Rozdział 2

Więc.

Kilka godzin po podpisaniu intercyzy szybciej niż mogę podgrzać ramen w mikrofalówce, znajduję się teraz wewnątrz najbardziej obscenicznie luksusowego penthouse’u, jaki kiedykolwiek widziałam w całym moim, tragicznie skromnym, możliwie przeklętym życiu.

Wyobraź sobie wnętrze pałacu, pięciogwiazdkowego hotelu, prywatnego apartamentu celebryty i jedną nadgorliwą tablicę na Pinterest, wszystko połączone razem, naszpikowane złotymi zdobieniami, minimalistyczną sztuką, dywanem tak drogim, że przysięgam, krzyczał BOGACTWO, i oświetleniem nastrojowym, które prawdopodobnie kosztuje więcej niż moje organy na czarnym rynku.

Nie weszłam.

Unosiłam się—jak Kopciuszek, gdyby pominęła bal i szybko podpisała intercyzę z miliarderem, z którym nigdy nie miała pełnej rozmowy.

Moje obcasy stuknęły o wypolerowaną ciemną marmurową podłogę. Szyja bolała mnie od patrzenia na żyrandol. Tak, żyrandol. Pojedynczy. Ogromny. Majestatyczny. Wyglądał, jakby należał do sali balowej w królewskim zamku, a nie do salonu z panoramicznym widokiem na Manhattan.

"Kochanie, wejdź! Nie musisz krążyć przy drzwiach jak zagubiony szczeniak, to jeden z moich penthouse'ów." Pani William—przepraszam, Babcia Lillian—ćwierkała, sunąc przez przestrzeń jakby była urodzona na jedwabnej chmurze. Przebrała się w lawendowy kaszmirowy zestaw i wyglądała całkowicie swobodnie, jakby to był dla niej kolejny zwykły wtorek.

Ja tymczasem przestałam mrugać.

"Ja—ja myślę, że nadal halucynuję," wymamrotałam, dotykając marmurowego filaru. "Czy umarłam i zostałam adoptowana przez bogatą wróżkę chrzestną?"

Babcia zachichotała, sięgając po kieliszek czegoś musującego i drogiego. "Nie bądź śmieszna. Jesteś żywa, poślubiona mojemu Artie, i zdecydowanie niedostrojona do tego penthouse'u."

Zgadzam się, ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, dodała: "Nie martw się, kochanie; wszystko jest załatwione zgodnie z planem."

Spojrzałam na kremową jedwabną sukienkę, którą mi dała, która, nawiasem mówiąc, prawdopodobnie kosztowała więcej niż cała moja garderoba. "Wyglądam jak vintage Barbie."

"Dokładnie," powiedziała radośnie, popijając swój napój. "Klasyczna. Elegancka. Miła. Lekko zdezorientowana. Niezła dla mojego Artie."

Lekko? Byłam jednym wdechem od załamania nerwowego.

Wskazała na ogromną aksamitną kanapę, która prawdopodobnie była zrobiona z skrzydeł aniołków i wełny jednorożca. "Siadaj, kochanie. Oddychaj. Dobrze? Masz przed sobą długie kilka dni."

Eh?

"Zakupy, więcej zakupów i metamorfozy."

Usiadłam.

A raczej, załamałam się. "Ja...nawet nie wiem, od czego zacząć, Babciu. Wszystko dzieje się tak szybko. Muszę zwolnić, żeby móc oddychać."

"Nie martw się, kochanie, wszystkim się zajmę, a raczej mój asystent Alvin."

"Ja—ja nie wiem, um, dlaczego tu jestem? Gdzie są moje rzeczy? Jak wiesz, gdzie mieszkam? Dlaczego twój asystent patrzy na mnie, jakbym była mu winna jedną z moich nerek?"

Asystent—Alvin, który miał postawę sępa i osądzący wyraz twarzy człowieka, który mógłby cię zbankrutować jednym spojrzeniem—uniósł jedną nienagannie wyregulowaną brew. Jego garnitur prawdopodobnie kosztował więcej niż moje czesne za studia.

"Wszystko zostało załatwione, pani William," powiedział krótko Alvin. "Jej rzeczy są w drodze i dotrą jutro po południu."

Mrugnęłam. "Ja—ja nawet nie podałam wam mojego adresu."

Babcia machnęła wypielęgnowaną ręką. "Kochanie, jeśli mogę skontaktować się z kardiochirurgiem i najbardziej znanym prawnikiem w ciągu trzydziestu sekund, mogę znaleźć dwudziestotrzyletnią dziewczynę, która wynajmuje jednopokojowe mieszkanie nad koreańską kawiarnią w Marble Hill."

Oczywiście, zaniemówiłam. "JAK—?"

"Nie pytaj," powiedziała, mrugając. "Alvin ma swoje metody."

Alvin skinął poważnie głową. "Google."

Wątpię w to.

Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale szczerze? Bałam się, że może wiedzieć, co jadłam na lunch w zeszłą środę.

„A,” babcia kontynuowała beztrosko, „przelałam trzy miliony dolarów na twoje konto bankowe.”

„CO?!”

Znów napiła się swojego drinka, jakby to było nic wielkiego, ale trzy miliony cholernych dolarów?

„Tak. Już są na koncie.”

„Skąd w ogóle masz mój numer konta bankowego?”

„Och, skarbie,” zamruczała, pochylając się do przodu jak matka chrzestna tajnych służb. „Jestem bogata. I poprosiłam ładnie.”

Nie mogłam nawet wykrztusić słowa. Siedziałam tam, mrugając szybko, otwierając i zamykając usta jakbym próbowała odtworzyć mojego złotą rybkę Goldy, łapiącą powietrze na powierzchni.

Goldy.

Moje oczy się rozszerzyły. „Czekaj. Moja rybka. Moja biedna rybka. Jest całkiem sama! Pewnie wpatruje się w drzwi, zastanawiając się, gdzie poszłam!”

Babcia zachichotała. „Nie martw się. Jutro wysyłamy ekipę, żeby zabrała twoje rzeczy. Goldy będzie osobiście eskortowany do apartamentu. Alvin już dodał luksusowy akwarium do pokoju gościnnego.”

To za szybko… mój mózg zdecydowanie teraz nie działa.

Alvin znów kiwnął głową, poważnie. „Klasa morska. W pełni filtrowane. Podgrzewane. Oświetlenie nastrojowe.”

Zaczęłam się naprawdę wzruszać.

„O mój Boże. Będzie żył lepiej niż ja kiedykolwiek.”

Babcia poklepała mnie po ręce, a potem wręczyła mi aksamitne pudełko. „A tu jest twój nowy telefon. To iPhone. Najwyższej klasy. Mój technik przeniósł wszystko z twojego starego.”

Co? Jak to się stało?

W środku był elegancki srebrny iPhone specjalnej edycji z błyszczącą złotą obudową. Dotknęłam ekranu — i prawie rzuciłam go przez pokój.

„DLACZEGO numer Artura jest tu zapisany?!”

„Oczywiście, że jest, jesteś jego żoną, kochanie,” powiedziała, jakbym pytała, czy niebo jest pochmurne. „To jego prywatny numer. Nie daje go nikomu. Nawet swoim kochankom.”

„Wspaniale. Czuję się zaszczycona.”

Babcia pocałowała mnie w policzek, znów mrugnęła i wstała. „Mój numer też tam jest. Jeśli potrzebujesz kogoś do rozmowy… albo zapytać o nową Hermès.”

„Czekaj,” powiedziałam. „Gdzie idziesz?!”

„Zrobiłam swoje. Zaaranżowałam małżeństwo, spłaciłam twoje kredyty studenckie, wręczyłam ci małą fortunę i dałam dostęp do apartamentu. Czas, żeby młoda para się zbliżyła.”

„Ale—Babciu, ja—ja nawet nie rozmawiałam z Arturem od sądu! Po prostu mnie pocałował, jakbym miała grypę, i odszedł!”

„Och, on tak ma. Jest bardzo zajęty. I emocjonalnie stłumiony.”

„Ale—”

„I nie martw się o zakupy,” przerwała gładko, chwytając torebkę. „Moja droga przyjaciółka Mirabelle, geniusz mody, już wzięła twoje wymiary. Wybiera wszystko. Suknie na kolacje, sukienki na dzień, bieliznę na miesiąc miodowy—”

„CO?!”

„—buty też. Makijaż i torebki. Tak wiele torebek.”

Wstałam. „Czekaj, czekaj, Babciu, nie rozmawialiśmy o żadnym—czy powiedziałaś miesiąc miodowy?!”

Zatrzymała się przy drzwiach. „Och tak. Wyjeżdżacie za kilka dni. Włochy. Jego własna prywatna willa. Romantyczne zachody słońca. Ser. Możliwy skandal i wkrótce… mały Artie. Jestem podekscytowana.”

„Ja—ja nawet nie lubię słońca!”

Posłała mi całusa. „Szkoda, kochanie. Jesteś teraz mężatką. Poradzisz sobie. Poza tym, potrzebujesz trochę opalenizny; jesteś za blada, kochanie.”

A potem?

Alvin mrugnął do mnie i zamknął za sobą drzwi.

Odeszli.

Tak po prostu.

Zostawiając mnie w apartamencie z aksamitnymi kanapami, złotymi elementami i telefonem, na którym numer mojego męża zapisany był jako „Przystojny Zrzędliwy Mąż”.

A teraz stałam w środku sypialni wielkości boiska do koszykówki, ubrana w jedwab, za który nie zapłaciłam, z trzema milionami dolarów na koncie, fancy iPhone'em w ręku, a mój mózg topił się jak drogi ser na grillu w czerwcu.

Rozejrzałam się po pokoju. „O cholera, Goldy nigdy by w to nie uwierzył.”

Potem padłam na łóżko, krzycząc w białą poduszkę, i rozważyłam przeszukanie Google’a „co robić, gdy przypadkowo poślubisz miliardera.”

Spoiler: Google nie pomógł.

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział