony falują, a delikatna bryza wchodzi do pokoju, przypominając mi uczucie wolności, coś, co straciłam dawno temu...

Nie... coś, co sama wyrzuciłam.

Gdybym wiedziała, że dziesięć lat z Christopherem okaże się tym koszmarem... nie starałabym się tak bardzo o jego miłość — nie poświęciłabym wszystkiego dla niego.

W końcu, moim największym żalem jest to, że nie podpisałam tych cholernych papierów rozwodowych.

Pełznę po podłodze, plamiąc swoje ubrania krwią, używając kruchych paznokci do drapania drewna, zmuszając swoje kolana. Powoli docieram do balkonu, a świat rozwija się przed moimi oczami.

Niebo jest niebieskie, a drzewa w ogrodzie, tak zielone, kołyszą się swobodnie na wietrze.

Wolne.

Gdybym miała szansę być wolna... żyłabym na własnych warunkach, robiąc wszystko, czego nie mogłam.

Gdybym miała drugą szansę, szukałabym tylko swojego szczęścia.

Każdy dzień liczyłby się... i żyłabym dla siebie bez żalu.

Tak, obiecuję.

Opieram ramiona na balustradzie balkonu i zbieram siły, by stanąć, w końcu na nogach.

„Boże...” wołam słabo, patrząc na niebo, i modlę się...

Proszę, przynajmniej pozwól mi być z moim synem.

Biorę głęboki oddech i z drżącymi kończynami i wielkim wysiłkiem ostrożnie wspinam się na grubą betonową balustradę.

Wiatr rozwiewa moje włosy i delikatnie pieści moją skórę, i po raz pierwszy od wielu lat, czuję spokój.

Zamykam oczy, słuchając stałych uderzeń mojego zmęczonego serca...

I bez wahania ani strachu przed śmiercią, która trzymała mnie tak długo, pozwalam sobie upaść... otoczona ciepłą, przyjazną ciemnością, wyłączając swoje emocje po raz ostatni.

...

Wiesz, Christopher, gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym wszystko inaczej.

Tym razem, w końcu pozwoliłabym ci odejść.

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział