ROZDZIAŁ 1

Katy POV

John zbiega z hukiem po wypolerowanych, drewnianych schodach w swoim nowym mundurku szkolnym Steelfield. Rzucam się na niego z otwartymi ramionami.

„Przytulenie, żebyś rósł duży i silny,” mówię. „Z każdym uściskiem jesteś coraz wyższy. Wiedziałeś o tym?”

„Wiem, mamo. Mówisz mi to każdego ranka.”

Podaję mu jego niebieski wełniany płaszcz. Zawsze lubiłam ten kolor w zestawieniu z jasnymi blond włosami i bladą skórą Johna. Płaszcz jest z zeszłej zimy, ale jeszcze z niego nie wyrósł. John jest mały jak na swój wiek; mając prawie dziewięć lat wygląda bardziej na siedem.

Wychodzimy na błotnistą ścieżkę, zatrzymując się przy krzaku jeżyn, by zerwać kilka owoców.

John liczy, jedząc i śpiewając.

„Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć – żeby żyć.”

„Będzie fajnie,” zachęcam, gdy mijamy boisko szkolne. „Spójrz na tę trawę. W Londynie tego nie miałeś. I mają mały lasek.” Wskazuję na drzewa otaczające boisko. „I pełnowymiarowe bramki.”

„A co, jeśli tata nas znajdzie?” John patrzy na kamienistą ziemię.

„Nie znajdzie. Nie martw się. Jesteśmy tu bezpieczni.”

„Lubię nasz nowy dom,” mówi John. „To rodzinny dom. Jak w Piotrusiu Panu.”

Idziemy dalej w milczeniu, a ptaki przemykają przez ścieżkę.

John mówi, „Cześć, ptaszki. Mieszkacie tutaj? Och – czy zraniłeś nóżkę, mały ptaszku? Mam nadzieję, że szybko wyzdrowiejesz.”

Tereny szkolne naprawdę są piękne – ogromne i otoczone drzewami, z jasną zieloną trawą. Przed nami widać srebrzystą, lśniącą pajęczynę splątaną w drucie ogrodzenia: stary łańcuch rowerowy zagięty, by naprawić dziurę.

Zastanawiam się krótko, dlaczego w ogrodzeniu jest dziura. Na pewno jest jakieś logiczne wytłumaczenie. To doskonała szkoła... Ale nigdy nie widziałam tak wysokiego ogrodzenia wokół szkoły. Przypomina ogrodzenie w zoo.

Czuję się nieswojo, myśląc o dzieciach zamkniętych jak zwierzęta.

Klatka jest bezpieczna. Pomyśl o tym w ten sposób.

Budynek szkoły znajduje się na froncie boiska, to duża wiktoriańska struktura z asfaltowym placem zabaw. Nie ma tu żywych murali, jak w poprzedniej szkole Johna. Tylko ostre, szare ogrodzenia i ogromne, łukowate bramy.

Błyszczący znak mówi:

SZKOŁA STEELFIELD: WYBITNA PLACÓWKA EDUKACYJNA

DYREKTOR: ALAN COCKRUN, BA HONS SEMPER FORTIS – ZAWSZE SILNY

Dolne okna mają kraty, co wydaje się trochę złowrogie i stanowi dziwny paradoks w zestawieniu z dziurami w ogrodzeniu. A jedno okno – małe przy głównych drzwiach – ma zaciemnione szkło, które mieni się w słońcu jak śpiące oko.

Plac zabaw to nieskazitelnie czarne jezioro. Brak śladów hulajnóg czy wdeptanej gumy do żucia. Nigdy nie widziałam tak czystej szkoły.

Podchodzimy do głównej drogi, dołączając do tłumu dzieci walczących o miejsce na chodniku.

Większość dzieci jest uporządkowana i dobrze wychowana. Nie rozmawiają ani się nie bawią. Jednak trzech chłopców wyróżnia się swoimi neonowymi, zaniedbanymi butami, gniewnymi twarzami i gęstymi, czarnymi włosami.

Bracia, decyduję.

Przepychają się i szarpią, walcząc o piłkę. Najwyższy z chłopców zauważa, że John i ja zbliżamy się do alejki. 'Kim jesteście?' Odbija piłkę mocno o beton, patrząc gniewnie.

Kładę rękę na ramieniu Johna. 'Chodź, Johnmo. Prawie jesteśmy.'

Najniższy z trzech chłopców krzyczy, 'Oo, oo. Londyńczycy.'

Wołam za nimi, 'Hej. Hej! Przepraszam—'

Ale oni już biegną, śmiejąc się i przemykając przez bramę szkoły.

Skąd wiedzą, że jesteśmy z Londynu?

'W porządku, mamo,' mówi John.

Moja ręka napina się na jego ramieniu. 'Powinnam coś powiedzieć.'

'Jeszcze mnie nie znają,' szepcze John. 'To wszystko. Kiedy mnie poznają, będzie dobrze.'

Mój mądry ośmiolatek. John zawsze taki był. Bardzo wyczulony na ludzi. Ale martwię się o prześladowania. Wrażliwe dzieci są łatwym celem. Tak mówiły mi służby społeczne.

Będzie mu ciężko...

Gdy trzej czarnowłosi bracia wchodzą na podwórko szkolne, zachodzi niezwykła zmiana. Przestają się przepychać i szarpać, idą rozsądnie, z rękami przy bokach, z zamkniętymi ustami w gniewnych liniach.

John i ja idziemy wzdłuż ogrodzenia, zbliżając się do otwartych bram.

To zabawne – spodziewałam się, że ta nowa akademia będzie lśniąca i nowoczesna. A tu szare ceglane ściany, wieża z dzwonem, łupkowe wieżyczki i kraty.

Odpędzam myśli o więzieniach i nawiedzonych domach i mówię do Johna, 'No, to ekscytujące. Zobacz – jest gra w klasy.'

John nie odpowiada, jego oczy szeroko otwarte na widok cienistych murów.

'To moja szkoła?' pyta, zdezorientowany. 'Wygląda jak stary zamek.'

'No, zamki są fajne. Może będziesz mógł bawić się w rycerzy czy coś. Wiem, że to inne niż poprzednie miejsce.'

'Zamki mają duchy,' szepcze John.

'Oh, nie mają. Poza tym, duzi prawie dziewięcioletni łowcy duchów nie boją się duchów.'

Zbliżamy się do bramy szkoły, która jest ogromna i ma kolce na górze, a ja przybieram jeszcze jaśniejszy ton. 'Będzie ci dziś świetnie, John. Kocham cię bardzo. Trzymaj się, okay? Piątka?'

John daje mi słabą piątkę.

'Czy będziesz w porządku, mamo?' pyta.

Zastanawiam się, czy mój syn czuje, że się mylę... Czasami nawet sam tego nie zauważasz.

Następny Rozdział