Rozdział 4

Serena’s POV

Foyer rozciągał się przede mną jak ogromne morze wypolerowanych płytek i szklanych ścian, jego przestronność wcale nie uspokajała moich nerwów. Oddech mi się zatrzymał, gdy wyszłam z windy, serce biło jak szalone. Właśnie skłamałam—skłamałam Alfie, i to nie byle jakiej. Wielkiej. Bogini, pomóż mi. Skóra mrowiła, jakbym nadal czuła ciężar jego przeszywającego spojrzenia, sposób, w jaki lekko zmarszczył brwi, gdy powiedziałam mu, że nie mam stada. Wywąchał moje kłamstwo; byłam tego pewna. Moje kroki przyspieszyły, jakby szybsze poruszanie się mogło wymazać jego pamięć o mnie.

Powietrze w budynku było gęste, a może to presja, którą sama na siebie nakładałam. Palce drżały, gdy bawiłam się zamkiem torby, zbliżając się do wyjścia, chłód paniki zasnuwał moje myśli. Musiałam wyjść. Teraz. Ale gdy dotarłam do ciężkich szklanych drzwi, zderzyłam się z czymś solidnym, nieugiętym.

Nie czymś—kimś.

Cofnęłam się, dysząc, torba ześlizgnęła się z mojego ramienia i upadła z głuchym hukiem. Telefon spadł na podłogę obok moich stóp, ale ledwo to zauważyłam. Podniosłam wzrok, spotykając jego spojrzenie. Na moment zapomniałam, jak się oddycha. Lodowato niebieskie oczy wpatrywały się we mnie, ostre i intensywne, jakby mogły odkryć każdą warstwę mojego jestestwa. Jego usta wykrzywiły się w lekki grymas, choć jego obrzydzenie wydawało się przemyślane, jakby miało maskować coś zupełnie innego.

O, Bogini. Byłam trafiona—trafiona jak strzała Kupidyna, która znalazła mnie i zrobiła z mojej determinacji żart. Nie mogłam oderwać wzroku od jego twarzy, ostrych linii szczęki, delikatnego cienia zarostu, który tylko dodawał mu niebezpiecznego uroku. Był bez wątpienia najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego dzisiaj widziałam. Coś znaczyło, biorąc pod uwagę, że właśnie spotkałam dwóch innych irytująco pięknych mężczyzn.

Westchnął, głęboki dźwięk rozbrzmiał w powietrzu, a ja mrugnęłam, przerwałam trans. Serce zaczęło bić szybciej, gdy pośpiesznie kucnęłam, aby podnieść jego telefon. Palce dotknęły chłodnej, gładkiej powierzchni, i szybko wyciągnęłam go w jego stronę.

„Przepraszam,” wyjąkałam, mój głos ledwo słyszalny.

Jego spojrzenie zatrzymało się na mnie, nie mrugając i niepokojąc, jakby próbował rozwiązać zagadkę, której nie wiedział, że rozwiązuje. Zanim zdążyłam przetworzyć jego wyraz twarzy, ruch za nim przykuł moją uwagę. Ktoś właśnie wyszedł z windy.

Rozpoznanie uderzyło we mnie. To był facet, który wcześniej wezwał mnie do biura—człowiek Alfy. Oddech mi się zatrzymał, gdy przeszła przez mnie fala strachu. Czy Alfa wysłał go za mną? Czy wiedzieli, że skłamałam?

Panikę przejęła kontrolę. Drżącą ręką wepchnęłam telefon w pierś mężczyzny o lodowatych oczach, ale gdy odwróciłam się, by uciec, jego ręka wystrzeliła i chwyciła mnie za ramię.

Zakrztusiłam się, siła jego uchwytu przyciągnęła mnie z łatwością. Torba znów ześlizgnęła się z mojego ramienia, ale ledwo to zauważyłam. Jego dotyk wywołał dziwne mrowienie na mojej skórze, jak iskry tańczące wzdłuż nerwów.

„Puść!” wyszeptałam, mój głos drżał. Wolna ręka naciskała na jego pierś, ale to było jak próba przesunięcia góry.

Jego usta lekko się rozchyliły, i choć słowa były prawie niesłyszalne, usłyszałam je.

„Partnerka.”

Serce mi się zatrzymało.

Czekaj—czy dobrze słyszałam? Mój umysł próbował to zrozumieć, ale jego usta ledwo się poruszyły. Jego lodowato niebieskie oczy zmiękły na ułamek sekundy, przebłysk zachwytu przebił jego twardy wyraz.

Pokręciłam głową, mocniej szarpiąc się z jego uchwytu. „Słuchaj, puść mnie!” wymamrotałam ponownie, desperacja wplatała się w mój głos.

Wtedy jego oczy się zmieniły. Tuż przed moimi oczami, niebieski zmienił się w płomienny odcień złota, świecący jasno i dziko. Zamarłam, nie mogąc oderwać wzroku od transformacji. Było to jednocześnie hipnotyzujące i przerażające.

Mój krzyk musiał coś w nim zmienić, bo jego uchwyt nagle poluzował się, a ja wyrwałam ramię, potykając się do tyłu. Moje stopy poprowadziły mnie w stronę drzwi w zamęcie, mój umysł krzyczał, żeby nie oglądać się za siebie.

Kim był ten mężczyzna? Jego aura była dusząca, potężna w sposób, który sprawił, że moje kolana się ugięły. Kolejny Alfa - musiał nim być. Żaden zwykły wilkołak nie emanował takim autorytetem.

Na zewnątrz, chłodne powietrze uderzyło mnie w twarz, ale niewiele to pomogło w oczyszczeniu zamętu w mojej głowie. Taksówka zatrzymała się z piskiem przed mną, a ja wsiadłam bez wahania.

„Dokąd?” zapytał kierowca, jego głos wyrwał mnie z odrętwienia.

Podałam mu mój adres, zapadając się w siedzenie, gdy samochód ruszył. Zamknęłam oczy, ale twarze trzech mężczyzn migały mi w pamięci jak pokaz slajdów, którego nie mogłam zatrzymać: mężczyzna z windy i jego ostra reakcja, Alfa, który przeprowadził ze mną rozmowę i zdawał się przejrzeć mnie na wylot, a teraz ten z nieustępliwym lodowatym niebieskim spojrzeniem.

Wypuściłam drżący oddech, zdając sobie sprawę, że wstrzymywałam go. Kierowca złapał moje spojrzenie w lusterku wstecznym i uśmiechnął się, ale to nie pomogło.

Dlaczego musiałam spotkać trzech absurdalnie przystojnych mężczyzn w jeden dzień? Ekscytujące? Może. Ale przerażające też. Ich aury były duszące, ich obecność przytłaczająca.

A jednak, nie mogłam ich wyrzucić z myśli.

Gdy tylko dotarłam do domu, pobiegłam prosto do swojego pokoju, zamykając drzwi za sobą. Serce biło mi jak szalone, a ja wciąż czułam resztki niepokoju z wydarzeń dnia. Praca, którą obiecałam rodzicom zdobyć, teraz wydawała się nieosiągalna, a ja nie mogłam znieść myśli o ich rozczarowanych twarzach. Kłamstwo, które powiedziałam Alfie, ciążyło mi. Nie miałam stada, ale zamiast być szczera, próbowałam to ukryć, wiedząc doskonale, że Alfy gardzą oszustwem.

Rzuciłam swoją torbę na łóżko i opadłam na podłogę, plecami opierając się o drzwi. Jeśli Alfy naprawdę karzą kłamców, to co, jeśli Alfa wyśle kogoś za mną?

Alfa Pedro nie zawahałby się oddać mnie, jeśli to oznaczałoby uniknięcie kłopotów. Sama myśl sprawiła, że zadrżałam. Przytuliłam kolana, chowając twarz w nich, pragnąc cofnąć wszystko.

Minęły godziny. Ukrywałam się w swoim pokoju, unikając przytłumionych głosów moich rodziców. W końcu usłyszałam kroki za drzwiami. Wstrzymałam oddech, zamykając oczy i udając, że śpię. Drzwi skrzypnęły, a ja ryzykowałam spojrzenie, spodziewając się matki. Zamiast niej, była to Everly.

„Hej, Serena, wiem, że nie śpisz,” mruknęła, maszerując w stronę łóżka. Zerwała ze mnie zużyty koc, rzucając go na bok. „Przestań udawać.”

„Everly, serio?” jęknęłam, gdy chwyciła mnie za ramię, podrywając mnie do góry.

„Twoja matka mówiła, że cały dzień siedziałaś tu zamknięta. Co się dzieje?” Usadowiła się na łóżku obok mnie, krzyżując ramiona.

Unikałam jej spojrzenia. „Nic.”

„Nic, tak?” Jej oczy zwęziły się. „Dostałaś tę pracę?”

Moje gardło się zacisnęło. „Ja... nie wiem.”

Everly nachyliła się bliżej, szepcząc, „Spotkałaś tych trzech przystojnych Alfów?”

Moje oczy się rozszerzyły. „Wiedziałaś, że H.A.C. Consortium jest własnością Alfów?”

„Oczywiście. Kto inny mógłby zarządzać tak ogromną firmą?” Wzruszyła ramionami, dając mi znaczące spojrzenie. „Czekaj... nie wiedziałaś?”

„Nie! Myślałam, że to ludzie są właścicielami!” Mój głos się załamał, a ona przewróciła oczami dramatycznie.

„Jesteś szalona? Wycofałabyś się, gdybyś wiedziała?”

„Może,” przyznałam, moje ramiona opadły. „Gdybym to zrobiła, nie popsułabym wszystkiego.”

Jej wyraz twarzy się zaostrzył. „Popsułaś jak?”

Westchnęłam, opowiadając o wydarzeniach dnia. „Skłamałam, Everly. Powiedziałam Alfie, że nie mam stada.”

„Co?!” wykrzyknęła, oczy szeroko otwarte z niedowierzania. „Serena, kłamstwo Alfie to praktycznie proszenie się o kłopoty!”

„Wiem!” Rzuciłam ręce w górę z frustracją. „I jest jeszcze gorzej. Myślę, że ktoś mnie śledził do domu.”

Jej szczęka opadła. „Śledził cię? Jesteś pewna?”

Kiwnęłam głową. „Był tam facet, który wyszedł z windy właśnie wtedy, gdy próbowałam wyjść. Wyglądał jakby został wysłany przez Alfę, żeby mnie obserwować.”

Poprzedni Rozdział
Następny Rozdział