Rozdział 5
Adelaide
Nasiona bestii wciąż były ciepłe we mnie, płynne przypomnienie o tym, co właśnie miało miejsce. Moje ciało drżało od resztkowych wstrząsów, każdy puls przyjemności świadczył o tym, jak całkowicie się mu poddałam. Gdy Lycanthar powoli wycofywał się ze mnie, jego ogromny członek lśnił naszymi wspólnymi płynami, poczułam niespodziewane uczucie straty przy rozdzieleniu.
Odszedł na cichych łapach, jego oddech stopniowo zwalniał, gdy dzika żądza została chwilowo zaspokojona. Wielka srebrno-biała forma osiadła w dalekim kącie, gdzie grube niedźwiedzie skóry były rozłożone na kamiennej podłodze. Gdy jego oczy zamknęły się, a oddech pogłębił się w sen, uchwyciłam spojrzenie człowieka wciąż uwięzionego w środku—teraz spokojnego w sposób, który mówił o głębokim zadowoleniu.
Leżałam naga na zimnym kamieniu, próbując przetworzyć to, co się właśnie wydarzyło. Racjonalna część mojego umysłu—księżniczka szkolona w strategii i dyplomacji—krzyczała, że właśnie popełniłam ostateczną zdradę. A jednak moje ciało brzęczało z zadowolenia i czułam, że coś fundamentalnego zmieniło się we mnie, jakby kawałki mnie, których nie wiedziałam, że brakuje, w końcu się złożyły.
"Adelaide." Głos Thalii był ledwie szeptem, pełen bólu i troski.
Odwróciłam się, aby zobaczyć moją przyjaciółkę, która z trudem podnosiła się przy ścianie, gdzie bestia ją rzuciła. Jej lewa ręka wisiała w nienaturalnym kącie, z krwawymi śladami od uderzenia na ciele. Mimo jej bladej cery, jej oczy były pełne tylko troski o mnie.
"Thalia," wyszeptałam, czołgając się ku niej na niepewnych nogach. "Przepraszam," wyszeptałam, klękając obok niej. "Kiedy cię uderzył, powinnam była—"
"Ciii." Z trudem podniosła swoją zdrową rękę do moich pleców, mocno przyciskając dłoń do znaku Krwawego Księżyca między moimi łopatkami. Nawet przez ból, próbowała ukryć dowód mojej królewskiej spuścizny przed jakimikolwiek wścibskimi oczami. "To, co się stało, nie było twoją winą, droga przyjaciółko. Nie mogłaś tego powstrzymać, tak samo jak nie mogłaś powstrzymać przypływu."
"Co się właśnie ze mną stało?" zapytałam, drżąc.
"Jesteś Panną Księżycową," powiedziała Thalia cicho, jej głos pełen równocześnie zachwytu i strachu.
Te słowa uderzyły mnie jak fizyczny cios. Panny Księżycowe były legendą—kobiety wybrane przez samą boginię księżyca, obdarzone zdolnością tworzenia więzi duszy z wilczymi ludźmi. Słyszałam o nich w najstarszych opowieściach, bajkach, które moi nauczyciele odrzucali jako mity.
Spojrzałam na siebie z podziwem i zdałam sobie sprawę, że coś niezwykłego dzieje się z moim ciałem. Małe cięcia i siniaki, które miałam, goiły się same, moja skóra zasklepiała się z każdym uderzeniem serca. Jeszcze bardziej niezwykłe było to, że rozdarte ciało między nogami—dowód mojej utraconej dziewictwa—goiło się. "Leczę się. Jak to możliwe?"
"Jako błogosławieństwo dla przebudzenia, wszelkie rany, które miałaś, teraz się goją," wyjaśniła Thalia, jej ręka trzęsła się, gdy wycofywała ją z moich pleców.
"To niemożliwe," wyszeptałam, ale nawet gdy to mówiłam, czułam prawdę tego, jak rezonowała w moich kościach. Zmiany w moim ciele, przytłaczająca żądza, którą czułam, psychiczne połączenie z Lycantharem—wszystko to miało straszliwy sens.
"Mój ojciec, jako Najwyższy Kapłan, kiedyś kazał mi czytać zakazane starożytne teksty, które zapisywały prawdę o Pannie Księżycowej..." Thalia łapała oddech, ból powodował, że jej mowa była przerywana. "Bogini Księżyca wybiera swoje panny według własnego tajemniczego zamysłu. Zazwyczaj wybiera je spośród wilczych ludzi, ale czasami—bardzo rzadko—oznacza ludzką kobietę do tego przeznaczenia."
Patrzyła na moją twarz, bladą, ale skupioną. "Noszisz wszystkie znaki, Adelaide. Gorączka przebudzenia, fizyczna przemiana, więź, która powstała między tobą a nim."
Moja wizja się zaćmiła, a głowa zakręciła się od zawrotów. "Ale jestem człowiekiem. Jestem księżniczką Eldorii, przysięgłam chronić mój lud przed stworzeniami, które by—" Przerwałam, nie mogąc dokończyć, gdy przypomniałam sobie, jak chętnie przyjęłam roszczenie Lycanthara.
"Bogini nie obchodzi polityka naszego świata," powiedziała Thalia łagodnie. "Widzi tylko duszę, a twoja została naznaczona do tego celu od urodzenia. Znak Krwawego Księżyca na twoich plecach—powinnam była rozpoznać, czym naprawdę jest. Nie tylko symbolem klątwy naszej rodziny, ale znakiem twojego boskiego wybrania."
Dreszcz przeszedł mnie mimo ciepła wciąż płynącego przez moje żyły. "Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, co to oznacza? Czy już stałam się jego partnerką?" Słowo wydawało się dziwne na moim języku, obciążone znaczeniami, których nie byłam gotowa przyjąć.
"Jeszcze nie. To, co się między wami wydarzyło, było pierwszym przebudzeniem, niczym więcej." Thalia oparła się o ścianę, trzymając się za zranione ramię. "Przebudzenia nie można zatrzymać, gdy już się zacznie. Twoje ciało będzie pragnęło jego dotyku z narastającą desperacją, aż proces się zakończy. Ale Adelaide, musisz mnie posłuchać—nie możesz pozwolić, by ktokolwiek inny odkrył, kim jesteś."
"Dlaczego?" zażądałam, choć część mnie już podejrzewała odpowiedź.
Jej głos zniżył się do pilnego szeptu. "Księżycowe Panny są bezcenne dla wilczych ludzi. Reprezentują jedyny sposób, w jaki ich rodzaj może tworzyć prawdziwe więzi dusz, dzielić żywotność i łączyć świadomość z wybranym partnerem. Jeśli inne wilki odkryją, kim się stałaś, rozerwą się nawzajem, próbując cię zdobyć."
Ciężar jej słów osiadł na mnie jak pogrzebowy całun. Upokorzenie i świętość, klątwa i błogosławieństwo... nie mogłam odróżnić, czym to naprawdę było. Ale jeśli ten los, na który nie miałam wpływu, mógł przynieść iskierkę nadziei Eldorii, to bez względu na to, jakie piekło mnie czekało, musiałam iść dalej.
Objęłam kolana ramionami, świadoma swojej nagości i bezbronności. "Przybyłam tu, by znaleźć zbawienie dla mojego królestwa," powiedziałam powoli. "Zamiast tego odkrywam, że jestem jakimś mistycznym mostem między naszymi ludami. Może... może to jest sposób, w jaki mogę pomóc Eldorii. Jeśli naprawdę—"
Ostry zgrzyt metalu o metal przerwał moje słowa jak ostrze. Obie zamarłyśmy, gdy ciężkie drzwi więzienia zaczęły się otwierać, a dźwięk odbijał się echem od kamiennych ścian jak dzwon śmierci.
W drzwiach pojawiła się wysoka postać. Jego imponująca sylwetka wypełniła wejście, gdy wszedł do naszej celi, a światło pochodni z korytarza oświetliło ostre rysy jego bliznionej twarzy. Jego głęboki niebieski płaszcz dowódcy, ozdobiony insygniami rangi, wskazywał na jego tożsamość—Dowódca Pierwszego Legionu, Draven.
Czułam w środku nerwowość, niepewna, czy usłyszał naszą rozmowę.
Spojrzenie Dravena ogarnęło scenę przed nim z niepokojącą dokładnością—Thalia skulona nago przy ścianie z oczywistymi ranami, ja próbująca bezskutecznie zakryć się ramionami i co najważniejsze, wielka bestia śpiąca spokojnie w swoim kącie.
"Przez trzy stulecia," powiedział cicho, jego głos niosący ciężar starego bólu i świeżego zdziwienia, "nigdy nie widziałem, żeby spał tak spokojnie." Jego spojrzenie przesunęło się ze mnie na śpiącego wilczego króla, a coś zmieniło się w jego wyrazie—mieszanka nadziei i ostrożności, która sprawiła, że mój żołądek ścisnął się z przerażeniem. "Co dokładnie zrobiłaś mojemu królowi, mała człowieczko?"
