Tryb bestii
Punkt widzenia Raven
Po drugiej stronie polany Eli walczy jak burza. Jego bliźniacze ostrza błyszczą srebrem pod powoli wschodzącym słońcem. Wiruje, kuca, dźga. Wyraźnie nie traci czasu na wahanie. Nie jest słaby jak ja.
Zaciskam zęby. Nie mogę sobie teraz pozwolić na podziwianie go.
Jedna z bestii rzuca się na mnie, masywna i warcząca. Natychmiast unikam jej ciosu, wbijając krawędź mojego ostrza w jej kolano. Pada na ziemię, ale sięga po mnie wściekłymi pazurami, podczas gdy rana już zaczyna się goić.
„Cholera! To misja samobójcza.” Dyszę teraz w defensywie. Kątem oka zauważam, jak jeden z nas zostaje zabity przez wilka, a potem pada kolejna kobieta.
„Czy oni w ogóle żyją?” warczę, uderzając mieczem w bok twarzy kolejnej bestii. „Czy to tylko potwory w skórze?”
Nie odpowiadają. Nie mówią. Tylko warczą, gryzą i drapią. Prawie jakby z nas szydzili. W końcu się zmęczymy. I co wtedy?
Wygląda na to, że inni z mojej drużyny już doszli do wniosku, bo widzę około pięciu, jak uciekają z polany, wracając tą samą drogą, którą przyszliśmy.
Słabeusze.
Uderzam końcem mojego ostrza w gardło człowieka o wilczej twarzy, zadowolony, że trafiłem w odpowiednie miejsce, gdy pada z mokrym charczeniem. Wykonuję kolejny zamach, ale pudłuję i muszę się schylić, a potem uderzam go łokciem w żebra. Czuję, jak pęka mu kość.
Z bólem teraz puchnącym w mojej ręce, nie jestem pewien, czyja kość pękła. Do diabła.
Wtedy słyszę cichszy krok. Bez tracenia czasu obracam się w jego stronę, ale zamarzam.
Jest młody.
Ledwo sięga mi do piersi. Złote oczy szeroko otwarte ze strachu. Waha się. Nie warczy i nie uderza.
Kto przyniósł dziecko na bitwę?
Mocniej zaciskam rękę na mieczu, ale oczywiście go nie podnoszę. On nie należy tutaj. Instynktownie kopię go w pierś, wysyłając go w tył na ziemię.
Krzywi się i kaszle w kurzu. „Spadaj stąd, mały…” Moje słowa zatrzymują się w gardle, gdy nagle, w mgnieniu oka, ostrze trafia go prosto w pierś. Moje ręce drżą, gdy jego przestraszone oczy unoszą się do moich.
Odwracam się, by zobaczyć karcące spojrzenie Eli. Ciało chłopca drga raz, a potem całkowicie nieruchomieje. Łzy napływają mi do oczu w tej samej chwili, gdy głos Eli dociera do moich uszu.
„Wstałby znowu.” Syczy.
„On… to było tylko dziecko.” Jąkam się przez bijące serce.
„Nie obchodzi ich to,” warczy. „Nie starzeją się. Myślisz, że to była niewinność? Udają ludzi, ale wszyscy wiemy, że są bestiami.”
Przełykam ślinę, wycierając łzy, mając nadzieję, że ojciec tego nie widział. „Masz rację,” szepczę. „Masz rację.” Powtarzam, tylko po to, by samemu uwierzyć w swoje słowa.
Kolejny wycie rozdziera powietrze.
„Na pozycje!” warczy ojciec. „Teraz!”
Ale jest za późno.
Wilkołaki natychmiast przechodzą w tryb bestii. Wydaje się, że zmęczyły się własną grą. Tym razem każdy z nich przyjmuje wyszkoloną pozycję, niektórzy nawet skaczą na drzewa.
Nadchodzą z każdej strony, potwierdzając moje przypuszczenia, że są znacznie więcej niż to, co początkowo widziałam. Wyraźnie źle oszacowaliśmy tę watahę, a po raz pierwszy te stworzenia nie wyglądają jak dzikie, rozproszone szalone bestie, nie. Teraz wyglądają jak wyszkoleni wojownicy, znacznie lepiej przygotowani niż my.
W momencie, gdy się ruszają, my ruszamy do ataku.
„Raven!” Desperacki głos Eli dociera do moich uszu.
Szybko się odwracam. „Eli leży.” Krzyczę do ojca, biegnąc w jego stronę. Krwawi z boku, jedna z jego nóg jest źle wygięta pod nim. Trzy zwierzęta go otaczają, ale to mnie nie zraża.
Biegnę, ignorując palący ból w piętach. Nagle ciało uderza we mnie, rzucając mnie na ziemię. Mój miecz wypada z zasięgu i szybko się po niego czołgam.
Moje palce ledwo zaciskają się na rękojeści, gdy ktoś chwyta mnie za kostkę i ciągnie do tyłu. Krzyczę, skręcając się i uderzając piętą w ich twarz z całej siły. Ale nie udaje mi się uwolnić.
Próbuję wstać, ale but uderza mnie w głowę, natychmiast zamazując mi widzenie.
„STOP!” Słyszę krzyk Eli. Ale nawet to kończy się bolesnym jękiem.
Mój świat się przechyla, gdy czuję smak krwi.
„Raven…?”
„Tato,” kaszlę w odpowiedzi. Widzę go teraz. Wyciąga swoje miecze z gardła wilka. Jest kilka stóp ode mnie. Może do nas dotrzeć.
Ale jego oczy wypełniają się irytacją, gdy robi krok w tył.
Nie, nie zostawi nas.
„Tato!” krzyczę, łzy w końcu płyną mi po policzkach, bo choć w tej krótkiej chwili nie chcę w to uwierzyć, już wiem, co się dzieje.
Ojciec patrzy na mnie. Potem jego wzrok przesuwa się na Eli, który już jest nieprzytomny.
W ułamku sekundy ucieka.
Ciężkie kroki wkrótce wypełniają moje uszy, nagle to jedyne, co słyszę. Skręcam się z bólu, gdy lśniący czarny but naciska na moją szyję, ale powstrzymuję krzyk.
„Ilu złapaliście?” głęboki, gładki głos pyta, niezakłócony chaotyczną atmosferą.
„Pięciu, Alfa Zbawco.”
Zapada chwila ciszy, zanim znów się odzywa. „Zostawcie tych dwóch, zabijcie resztę.” mówi z wcześniejszym spokojem. Potem jego stopa unosi się z mojej szyi. Ale zanim zdążę cokolwiek zobaczyć, duży przedmiot uderza mnie w głowę, pozbawiając przytomności.
