4. Ostatni żyjący Sinclair
Christopher idzie w stronę ołtarza, a cisza w kościele gęstnieje.
Ściskam drżące palce, podświadomie odzwierciedlając wewnętrzny niepokój.
Widok jego po tak długim czasie sprawia, że wstrzymuję oddech, gardło mam tak ściśnięte, że nie mogę oddychać.
Serce wali mi w piersi tak mocno, że wydaje się, że zaraz pęknie... ale, w przeciwieństwie do pierwszego razu, gdy szłam do tego ołtarza, nie jest to z powodu szczęścia czy miłości...
To przez rany, które wciąż są tak świeże.
Tak jak wtedy, gdy Christopher pierwszy raz stał przy tym ołtarzu ze mną, jego ciemnobrązowe włosy są gładko zaczesane, ani jeden kosmyk nie odstaje, a jego brązowe oczy są równie zimne jak zawsze... ale czarny garnitur, który ma na sobie, wydaje się bardziej odpowiedni na żałobę niż na świętowanie, odzwierciedlając jego rozczarowanie losem, który uważa za nieunikniony — złamane, bezmiłosne małżeństwo z kobietą, którą gardzi.
Wtedy tego nie widziałam.
Nie, nie chciałam tego widzieć.
I jeśli mam być szczera... nie obchodziło mnie to.
Prawda jest wypisana na mojej twarzy... zawsze była.
Goście, ludzie, którzy naprawdę mnie kochają, patrzą na mnie z niepokojem i z trudem się uśmiechają, czując, że czeka mnie tylko życie w nieszczęściu...
Jak mogłam tak się zaślepić dla głupiej nadziei?
Nasze oczy spotykają się na moment, przeszywając mnie dreszczem.
Moje usta zaciskają się, czując całą gorycz, którą trzymałam przez dziesięć długich lat, jak płomienie, które myślałam, że zostały wygaszone.
Gdy Christopher w końcu staje obok mnie, nie ma już wymiany spojrzeń. Jego obecność jest równie odległa jak jego wyraz twarzy, a przepaść między nami tylko się powiększa.
Ksiądz, mężczyzna o spokojnym wyrazie twarzy, otwiera dużą księgę modlitewną na ołtarzu, jego głos odbija się echem w sklepieniach kościoła.
„Rozpoczynamy to święte zgromadzenie, wzywając obecność Boga, aby był świadkiem związku Charlotte i Christophera w świętym małżeństwie,” ogłasza, rozpoczynając ceremonię słowami, które mówią o wiecznej wierności i oddaniu — słowami, które kiedyś przypieczętowały mój upadek.
Ksiądz kontynuuje czytania z tekstów biblijnych, które podkreślają cierpliwość, dobroć i wytrwałość miłości, ale wszyscy w tym miejscu wiedzą, że są to tylko puste obietnice, przynajmniej dla Christophera i mnie.
Gdy ksiądz przedłuża ceremonię, moje myśli wędrują do starych i nowych wspomnień z życia, które właśnie zostawiłam za sobą. Szczegóły tego ślubu wydają się tak żywo znajome, a doznania tak silne, że nie mam już żadnych wątpliwości...
Naprawdę wróciłam dziesięć lat wstecz.
„Christopherze, czy bierzesz Charlotte za swoją prawowitą żonę, aby ją kochać, szanować i chronić, w chorobie i zdrowiu, w bogactwie i biedzie, i porzucając wszystkich innych, być jej wiernym, dopóki oboje będziecie żyli?” Głos księdza jest stanowczy, oczekując potwierdzenia.
Z lekkim skinieniem głowy i głosem ledwo docierającym do pierwszych ławek, Christopher mruczy, „Tak.”
Kłamca.
Wszystkie te słowa, które wypowiadasz, zawiodłeś w każdym z nich.
„Charlotte, czy bierzesz Christophera za swojego prawowitego męża, aby go kochać i szanować, w chorobie i zdrowiu, w bogactwie i biedzie, i porzucając wszystkich innych, być mu wierną, dopóki oboje będziecie żyli?”
Ksiądz patrzy na mnie, czekając, aż wypowiem te słowa ponownie, te przeklęte słowa, które skazały mnie na to nieszczęśliwe życie, które spędziłam z Christopherem Houghtonem.
Biorę głęboki oddech, a nikt nie wydaje z siebie ani jednego dźwięku.
Wszyscy zwracają na mnie uwagę, a nawet Christopher spogląda na mnie z boku, rzucając mi surowe spojrzenie.
Otwieram usta, aby mu odpowiedzieć, ale mój umysł kręci się, przesuwając się tam i z powrotem, wciąż i wciąż, samotnie w tej mojej więzieniu. Pamiętam, kiedy choroba uderzyła mnie mocno i moje głupie próby zwrócenia uwagi męża.
Pamiętam krew spływającą po moich nogach na podłodze łazienki, kiedy straciłam nasze dziecko, które było tak blisko bycia w moich ramionach.
Pamiętam moment, kiedy Christopher przyprowadził Evelyn, swoją byłą dziewczynę i kochankę, do naszego domu, ponieważ odmówiłam podpisania papierów rozwodowych.
Nasza pierwsza i jedyna noc razem.
Noc weselna, którą spędziłam sama.
Dziesięć lat małżeństwa, rzadkie momenty, kiedy przysięgam, że widziałam go uśmiechniętego...
Moment, kiedy przeszłam przez żelazne bramy i zobaczyłam go po raz pierwszy...
Delikatnie kładę rękę na brzuchu, łzy napływają mi do oczu, a ten cholerny węzeł zaciska się w gardle.
Henry, mój synu…
Tym razem… Mama cię uratuje.
Z westchnieniem, które pokazuje, że moja odpowiedź wynika bardziej z obowiązku niż z wyboru, w końcu kiwam głową, „Tak.”
Moje słowa zaskakują Christophera… a może to smutek, który włożyłam w tak proste stwierdzenie.
Widzę to po poważnym spojrzeniu, które miga przez chwilę, a brwi marszczą się w mgnieniu oka, szybko wracając do normy, jakby to była iluzja.
Ksiądz, również duszący się tą ceremonią, która bez wątpienia jest bluźnierstwem, kończy ją rutynowym błogosławieństwem, które brzmi ironicznie w moich uszach, „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela.”
Wokół nas goście zaczynają bić brawo, ich wymuszone uśmiechy próbują ukryć dyskomfort, jaki odczuwają wobec małżeństwa wyraźnie pozbawionego szczęścia.
Wymieniam ostatnie spojrzenie z Christopherem, ale jest ono krótkie i zimne. Nie ma pocałunku, który by przypieczętował ceremonię, żadnych czułych dotknięć… Po prostu odwracamy się do gości, gotowi stawić czoła samotnemu zgromadzeniu pełnemu ludzi i pustych gestów.
—— ꭗ ——
Chociaż obiecałam żyć bez żalu, jeśli dostanę szansę naprawienia wszystkiego, nie mogę powstrzymać się od uczucia goryczy, stojąc pośrodku tej absurdalnej sali, wymuszając uśmiechy dla wszystkich, którzy przychodzą mnie powitać.
Moje oczy wędrują po szczegółach sali, wywołując bolesną nostalgię... w końcu wszystko wygląda tak samo jak dziesięć lat temu, kiedy po raz pierwszy stałam się żoną Christophera Houghtona.
Muzyka orkiestry unosi się w powietrzu, stanowiąc kojący kontrast do mojego dyskomfortu. Śmiech i rozmowy zdają się należeć do innego świata, do którego już nie pasuję.
Światła żyrandoli lśnią na klejnotach i kieliszkach, rzucając małe tęcze na ściany, ale nie potrafię już poczuć piękna tego miejsca.
Rozglądam się, zauważając ściany ozdobione dużymi ramkami przedstawiającymi długą historię rodziny Houghtonów, której wpływy sięgają XVI wieku, a to było coś, z czego kiedyś byłam dumna.
Bycie adoptowaną przez szlachecką rodzinę wydawało się fabułą nowoczesnej bajki, o której marzyłaby każda nastolatka, zwłaszcza z Księciem z Bajki, który sprawił, że zakochałam się od pierwszego wejrzenia.
Mimo sztywnej etykiety i wyrachowanych uśmiechów, podobało mi się to i zawsze czułam głęboką wdzięczność dla Dziadka Marshalla, który mnie adoptował. Podczas gdy niektórzy widzieli to jako znak lojalności, bardziej krytyczne oczy mogłyby uznać to za egoizm.
Moje oczy spotykają się z oczami dziadka, a on uśmiecha się, gdy zauważa moją uwagę. Odrywa się od rozmowy z Benedyktem i Rupertem, swoimi synami, i szybko podchodzi, przyciągając mnie do ciepłego, kojącego uścisku.
W momencie, gdy jego ramiona obejmują mnie, wszystkie oczy skierowane są na nas. Taki publiczny pokaz czułości nie jest typowy dla hrabiego jak on, ale pokazuje, że mimo iż nie dzielę z nim krwi, mam jego największą przychylność.
Zapach jego klasycznej, staroświeckiej wody po goleniu zmieszanej z cygarami i lekka szorstkość jego garnituru przynoszą niespodziewany komfort. Moje ciało natychmiast się rozluźnia w jego ramionach, punkt spokoju w chaosie.
Nagle czuję się jak mała dziewczynka... dziecko, które wszyscy uważali za przeklęte.
Łkanie łapie mnie za gardło, a moje drżące, niepewne ręce znajdują jego plecy, zanim stopnieję w uścisku, którego tak bardzo mi brakowało.
Boże, jak za nim tęskniłam...
Minęły lata, odkąd zmagałam się z bólem utraty człowieka, który wychował mnie od dwunastego roku życia i ukształtował kobietę, którą jestem dzisiaj, na dobre i na złe.
Zamykam oczy, boleśnie świadoma, że za sześć miesięcy Marshall Houghton opuści ten świat raz jeszcze, a jego rodzina pójdzie na wojnę o testament, który wielu uważa za niesprawiedliwy.
Kiedy ponownie otwieram oczy i widzę jego brązowe oczy pełne emocji, gdy odsuwa się od uścisku, w gardle tworzy się ciaśniejszy węzeł.
Jestem na skraju łez i prawdopodobnie robię żałosną minę, bo dotyka mojej twarzy, a potem uśmiecha się subtelnie.
„Charlotte, moja droga,” zaczyna, głos zdławiony emocjami, ale pełen elegancji, „Dziś jest dzień, o którym marzyłem od dawna, jeszcze zanim pojawiłaś się w naszym życiu.”
Patrzę na jego lekko pomarszczone ręce, które trzymają moje... ręce, które mimo że zawsze były miękkie, nie mogą uciec przed upływem czasu.
„Znasz tę historię... opowiadałem ją milion razy,” uśmiecha się jeszcze szerzej, sprawiając, że i ja się uśmiecham, a ciepłe wspomnienia ogrzewają moje serce. „Ale twój dziadek był naprawdę wspaniałym człowiekiem. Nigdy nie zapomnę, jak oddał swoje życie, aby uratować moje podczas tego pożaru sześćdziesiąt lat temu. Był prawdziwym bohaterem.”
To historia o tym, jak mój dziadek, Harold Sinclair, uratował młodego hrabiego z domu Houghtonów przed pożarem, który zniszczył dwór, sprowadził go do ruin i kosztował go życie.
Harold Sinclair pozostawił po sobie troje dzieci, z których wszystkie również już nie żyją. Zarówno mój ojciec, jak i jego dwóch braci zginęli tragicznie, a nawet serce mojej babci nie wytrzymało smutku po pochowaniu męża i wszystkich swoich dzieci.
Marshall zawsze wspierał rodzinę od samego początku, być może kierowany poczuciem honoru i wdzięczności. Kiedy dowiedział się, że jestem ostatnią żyjącą Sinclair, ostatnią potomkinią jego wybawcy, przyjął mnie i opiekował się mną jak własnym dzieckiem.
Nie będę kłamać... Był czas, kiedy czułam silną urazę, obwiniając wszystkich, którzy mnie opuścili, ponieważ nieuchronnie każdy mały krok prowadził do mojego nieszczęśliwego życia z Christopherem.
„Czy coś masz na myśli? Wszystko w porządku?” dziadek pyta z prawdziwą troską.
„Tak,” wymuszam uśmiech, który mimo moich najlepszych starań wygląda smutno. „Wszystko w porządku.”
„Tak bardzo chciałaś tego małżeństwa, kochanie... czy jest coś, co ci nie odpowiada?”
Wokół mnie nie ma nic, co warto krytykować. Wszystko zostało starannie zaplanowane i jest doskonałe. Nic nie może być nie tak, ponieważ na zewnątrz wszystko wygląda idealnie. Nawet moja suknia wygląda, jakby pochodziła z bajki.
Ale jak mogę wyrazić prawdziwą radość i szczęście, kiedy rozumiem, ile ten luksus naprawdę kosztuje i jaką cenę za niego zapłaciłam?
„To wszystko jest piękne. Doceniam wysiłek, jaki włożyłeś w tę imprezę... naprawdę mnie uszczęśliwiła.” Głaszczę jego ręce, skóra cienka i żyłkowata. Wygląda, jakby schudł, smutne przypomnienie o chorobie, którą wkrótce pozna.
„Naprawdę?” Bada uważnie moją twarz, potem jego oczy stają się poważne i ostre. „To z powodu Christophera?”
Uśmiecham się delikatnie, co go zaskakuje, „To w porządku, Dziadku. Naprawdę.”
Wygląda na zmartwionego i chce coś powiedzieć, ale ostry, suchy kaszel go ucisza. Zamarzam, serce bije mocno, gdy desperacko zakrywa usta ręką, szukając chusteczki w swoim idealnym garniturze.
Dziadek kaszle długo, aż jego twarz robi się czerwona. Ludzie wokół nas patrzą i szepczą, niektórzy ciekawi, ale głównie zaniepokojeni.
Widzę dyskomfort w jego oczach i trochę wstydu... w końcu, dla dumnego człowieka, który nosił tytuł hrabiego przez dekady, okazywanie słabości publicznie to grzech.
„Dziadku,” zaczynam, delikatnie dotykając jego twarzy i zauważając rumieniec na jego policzkach. „Jak długo już tak kaszlesz?”
Na jego twarzy pojawia się zaskoczenie, zanim zastępuje je chwiejny uśmiech.
„To nic, kochanie. Po prostu przeziębienie, które nie chce odejść,” mówi Dziadek, próbując mnie uspokoić.
To nie jest tylko przeziębienie... Dziadek Marshall jest chory — i ta choroba go zabije.
Byłam już w tym samym miejscu wcześniej i wiem, jak bolesne może być zaprzeczenie. Doświadczanie śmierci w życiu i opłakiwanie samego siebie nie jest łatwe... zwłaszcza gdy przez lata zaniedbywałam siebie.
Prawda jest taka, że nawet jeśli powiem mu o jego ciele, nie ma nic, co mógłby zrobić, aby to odwrócić. Na tym etapie rak musiał już rozprzestrzenić się z jego płuc po całym ciele.
Naprawdę, jakie to nędzne życie, gdzie wszyscy wokół mnie poddają się i tak bardzo cierpią.
Widząc moje posępne wyraz twarzy, Dziadek oferuje mi pocieszający uśmiech i ściska moją rękę.
„Nie martw się, kochanie. To nic poważnego. Ale jeśli to cię uspokoi, pójdę do lekarza z samego rana.”
Widząc prawdziwą miłość odbitą w jego oczach, uczucie, którego nie doświadczyłam od tak dawna, sprawia, że ciężar rzeczywistości uderza mnie mocno.
Wszystko, przez co przeszłam, wszystkie straty i bóle... zaraz stanę przed tym wszystkim ponownie.
Czy jestem w stanie to znieść?
Czy będę w stanie przejść przez żałobę sama ponownie?
Czy będę w stanie uratować życie mojego syna?
Te myśli wywołują stare lęki przed utratą i pożegnaniami, które wierzyłam, że dawno już przezwyciężyłam. Nagle powietrze w sali staje się ciężkie, a każdy oddech staje się walką.
„Potrzebuję chwili,” mówię bardziej do siebie niż do niego, mój głos niemal zagłuszony przez muzykę, która teraz ryczy jak odległa burza.
Wypuszczam jego rękę i odwracam się, szybko przemierzając ozdobione stoły i grupy gości. Moje kroki są szybkie, niemal biegnę, szukając wyjścia na ogrody sali.
Na zewnątrz mam nadzieję znaleźć przestrzeń i świeże powietrze, z dala od ostrych oczu i obowiązków świątecznych, miejsce, by zmierzyć się z moimi lękami i zebrać siły do powrotu—
Ale zamiast tego, przy dużej fontannie, gdzie spędzałam większość dzieciństwa, znajduję nie spokój... ale Christophera Houghtona — mojego wkrótce byłego męża.
























































































































































































































