Rozdział 3

Tamtej nocy nie mogłam w ogóle zasnąć. Moje myśli biegały, zastanawiając się, czy to tylko sen i zaraz obudzę się w moim małym mieszkaniu, w łóżku wielkości pudełka na buty.

Nie mogłam zasnąć. W ogóle. Może to przez pokój — za duży.

Może przez drogie oświetlenie — za idealne. Może przez poduszkę, która była tak miękka i luksusowa, że przysięgam, szeptała mi czułe słówka jak dawno utracony kochanek.

A może, po prostu może, to dlatego, że pachniało tu kombinacją starego pieniądza i kawioru, a moja podświadomość przeżywała kryzys tożsamości.

A może dlatego, że czułam się jakby mnie porwano i zmuszono do poślubienia przystojnego miliardera, zapłacono mi trzy miliony dolarów i spłacono moje długi.

Przewracałam się. Obracałam. Może to przez tę drogą pięciogwiazdkową kolację, którą jadłam wcześniej. Miotałam się jak umierająca foka po każdym centymetrze łóżka wielkości kalifornijskiego króla. Około trzeciej nad ranem, gdzieś między rozmyślaniem o moim małżeństwie a zastanawianiem się, czy moja złota rybka jest teraz szczęśliwsza ode mnie, w końcu zasnęłam.

I wtedy — trzask.

Zerwałam się na równe nogi na dźwięk głośnych głosów i zamieszania na zewnątrz mojego pokoju. Usiadłam tak szybko, że przysięgam, widziałam przebłyski nieba. Zdezorientowana, z włosami splątanymi jak mop z lat 1900, rozejrzałam się po pokoju.

Marmurowe podłogi. Absurdalnie długie, luksusowe zasłony. Prawie wielkości wagonu metra. Ach, prawda.

Wciąż byłam żoną.

Art Freaking William Jr.

Westchnęłam, wzięłam iPhone'a z nocnego stolika i zobaczyłam godzinę. Jest 8:30 rano.

Zataczając się w jedwabnych piżamach (Babcia najwyraźniej wślizgnęła je do mojej szafy w nocy), otworzyłam drzwi tylko trochę i zajrzałam na zewnątrz.

Stał tam Alvin, ostry jak brzytwa w wyprasowanym pastelowo-różowym garniturze porannym, wykłócając się z dwoma biednymi dostawcami, którzy trzymali moje dwa małe kartonowe pudełka. Dwa. Pudełka.

To wszystko?

Otworzyłam drzwi szerzej i wyszłam boso. „Przepraszam — dlaczego tylko dwa?”

Alvin westchnął i odwrócił się do mnie z tym przesadnym wyrazem twarzy — tym, który mówił, że jestem tylko zabłąkanym małym psem lub mokrym kotem, który przypadkowo dostał się do VIP sekcji na imprezie na dachu celebryty.

„Ah, dzień dobry, pani William, to znaczy Emily,” powiedział, jakby był robotem zatrudnionym do uprzejmości pod przymusem. „Tak. Przepraszam, ale uratowaliśmy, co mogliśmy.”

„Uratowaliśmy?” powtórzyłam, mrugając. „Nie byłam w pożarze, Alvin.”

„Nie,” mruknął, sprawdzając iPad. „Ale twoje mieszkanie było… tragicznie nieinspirowane. Większość twoich rzeczy została sklasyfikowana jako, jak to powiedzieć — darowalne śmieci. Wzięliśmy tylko niezbędne rzeczy.”

Podeszłam do pudełek. „Książki. Moja mała doniczka. Pani Sunny. I—Goldy?”

Skinął poważnie głową. „Twoja ryba — to znaczy Goldy — jest teraz w specjalnym akwarium w pokoju gościnnym. Filtracja. Ogrzewanie. Oświetlenie LED. Kompatybilność z Alexą. Niektóre z twoich książek zostały posegregowane alfabetycznie. A kwiaty są obecnie w wschodniej oranżerii, otrzymując filtrowaną wodę deszczową.

Patrzyłam na niego. Moje myśli były puste. „Moje całe życie,” wyszeptałam, „mieści się w dwóch pudełkach.”

„Poprawka,” odpowiedział, nie podnosząc wzroku, „twoje całe przeszłe życie mieści się w dwóch pudełkach, ale nowe życie zaczyna się od szafy pełnej Prady i Chanel oraz osobistego kierowcy, Anthon.”

„Co?”

„Do tego zmierzałem,” powiedział, wzdychając jakbym była najwolniejszą uczennicą w klasie elitarnych nastolatków. „Będą cię również obsługiwać dwie pełnoetatowe gospodynie — Maria i Dolores. Urocze kobiety, Filipinki. Bardzo wydajne. Spotkasz je po śniadaniu. A Aya, szefowa kuchni, już czeka.”

Wejście: szefowa kuchni.

Weszła jak bogini smaku i pięciogwiazdkowego hotelowego śniadania — Aya była wysoka i elegancka, z kruczoczarnymi włosami w kok tak ciasnym, że mógłby ciąć diamenty. Miała na sobie świeży złoty i biały fartuch szefa kuchni z wyszytym na rękawie ART WILLIAM RESIDENCE. Wykwintnie.

Uśmiechnęła się. „Śniadanie jest gotowe, pani William.”

Mrugnęłam na nią. „Czy muszę… nazywać cię szefową?”

Uśmiechnęła się szeroko. „Możesz nazywać mnie Aya. Albo Cudotwórczyni. Tak nazywał mnie pan William, kiedy chciał risotto z truflami o pierwszej w nocy, pani William.”

Przygryzłam wargę. „Nazywaj mnie Emily, nie jestem przyzwyczajona do pani William.”

„Oczywiście, bez problemu.”

Podążyłam za nią do kuchni i natychmiast zatrzymałam się w miejscu.

Kuchnia nie była tylko kuchnią; była jak święty Architectural Digest. To było marzenie. Błyszczące czarne marmurowe blaty, złote uchwyty, lodówki z ekranem dotykowym i kuchenki z Bluetooth - nawet nie wiedziałam, że kuchenki mogą mieć Bluetooth. Ekspres do kawy z większą ilością przycisków niż statek kosmiczny. A na środku stał stół tak perfekcyjnie nakryty, że mógłby gościć szczyt brunchowy ONZ.

Usiadłam powoli, bojąc się, że coś zepsuję moją budżetową aurą.

Aya postawiła przede mną talerz - jajka, które błyszczały (tak, błyszczały), bardzo apetycznie wyglądającą kiełbasę, croissanty z warstwami miększymi niż moja samoocena, smoothie z mango i ciemną kawę, którą jestem pewna, że pobłogosławili aniołowie.

Byłam w połowie gryza, kiedy Alvin znów się pojawił, popijając zielony napój, który wyglądał jak zmiksowana zazdrość.

„O, dobrze,” powiedział. „Jesteś na nogach. Ledwo. Mamy harmonogram.”

„Harmonogram?”

„Masz umówioną wizytę w spa na 10:00. Potrzebujesz jej.”

Zmarszczyłam brwi. „Przepraszam?”

Uniósł brew. „Wyglądasz jakbyś wypadła z kosza na darowizny.”

Aya parsknęła, po czym szybko odwróciła się, udając, że poleruje blat.

„Właśnie się obudziłam!” zaprotestowałam.

„Dokładnie,” powiedział Alvin, stukając w ekran. „Potrzebujesz peelingu, masażu głębokiego, nabłyszczania włosów, regulacji brwi i może egzorcyzmu. Bez urazy, pani William.”

Przewróciłam oczami. „Wszystkie urazy przyjęte, i mów mi Emily.”

„Proszę bardzo.”

Aya zachichotała i wyszła z pokoju. „On mówi to z miłością.”

„Nie, nie mówi,” mruknęłam, piorąc wzrokiem Alvina.

Uśmiechnął się i obrócił na pięcie, gestykulując w kierunku jednej ze ścian.

„Tak przy okazji,” powiedział przez ramię, „ten penthouse jest w pełni zautomatyzowany. Alexa kontroluje wszystko. Światła, muzykę, zasłony, temperaturę. Odkurzacz to inteligentny robot o imieniu Genevieve. Będzie sprzątać, jednocześnie oceniając cię w milczeniu.”

Jak na zawołanie, mały, elegancki srebrny dysk przemknął obok moich stóp z cichym szumem, zatrzymał się, zeskanował mnie i dwa razy zapikał - dezaprobująco - zanim ruszył dalej.

Wskazałam za nią. „Czy twój Roomba właśnie mnie zawstydził?”

„Tak,” powiedział Alvin, już w połowie drogi do wyjścia z pokoju. „Przyzwyczaj się.”

I tak, siedziałam tam, na wpół nakarmiona i emocjonalnie posiniaczona, zastanawiając się, jak przeszłam od ratownika zagrożenia zadławienia do świeżo ogolonej, spa-bound żony miliardera CEO, którego robotyczny odkurzacz miał więcej samooceny niż ja.

Mój telefon zawibrował.

SMS.

Od Art.

Babcia powiedziała, że się wprowadziłaś. Nie dotykaj mojej whisky. Ani mojej kolekcji płyt, wrócę za tydzień.

I tak po prostu, zniknął z mojego życia znowu... przez SMS.

Sączyłam smoothie z mango, potem kawę, bo czemu nie? w chmurkę z bitej śmietany mojego croissanta, „Goldy, nie jesteśmy już w naszym mieszkaniu. Koniec z drogą koreańską kawą na dole.”

Chwila.

On tu przychodzi?

Art Cholerny William?

Jak, tutaj-tutaj? Ten penthouse? Myślałam, że to babci. Styl babci to perły, spritzery z wina i chaos o zapachu kwiatów - nie męskie skórzane sofy i dekantery whisky, które krzyczą CEO z problemami porzucenia.

ALE SERIO?

PRZYCHODZI TU?

Złapałam telefon i zadzwoniłam do Lillian szybciej niż mogłam powiedzieć małżeńska konfuzja i ser.

„Babcia?” powiedziałam w momencie, gdy odebrała. „Czy Art tu przychodzi?”

Wydała ten bogaty, cukrowo-glazurowany śmiech, który zawsze brzmiał, jakby właśnie wygrała cichą bitwę woli z bankierem z Manhattanu i swoim kumplem z golfa, „Kochanie, to jego penthouse. Nigdy nie powiedziałam, że jest mój, ale był mój wcześniej.”

Co? Przysięgam, że tak powiedziała.

„Myślałam, że mi go dałaś!”

„Och nie, słodka. Przydzieliłam go tobie. Jesteś jego żoną. Mieszkacie razem.”

Moje usta wisiały otwarte jak zepsuta skrzynka pocztowa.

„Razem?” wychrypiałam. „Jak pod jednym dachem? Oddychając tym samym powietrzem?”

„Cóż, jeszcze nie. Podróżuje służbowo. Ale kiedy wróci, tak. Będziecie żyć jako mąż i żona. Zakochani. Albo, wiesz, udając przez kilka miesięcy, aż się dogadacie. Romans jest teraz takim późnym kwiatem.”

Rozłączyła się, zanim mogłam nawet krzyknąć.

Tam byłam - siedząc w kawalerskim penthouse mojego miliardera męża, żyjąc w szafie pełnej projektanckich etykiet, których nie mogłam wymówić, i dzieląc tlen z rybką o imieniu Goldy i robotem o imieniu Genevieve, zastanawiając się, jak do diabła mam sprawić, żeby mężczyzna się we mnie zakochał, kiedy nie mogłam nawet zasnąć w jego łóżku bez płaczu w poduszkę o zapachu kawioru.

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział