4: Smok

Po około godzinie biegu usłyszałem wycie z oddali i moje serce przyspieszyło. Wskoczyłem do płynącej rzeki, obmywając się w niej i kierując się w stronę gór. Jeśli śledzili mój zapach, prawdopodobnie stracą go przy rzece. Kolce przebijały moje stopy, ale biegłem dalej, ponieważ każda rana, którą odnosiłem po drodze, cudownie się goiła, z wyjątkiem krwawienia z ramienia, które mnie martwiło.

Po godzinach biegu zatrzymałem się, słońce miało wkrótce wzejść, a ja byłem teraz dwie watahy od Kaden. Wiedziałem, że nie powinienem odpoczywać, ale musiałem. Zatrzymałem się przy jaskini i zmieniłem się w ludzką formę. Otwierając torbę, desperacko szukałem butelki wody i wypiłem niemal całą jej zawartość. Wypuściłem głośne westchnienie i oparłem się o ciepły, łuskowaty obiekt. Byłem zmęczony, zbyt słaby, by sprawdzić, co to było. Z ciężkimi powiekami zasnąłem w cieple tej dziwnej rzeczy, która dotrzymywała mi towarzystwa.

Moje oczy otworzyły się i natychmiast wstałem na nogi. Krok naprzód i uderzyłem głową o skałę jaskini, potknąłem się i upadłem na coś łuskowatego, co przecięło moją koszulę i wniknęło w skórę. Syknąłem z bólu, a głośne warczenie za mną sprawiło, że podskoczyłem na nogi. Moje serce wyskoczyło z piersi, a ciało drżało. Odwróciłem się i dusza uciekła z mojego ciała, gdy głęboko bursztynowe, przerażające oczy i mglisty nos wpatrywały się we mnie. Był ogromny, z szarymi łuskami o złotych konturach. Stworzenie, którego wilkołaki się boją. Dominują w tej części świata, a wilkołaki robią wszystko, by trzymać się od nich z daleka. Są bezlitośni. Ich oddech mógłby spalić watahę w sekundę. Nigdy nie chciałem spotkać jednego. Ani w tym życiu, ani w następnym, ale oto byłem, stojąc przed smokiem.

Temperatura mojego ciała gwałtownie wzrosła, jego oddech stawał się coraz gorętszy z każdą sekundą. Miałem tylko jedną myśl – uciekać!

Moje stopy ślizgały się po mokrej ziemi, gdy biegłem do lasu. Serce waliło mi w piersi, gdy biegłem pod koronami drzew. Czułem go. Widziałem jego cień. Był nade mną, szukając okazji, by mnie złapać. Powinienem biec w przeciwnym kierunku, ale bieganie na otwartej przestrzeni byłoby głupotą. Wolałbym wbiec na terytorium innej watahy, niż dać się złapać smokowi.

Dźwięk jego trzepoczących skrzydeł wypełniał moje uszy, przypominając mi, że był nade mną i mógł mnie złapać w każdej chwili. Nie mogłem się zatrzymać. Szybko zmieniłem się w wilka, używając wilczej siły, by biec szybciej niż przedtem.

Cholera!

Zaskomlałem, gdy sięgnął w dół przez mały otwór i próbował przygwoździć mnie swoimi pazurami. Ledwo uciekłem. Był ogromny. Ponad trzy razy większy ode mnie. Skręciłem w tunel, o którym dobrze wiedziałem, że jest zakazany, ponieważ jest znak ostrzegający, żeby tam nie wchodzić.

Biegłem dalej, ale nagle się zatrzymałem. A co jeśli czeka na mnie na końcu tunelu? Dokąd prowadzi ten tunel? A co jeśli prowadzi do jego legowiska? Uderzyłem łapami o ziemię w agonii. Ślina kapała mi z pyska.

Szybko zawróciłem i zacząłem biec w kierunku, z którego przyszedłem. Wierzyłem, że mogę go zgubić w ten sposób, ale smoki są zręcznymi łowcami. Ich oczy widzą obiekty na mile. Po prawie wyjściu z tunelu usłyszałem wycie z oddali. Moje serce przyspieszyło. Strach przenikał każdą część mojego ciała. Wycie brzmiało jak wycie watahy Kalover – mojej watahy. Usłyszałem kolejne wycie z lewej strony, około dziesięciu kilometrów ode mnie i byłem przekonany, że to wycie watahy, której terytorium naruszyłem. Nie jestem pewien, czy wiedzą, że nad nimi unosi się smok. Stałem zakorzeniony w miejscu, nie wiedząc, w którą stronę biec. Jeśli wilki mnie znajdą, zabiją mnie, a jeśli smok mnie znajdzie, zabije mnie i zje na obiad. Może nawet mnie nie zje. Może po prostu pobawi się moim ciałem i odejdzie. Nie wiem, co jest gorsze, ale nie chcę umrzeć z rąk Kaydena ani żadnego innego wilka. Zanim zdążyłem wymyślić plan, zostałem otoczony przez dwie watahy wilków, które patrzyły na mnie i emanowały zapachem śmierci. Ich zęby były długie i ostre, gotowe wbić się we mnie.

Warknąłem na nich, ostrzegając, żeby trzymali się ode mnie z daleka, ale nie zrobili na nich wrażenia moim małym warkotem. Moje nogi drżały, ale próbowałem utrzymać się na nogach, nie chcąc pokazać strachu, choć w głębi duszy wiedziałem, że jestem wrakiem. Byłem przerażony i wiedziałem, że mogą wyczuć i poczuć strach bijący ode mnie, ale wybrałem zaprzeczenie.

Policzyłem ich w myślach. Było sześć wilków z Kalover i pięć z terytorium, które naruszyłem. Byli to wszyscy silni wilcy. Zbyt silni, bym mógł sobie z nimi poradzić, ale odmówiłem pójścia na dno sam.

Kaden zmienił się w ludzką postać, nagi od stóp do głów, a mój wilk jęknął na ten widok. Dźwięk trzaskających kości sprawił, że odwróciłem głowę i zobaczyłem inne nagie ciało. Wyglądał jak alfa i mógłby nim być, gdy mój wilk walczył, by obnażyć szyję i całkowicie się im poddać.

Zaskomlałem, nie mogąc dłużej trzymać głowy w górze, i upadłem na ziemię, ciężko oddychając i skomląc w poddaniu.

„Mój niewolnik wszedł na wasze terytorium. Jestem tutaj, aby ją odzyskać.” Kaden powiedział, robiąc krok naprzód, a ja głośno zaskomlałem. Nie chcę, żeby się zbliżał.

„Złamała kodeks. Należy do nas, żeby się z nią rozprawić. Możesz ją zabrać tylko wtedy, gdy ci na to pozwolimy, Kaden.” powiedział drugi alfa, uśmiechając się złośliwie, wymieniając imię Kaden. Podobało mi się, jak umniejszał Kadenowi, nie odnosząc się do niego jako alfy.

Podczas gdy wymieniali słowa, negocjując mnie, szukałem okazji do ucieczki.

Nie mogę wrócić i być maszyną do rodzenia dzieci. Moje życie byłoby gorsze nawet teraz.

Zanim zdążyłem zrobić krok, co już zrobiłem, ostre kły wbiły się w moje uda i zawarczałem z bólu. Odwróciłem się i ugryzłem brązowego wilka w szyję, nie puszczając, dopóki nie stał się bezwładny. Moja szczęka odsunęła się od jego szyi, a z moich ust wydobył się kolejny warkot, gdy inna para ostrych zębów wbiła się w moje ramię, rozdzierając moje ciało. Ból przemienił mnie z powrotem w ludzką postać i leżałem na ziemi, kolana podciągnięte do klatki piersiowej, dysząc i pokryty krwią.

„Zabiła mojego młodego wojownika!” Usłyszałem gniewny głos wielkiego alfy. Był wściekły, ale jego gniew nie był skierowany na mnie, lecz na Kadena. Nawet gdyby był skierowany na mnie, nie miałem już powodu do strachu. Jestem ranny. Co jeszcze może się stać, niż stracić moje już zrujnowane życie?

Gdy krwawiłem, moja głowa stała się zamglona, ale starałem się trzymać oczy otwarte, trzymając się nadziei, której nie wiedziałem, że mam w sercu. Miałem nadzieję, że mnie uratuje. Ale nawet jeśli to zrobi, zrobi to dla własnych korzyści. To nie będzie szczere, a to złamało kawałki mojego serca, które latami sklejałem.

„Czego chcesz? Oddaj mi ją, a dam ci wszystko, czego chcesz, Brantley.” Kaden powiedział z desperacją w głosie i po raz pierwszy od wieków mój wilk był szczęśliwy. To było dobre uczucie, ale gardziłem nim.

„Bo jest twoją hodowczynią? Jedyną osobą, która może dać ci żywe szczenięta?” zapytał Brantley.

„Tak. Jest moją hodowczynią. Dlatego oferuję ci wszystko, czego chcesz. Wiesz, że mogę ją zabrać siłą, ale obaj tego nie chcemy. Już masz martwego człowieka.” powiedział Kaden, a jego słowa, jak ostry niewidoczny nóż, przecięły moje już krwawiące serce.

„Wolałbym patrzeć, jak umiera na twoich oczach, niż ci ją oddać,” wypluł Brantley, sprowokowany słowami Kadena, i słabo usłyszałem, jak rozkazuje swoim ludziom, by mnie złapali.

Gdy mieli to zrobić, głośny ryk z góry wypełnił nasze uszy. Choć moje oczy były lekko zamknięte, czułem cień, który nagle nas okrył. To był on.

„Cholera!” Przeklęli jednogłośnie i usłyszałem szelest ruchów i jęki. Dźwięk kroków uderzających o ziemię, uciekających do lasu uderzył w moje uszy, a następną rzeczą, którą poczułem, była lekkość, gdy wiatr bezlitośnie uderzał w moją twarz, gdy leciał, zabierając mnie do nieznanego miejsca z moim losem w jego rękach.

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział