2

POV Diany

Nie czekałam. Nie krzyczałam ani nie żądałam odpowiedzi. Po prostu się odwróciłam i pobiegłam. Łzy napłynęły mi do oczu.

Ściany wielkiej sali zamazały się, gdy wybiegłam, a oddech przychodził mi w krótkich, urywanych sapnięciach. Moje obcasy stukały ostro o marmurową podłogę, ale hałas zagłuszała trwająca za mną zabawa.

Nikt za mną nie pobiegł.

Nikogo to nie obchodziło. Wszyscy byli pochłonięci świętowaniem. Czułam się tak wykorzystana.

Ale gdy tylko wyszłam na zewnątrz, chłodne nocne powietrze uderzyło w moją rozpaloną skórę, a głos zawołał.

"Diana."

Zatrzymałam się, serce wciąż biło jak oszalałe, i powoli się odwróciłam.

Celia Whitmore stała kilka kroków dalej, wyraz twarzy starszej kobiety był nieodgadniony. Widziałam podobieństwo do Celeste, te same ostre kości policzkowe, te same kalkulujące oczy. Otarłam oczy chusteczką, nie zamierzając wyglądać na słabą przed tą kobietą.

Skrzyżowałam ramiona na piersi. "Czego chcesz?" - mój głos był cichszy, niż chciałam.

Celia podeszła bliżej, złośliwy uśmiech błąkał się na jej ustach. "Musisz trzymać się z dala od Celeste i Alfy Damona," powiedziała Celia. "Pozwól im cieszyć się swoim szczęściem. Pozwól im mieć spokój."

Parsknęłam śmiechem. Był ostry, pozbawiony humoru. "Spokój?" Pokręciłam głową i zapytałam ją: "Myślisz, że to ja jestem problemem?"

Spojrzenie Celii stwardniało. "Ty jesteś przeszłością, Diano. Celeste jest jego przyszłością."

Zacisnęłam pięści, paznokcie wbijały mi się w dłonie. Czułam, jak wściekłość szarpie mi piersi, ale to nie była tylko złość; to był ból i zdrada. Gorzka świadomość, że nigdy naprawdę nie byłam częścią planów Alfy Damona. Że byłam tylko kimś, z kim spędzał czas, przygotowując swoją przyszłość z Celeste. Dlaczego sprawił, że uwierzyłam, że to było prawdziwe, gdy od początku wiedział, że nie jestem tą, której pragnął?

Zrobiłam krok do przodu; mój głos był śmiertelnie spokojny. "Możesz powiedzieć swojej córce i temu tchórzliwemu mężczyźnie, którego poślubia... szczęśliwego, okropnego małżeństwa."

Z tymi słowami odwróciłam się na pięcie i odeszłam.

Dotarłam do domu w mgnieniu oka. Albo to, albo byłam zbyt pogrążona w myślach, by zauważyć cokolwiek innego.

Gdy tylko weszłam do środka, poczułam się przytłoczona ścianami domu, który już nie wydawał się miejscem, do którego należę. Już nie czułam, że to miejsce, do którego mogę uciec, gdy wszystko staje się przytłaczające.

Nie wahałam się.

Poszłam prosto do jego sypialni, do samego pokoju, w którym Alfa Damon mnie zdradził, i szarpnęłam drzwi szafy.

W ciągu kilku minut skończyłam pakowanie tych kilku rzeczy, które zostawiałam za każdym razem, gdy musiałam nocować; wrzucając je do walizek bez większej troski. Wściekłość wrzała w moich żyłach, ale pod nią było coś głębszego, pustka, która groziła pochłonięciem mnie całkowicie.

Ruszam szybko, ciągnąc swoje rzeczy na dół.

Służące stały niezręcznie, patrząc. Nikt nie zaoferował pomocy. Nie że przyjęłabym cokolwiek od tych zdrajców.

Wszyscy byli zdrajcami. Wszyscy mnie zdradzili. Mogliby dać mi fory, ale zdecydowali się milczeć i iść z tym wszystkim. Do diabła z nimi wszystkimi!

Wrzuciłam walizkę do bagażnika samochodu, zatrzaskując go z ostatecznością.

To miejsce nigdy nie było domem. To było miejsce, w którym utknęłam w drodze do znalezienia domu. Nadszedł czas, aby znaleźć dom, który mogłabym nazwać swoim.

Wsiadłam na miejsce kierowcy, przekręciłam kluczyk w stacyjce i ruszyłam, nie oglądając się za siebie. Pojechałam do swojego domu i spakowałam wszystkie swoje rzeczy. Nie ma mowy, żebym została w tej paczce i patrzyła, jak on ją afiszuje. Nie będę się łudzić, że mnie to nie dotknie. Nie poddam się temu torturowi.

Wrzuciłam torby do bagażnika, a resztę na tylne siedzenie. Potem odjechałam.

Księżyc był wysoko na niebie, gdy dotarłam do granicy Underwood - najdalszego krańca terytorium paczki. Chwyciłam kierownicę, oddychając ciężko.

Jestem prawie wolna. Jeszcze jeden krok i wreszcie uwolnię się od wszystkich kajdan, które mnie trzymały.

Ale gdy tylko wypuściłam powietrze, spod maski dobiegł ostry trzask.

Silnik zaczął się dławić.

Serce mi zamarło.

Przekręciłam kluczyk ponownie.

Nic. „Serio?”

Frustracja wezbrała w mojej piersi. Uderzyłam rękami w kierownicę, przeklinając pod nosem. "Nie teraz. Nie, gdy jestem tak blisko."

Sięgając po telefon, wybrałam numer mojego wujka, Jeremiego Cartera.

Brak odpowiedzi.

Spróbowałam ponownie.

Nadal nic.

Jęknęłam, opierając głowę o siedzenie.

I wtedy to usłyszałam.

Niezamknięty szelest liści.

Całe moje ciało zesztywniało.

Nie jestem sama.

Zrozumienie wyostrzyło moje zmysły. Powoli wysiadłam z samochodu, mój puls był stabilny mimo rosnącego napięcia w powietrzu.

Znałam te znaki bardzo dobrze. Ktoś był w pobliżu. Obserwował.

Moje instynkty krzyczały, żeby być gotową.

W momencie, gdy kątem oka zauważyłam ruch, ruszyłam.

Obróciłam się, celując pięścią—

Ale zanim mój cios mógł trafić, napastnik przekręcił moje ramię z nieludzką prędkością, zamykając mnie w mocnym uścisku.

Zimne ostrze przycisnęło się do mojego gardła.

Wstrzymałam oddech.

Szarpnęłam się, ale uścisk był jak stal. Nieznajomy trzymał mnie bez wysiłku, jego zapach nagle wdarł się w moje zmysły—

To był zapach, którego nigdy wcześniej nie poczułam.

Z jego piersi wydobyło się warczenie.

Potem wciągnął powietrze gwałtownie.

Powietrze wokół nas zmieniło się.

Zamarłam, czując, jak jego uścisk lekko się rozluźnia.

Potem, głosem, który był zarówno szorstki, jak i pełen niedowierzania, wymamrotał—

„Partnerka.”

Moje oczy rozszerzyły się.

Serce waliło gwałtownie o żebra.

Odchyliłam głowę, próbując lepiej przyjrzeć się mężczyźnie, który mnie trzymał.

Jego oczy płonęły złotem w świetle księżyca.

Nieznajomy.

Potężna aura promieniowała od niego, wywołując dreszcze na moich plecach.

Ale najbardziej szokujące?

Czułam to też.

To przyciąganie.

Niezaprzeczalną więź.

Wszechświat właśnie wrzucił mnie w burzę, której nigdy nie przewidziałam.

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział