#Chapter 4 - Quiz Nation
Macham na pożegnanie Melissie, mojej klientce, gdy ociera oczy i idzie do swojego samochodu. Będzie dobrze – ale co za wyczerpująca sesja.
Gdy odjeżdża, otwieram telefon i sprawdzam e-mail, ciesząc się, że potwierdzenie, na które czekałam, jest tam. „Chłopcy!” wołam, „załóżcie buty!”
Moje dzieci hałasują w salonie, po czym wpadają do przedpokoju, Ian podskakuje na jednej nodze, zakładając tenisówkę. Alvin niesie swoje buty ostrożnie i siada, żeby zawiązać sznurówki. „Co się dzieje, mamo?”
Udaję zaskoczenie, drocząc się z nimi. „Co, nie chcieliście iść na quiz show?”
„Naprawdę, mamo?!” Twarz Iana rozjaśnia się i rzuca się na mnie w uścisku. „Naprawdę możemy iść?!”
Śmieję się i przytulam go, gdy Alvin do nas dołącza. „No cóż, zasłużyliście na to, a ja potrzebuję przerwy od pracy. Skontaktowałam się z programem i wszystko jest prawdziwe – zasłużyliście na swoje miejsce. Ponieważ zakwalifikowaliście się razem, musicie grać jako jeden zespół. Czy wam to odpowiada?”
„Tak!” mówią razem, dwie pary jasnobrązowych oczu uśmiechają się do mnie.
„Dobra, do samochodu!” mówię, klepiąc ich po pupach, gdy przechodzą. Ruszamy.
„Alvin i Ian Ortega,” mówi recepcjonistka, jej oczy szeroko otwarte. „To... to oni?”
Kiwnęłam głową, trzymając rękę na ramieniu każdego z chłopców. „Tak,” mówię. „Czy jest problem?”
„Nie,” mówi, potrząsając głową, wyraźnie zaskoczona. „Oni są po prostu... tacy młodzi. Wie pani,” odwraca wzrok od nich i patrzy na mnie, „większość uczestników tego programu to... dorośli. Lekarze. Prawnicy. Wykształceni ludzie.”
„To nie pomyłka!” wtrąca Alvin. „Zakwalifikowaliśmy się!” Podaje wydrukowany papier na biurko. Ian uśmiecha się do recepcjonistki z przerwą między zębami.
„No cóż,” mówi recepcjonistka, biorąc papier. „Chyba... wszystko jest w porządku!” Śmieje się, „jesteście najmłodszymi uczestnikami, jakich kiedykolwiek mieliśmy! To będzie niezły show.”
Recepcjonistka macha ręką w kierunku drzwi za kulisami, a chłopcy biegną w ich stronę. Gdy zaczynam iść za nimi, zatrzymuje mnie lekkim dotknięciem ramienia. „Wie pani, naprawdę ma pani szczęście,” mówi cicho, „że ma pani takich dwóch synów, tak przystojnych, tak mądrych...”
Uśmiecham się do niej ciepło i delikatnie odsuwam ramię. „Dziękuję,” mówię. „Wiem. Liczę swoje błogosławieństwa każdego dnia.” Doganiam chłopców przy drzwiach i obejmuję każdego z nich, całując ich w czubki głów.
„Bądźcie grzeczni,” mówię. „Starać się oczywiście, ale przede wszystkim pamiętajcie, żeby się dobrze bawić i być uprzejmymi.” Mrużę oczy szczególnie na Iana. „Bez wygłupów.”
„Dobrze, mamo,” mówi Alvin, uśmiechając się najsłodszym uśmiechem.
„Chciałbym, żeby tata tu był,” mówi Ian, patrząc na mnie trochę tęsknie. „Chcę, żeby był dumny.”
Mój żołądek skręca się z poczucia winy, ale uśmiecham się mimo wszystko. „Rozmawialiśmy o tym, chłopcy. Wasz ojciec jest wielkim człowiekiem, ale jest bardzo zajęty – wykonuje wielką, wielką pracę i pomaga ludziom. Kocha was,” mówię, mając nadzieję, że to nie jest kłamstwo. „Po prostu musi być gdzie indziej. Ale myśli o was i jest dumny.”
Chłopcy kiwają głowami, słysząc znaną historię, a pracownik sceny woła „Ortega?” z obszaru za kulisami. Delikatnie popycham chłopców do przodu i patrzę, jak biegną, aby przygotować się do fryzury i makijażu, czy cokolwiek tam robią. Wzruszam ramionami i idę do stołu z przekąskami, nalewając sobie filiżankę kawy.
Konkurs jest bardzo intensywny. Siedzę w publiczności, mając ręce złożone na kolanach, nogi podskakują z niecierpliwości. Staram się utrzymać twarz gładką, żeby jeśli chłopcy spojrzą w publiczność, zobaczyli swoją matkę spokojną i opanowaną. Ha, co za kłamstwo.
„Czy odpowiedź to... magnez?” pyta Alvin, jego głos drżący. Chłopcy stoją na scenie za mównicą. Ich odpowiedź pojawia się jako tekst na przedniej części mównicy.
Długa pauza, a potem... „Yessssssssss!” Krzyczy entuzjastycznie prowadzący, a tłum szaleje, włącznie ze mną. Stoję na nogach, klaszcząc dla moich chłopców, wykrzykując ich imiona.
„Udało się!” Mówi prowadzący, „Przechodzicie do finałowej rundy! Gratulacje, Ian i Alvin Ortega – macie szansę zostać mistrzami Quizzzzz Nation! Wracamy po przerwie reklamowej!”
Czerwone światło nad sceną gaśnie, a asystenci ruszają do pracy, poprawiają makijaż prowadzącego, przenoszą Alvina i Iana do nowego zestawu pulpitów, gdzie zmierzą się z poprzednim mistrzem, naukowcem z LA. On hojnie ściska ręce z chłopcami, którzy, ku mojemu zadowoleniu, witają go uprzejmie mimo podekscytowania.
„Trzydzieści sekund,” mówi prowadzący. Pracownicy sceny rozpraszają się, a ja zajmuję swoje miejsce.
„Zanim przejdziemy do finałowego poziomu, poznajmy naszych najnowszych uczestników. Alvin i Ian,” mówi prowadzący, opierając się swobodnie o ich pulpit. „Jesteście naszymi najmłodszymi uczestnikami i, co niesamowite, dotarliście do finałowej rundy za pierwszym razem. Komu zawdzięczacie swoje niesamowite osiągnięcie?”
„Nasza mama jest bardzo mądra,” mówi Ian, a tłum się śmieje. Rumienię się i uśmiecham.
Prowadzący uśmiecha się do nich z urokiem. „A co zrobicie, jeśli wygracie Quiz Nation? Wydacie pieniądze na wielkie nagrody?”
„Zamierzamy znaleźć naszego tatę!” mówi Ian, a tłum milknie niezręcznie. Wypuszczam powietrze i przyklejam uśmiech na twarzy. Co to za sprawa z tatą ostatnio?
„Tak,” mówi Alvin. „Nasz tata jest bardzo zajęty, ale chcemy, żeby wiedział, że może być dumny.”
„Jestem pewien... że już jest z was bardzo dumny,” mówi prowadzący trochę sztywno, a potem przechodzi dalej. „Zagrajmy w Quizzzzzzz Nation!”
Konkurs trwa, nabierając tempa, gdy bliźniaki odpierają pytanie za pytaniem.
Za kulisami, stażystka podchodzi do głównego sponsora, trzymając trofeum w ręku. „Um, panie?” mówi, nie śmiejąc ciągnąć go za rękaw, żeby zwrócić jego uwagę.
„Co,” warczy mężczyzna, obracając się, by skierować swoją złość na nią zamiast na kobietę, z którą się kłóci.
„Um, prawie czas na wręczenie trofeum?” szepcze stażystka.
Mężczyzna chwyta trofeum od niej, a ona ucieka. Nie obchodzi go Quiz Nation, to tylko kolejna medialna okazja, żeby pokazać swoim ludziom, że inwestuje w sztukę i kulturę. Cokolwiek.
„To po prostu nie jest teraz w kartach,” mówi Amelia do niego, elegancko krzyżując ramiona na piersi. Lekko się odchyla, niewzruszona jego gniewem. „Nie zamierzam mieć dziecka.”
„Decydowanie, że wolisz odłożyć posiadanie dzieci na później, jest czymś innym,” warczy, „niż zajście w ciążę i zażywanie tabletek aborcyjnych, żeby zabić moje dziecko. Zrobiłaś to?!” Jego twarz czerwienieje z wściekłości.
„Posłuchaj, zostaw te głupie plotki na bok, Victor,” mówi, chłodna pod presją. „Fakt jest taki, że nie chcę teraz zakładać rodziny. Moja kariera się rozwija – mam zaplanowane występy na paryskiej tygodniu mody wiosną. Nie zamierzam tego porzucić, żeby urodzić dziecko.”
Zawęża oczy na niego. „Nigdy nie szanowałeś mojej kariery, moich marzeń. Nie istnieje tylko po to, żeby spełniać twoje żądania i rodzić twoje dzieci. Mam też swoje życie, Victor,” mówi, odwracając się z obrzydzeniem. „Nie gram w twoją grę.”
Victor stoi, zaciskając zęby i pocierając brew. Jego Beta podchodzi, żeby stanąć obok niego, milczący w czerni, ale tam, jeśli Victor będzie go potrzebował.
„Może masz rację,” mówi Victor, pocierając brew. „Może naprawdę potrzebujemy terapii.”
„Nie zaszkodzi, panie,” mówi Beta, stoicki. „Tymczasem,” gestykuluje w stronę trofeum wciąż trzymanego w ręku Victora.
„Racja,” mówi Victor, „to głupie coś. Jak nazywa się ten program, znowu?”









































































































































































































































































































