3
Diana’s POV
Potrząsnęłam gwałtownie głową, odsuwając się od nieznajomego, całe moje ciało drżało.
To się nie działo.
To nie mogło się dziać.
Odwróciłam się od niego, idąc w stronę mojego samochodu, mamrocząc do siebie. Nie. Nie. Nie. To musiała być jakaś pomyłka. Sztuczka. Jakiś okrutny żart wymyślony przez Boginię Księżyca.
Mój partner, mój prawdziwy partner, stał tuż obok, zaledwie kilka stóp ode mnie, a ja mogłam myśleć tylko o Alfie Damon.
Jeśli ten mężczyzna był moim partnerem... to co ja robiłam przez cały ten czas? Czy zmarnowałam kilka lat mojego życia kochając mężczyznę, który nigdy nie miał być mój?
Moje ręce drżały, gdy szarpnęłam drzwi samochodu i wsunęłam się do środka. Wcisnęłam klucz do stacyjki, przekręcając go z siłą, ale silnik wydał brzydki charkot i odmówił współpracy.
"Cholera!" zaklęłam pod nosem, uderzając pięściami w kierownicę.
Za mną rozległ się głęboki śmiech.
Zesztywniałam, odwracając głowę na tyle, by zobaczyć nieznajomego, który patrzył na mnie z rozbawionym uśmiechem.
"Potrzebujesz pomocy?" Jego głos był bogaty, głęboki i przesycony rozbawieniem.
"Nie potrzebuję niczego od ciebie," warknęłam, próbując ponownie uruchomić silnik. Wydał tylko żałosny klik.
Mężczyzna westchnął, podchodząc bliżej. "Samochód nie ruszy, kochanie. Pozwól, że spojrzę."
Zesztywniałam, gdy pochylił się, podnosząc maskę samochodu z łatwością. Jego zapach ponownie mnie otulił, ziemisty, potężny i dziwnie... znajomy. Jakby moja dusza go rozpoznała, zanim zrobił to mój umysł.
"Jesteś uparta," mruknął, grzebiąc pod maską.
"A ty irytujący," odparłam.
Kolejny śmiech. "Bradley," powiedział w końcu, prostując się i spotykając mój wzrok. "Bradley Underwood."
Moje serce zabiło szybciej.
Underwood?
Zmrużyłam oczy, uderzenie świadomości było jak ciężarówka. Znałam ich. Kto ich nie znał? Underwoodowie byli jedną z najstarszych linii krwi wilkołaków, a ich rodzina rządziła sąsiednią watahą.
Zacisnęłam szczęki. Nie ma mowy, że jest Alfą. Wyglądał na zbyt... beztroskiego. Zbyt figlarnego. Alfy nosili się z dominacją i dumą, ale ten mężczyzna? Był zbyt swobodny, zbyt wygodny.
Mimo to, sama nazwa sprawiła, że poczułam się nieswojo. Spędziłam lata zaplątana w politykę watah, a teraz pragnęłam tylko wolności.
"Cokolwiek," mruknęłam.
Bradley uśmiechnął się, zamykając maskę. "Spróbuj teraz."
Przekręciłam klucz ponownie, a silnik ryknął do życia.
Nie rzucając mu nawet spojrzenia, mocno chwyciłam kierownicę i wcisnęłam gaz. Opony zapiszczały na asfalcie, gdy odjeżdżałam, zostawiając go stojącego tam.
Nie powiedziałam dziękuję ani nie obejrzałam się za siebie.
Jechałam bez zatrzymywania się. Zadzwoniłam ponownie do wujka Jeremiego Cartera i tym razem odebrał po pierwszym sygnale.
„Wujku, czy mogę do ciebie przyjechać i spędzić kilka dni? Potrzebuję...”
„Oczywiście, zawsze jesteś mile widziana. To także twój dom, pamiętasz?”
„Dziękuję,” wymamrotałam.
Zachichotałam, gdy usłyszałam radosny głos cioci Estrelli zapewniającej mnie o uczcie, zanim wujek Jeremy zakończył rozmowę.
—-----
Wygładziłam sukienkę, biorąc głęboki oddech, zanim zeszłam na dół. Całe popołudnie spędziłam próbując się uspokoić, ale wciąż w myślach odtwarzałam wcześniejsze wydarzenia – spotkanie z Bradleyem, jego arogancki uśmieszek i niepokojące przyciąganie więzi matek.
Nie chciałam o tym myśleć.
Nie mogłam.
Gdy tylko dotarłam na ostatni stopień, mój wujek, Jeremy Carter, podniósł wzrok znad gazety, a na jego twarzy zagościł ciepły uśmiech. Jego żona, Estrella, siedziała obok niego, a jej przenikliwe niebieskie oczy przeskanowały mnie od stóp do głów z aprobatą. Obróciłam się, pokazując piękno sukienki, którą wybrałam na ten dzień.
„Wyglądasz pięknie, kochanie,” powiedziała Estrella swoim zwykłym wyrafinowanym tonem.
Wymusiłam uśmiech. „Dziękuję, ciociu Estrello.” Nie chciałam, żeby się mną przejmowali. Byłam wystarczająco dojrzała, by radzić sobie z własnymi problemami.
Wujek Jeremy odłożył gazetę i pochylił się do przodu, jego wyraz twarzy stał się poważny. „Musisz być zmęczona podróżą, ale jest coś ważnego, co musisz dziś wieczorem zrobić.”
Zmarszczyłam brwi. „Co masz na myśli?”
Estrella uśmiechnęła się tajemniczo. „Kolacja założycieli, oczywiście. Jest organizowana w rezydencji Alfy. Ponieważ moja rodzina była jednym z założycieli tej watahy, naturalne jest, że musisz wziąć w niej udział.”
Mój żołądek skręcił się. Ostatnią rzeczą, jakiej chciałam, było paradowanie po pokoju pełnym wysoko postawionych wilków, nie mówiąc już o przebywaniu w pobliżu innego Alfy.
„Naprawdę nie sądzę, że—” zaczęłam protestować.
„Bzdura,” przerwała mi Estrella, wstając z gracją. „Reprezentujesz dziś wieczorem naszą rodzinę. Musisz iść.”
Zacisnęłam szczękę. To nie była prośba. To był rozkaz, którego nie mogłam odrzucić.
„Nie mam sukienki na taką okazję, nie zabrałam żadnej.” Skłamałam gładko. Wszystkie moje ubrania siedziały ładnie w moim samochodzie.
„To nie problem, prawda?” Wujek Jeremy zwrócił się do swojej żony, która się uśmiechnęła.
„Nie, to nie problem. Mam idealną sukienkę, która będzie na ciebie pasować, jakbyś się w niej urodziła.”
Wypuściłam suchy chichot. Nie miałam innej wymówki. „Dobrze. Pójdę.”
Estrella uśmiechnęła się zadowolona.
„Pozwól, że przyniosę sukienkę. Jest bardzo piękna, na pewno ci się spodoba.” zachichotała i wstała.
Westchnęłam. To będzie bardzo długi i nudny wieczór. Gdybym wiedziała, spędziłabym noc w hotelu.
