Rozdział dziewięćdziesiąty piąty

Rozdział Dziewięćdziesiąty Piąty

Adam szedł żwawo w stronę rezydencji, każdy krok coraz cięższy. Jego głowa pulsowała lekko z braku snu, tępy ból tętnił za jego oczami.

Pocierając skroń, marzył o dodatkowych dziesięciu minutach snu, ale prośba ojca była jasna – punkt ósma rano, bez wymówek.

Wspom...

Zaloguj się i kontynuuj czytanie