ROZDZIAŁ 3
Jej drgający, krzywy, duży palec u nogi oznaczał powrót świadomości do śpiącej postaci na łóżku w małym pokoju w odległej części miasta. Potem jej zaciśnięte palce rozluźniły się, aż otworzyła oczy w ciemnym, pustym pokoju.
Jak zawsze, było zimno i nie musiała patrzeć na zegar na przeciwległej ścianie, aby wiedzieć, że nie był to już piątek. Ale spojrzała.
I niestety, była sobota rano, 2:00, dokładnie sześć godzin po jej transie, ale tym razem bardziej przypominało to normalny sen.
W pełni się obudziła, ale jak zawsze nie mogła od razu użyć swoich kończyn. Była zaskoczona, jak szybko nastąpiło jej Przebudzenie.
Nie powinno tak być. Najkrótszy trans, jaki miała wcześniej, trwał dwa dni. Ale nigdy nie miała dwóch epizodów tak blisko siebie jak te ostatnie. Coś zdecydowanie było nie tak.
Wtedy zauważyła źródło chłodu, tuż obok dużej dębowej komody w swoim pokoju.
Potem śmiertelny smak, który miała w ustach chwilę przed zapadnięciem w trans, zaatakował ją milion razy silniej, sprawiając, że wydała cichy jęk.
Przezroczysty obraz emanował goryczą i złością, ani odrobiną smutku z powodu przedwczesnej śmierci, ale zdecydowanie wystarczającą ilością żalu i mściwej wściekłości na jego papierowej twarzy, aby to nadrobić.
Był to mściwy Umarły.
Jeśli to było możliwe, stała się jeszcze zimniejsza. Przypomniała sobie, co jej babcia mówiła o nich.
"Przynoszą ze sobą gorycz i próbują cię wciągnąć, próbują zanurzyć cię w tym, czego chcą, a ty kończysz, będąc mściwym przez całe swoje życie, jeśli nie masz woli, aby im się oprzeć," powiedziała stara kobieta melancholijnym szeptem, sprawiając, że Shana przysięgła sobie, że zawsze będzie dobra i nigdy nie przyciągnie mściwego Umarłego, i nigdy nie zapytała swojego mentora, co robić, jeśli w końcu przyciągnie jednego.
A teraz miała do czynienia z jednym zaledwie dzień po swoim mściwym działaniu wobec Caroline.
Żałowała, że nie mogła cofnąć czasu i wrócić do kawiarni, a potem wyłączyć ogrzewanie, zanim zniszczyło piękne włosy Eve. Żałowała, że nie była lepszą osobą.
Ale było już za późno i nie było czasu na wyrzuty sumienia, ponieważ postać przy komodzie unosiła się w jej stronę, sprawiając, że jej kręgosłup sztywniał z odruchu. Żałowała, że nie mogła użyć nóg.
Wtedy zamierzała zeskoczyć z łóżka i wybiec z pokoju, nigdy nie wracając. Żałowała, że nie mogła użyć rąk, aby zerwać mokry szlafrok przylegający do jej gorącego, spoconego ciała w najbardziej niewygodny sposób.
Po raz pierwszy od odkrycia swojej prawdziwej tożsamości, żałowała, że nie mogła uciec od tego, kim była. I to sprawiło, że ciche łzy spłynęły jej po policzkach, kapiąc na skronie, ponieważ uraza od umarłego sprawiła, że zaczęła nienawidzić tego, kim była w tej chwili.
Potem kalejdoskop kolorów, ukazujący, jak ten Umarły przeżył swoje życie, przemknął jej przez umysł.
Był zmiennokształtnym, wystarczająco dobrym przywódcą i synem, zanim doszło do zdrady kobiety. Shana poczuła ból zdrady, gorycz akceptacji, która po niej nastąpiła, i zniszczenie Umarłego przed nią.
Kobieta była Płaczką, tak jak ona, i urodziła syna, bękarta, którego umarły nigdy nie zaakceptował za życia.
Poczuła, jak łzy spływają jej po skroniach do włosów, gdy oglądała przez jego umysł mściwe myśli, które przechodziły przez jego umysł przez całe życie, kiedy tylko widział dowody swojej zdrady.
Była wciągana przez niego, ale nie mogła się wyrwać z tego odurzonego stanu.
"Chcę, żeby zniknął, ale zanim to się stanie, powinien poczuć choć ćwierć tego, co ja czułam w tamtym życiu. Chcę, żeby został odcięty od swojego wilka. Jesteś Płaczką, jego matka była, więc wiesz, co robić. Wypłacz moją wiadomość."
Wiedziała, że mówił o ciemnowłosym, niebieskookim mężczyźnie z jego wspomnień. Nie wypowiedział tego słowa na głos, ale rozbrzmiewało w pokoju jak kakofonia.
Potem zniknął.
Lodowaty chłód w pokoju ustąpił i jej bezwładne kończyny wreszcie mogły się poruszyć, gdy poczuła, jak krew napływa do nich.
Zerwała się z łóżka i pobiegła do toalety, rzygając do muszli klozetowej.
Potem usiadła na podłodze i wybuchnęła gorącymi łzami.
Całe swoje życie była "dobra". Nigdy nie odpłacała swoim prześladowcom, gdy miała okazję, nigdy nie zdradziła sekretów Debby, nawet gdy ta rozpowiedziała całej szkole, że jest dziwakiem - dzięki Bogu, nikt jej nie uwierzył.
Shana nigdy nie była mściwa, aż do swojej małej zbrodni przeciwko Eve. I płaciła za to, zanim miała czas naprawdę przemyśleć to doświadczenie.
"Obiecaj mi, że nigdy nie przyciągniesz mściwego Zmarłego, bez względu na wszystko. Nawet jeśli będziesz musiała się wyginać, żeby zadowolić wszystkich na świecie. Obiecaj mi, dziecko." Surowa pasja w głosie jej babci, gdy wypowiadała te słowa, wróciła, by ją prześladować.
"Oni nigdy nie odchodzą, ci mściwi, a gdy skończą z tobą, zostawią cię złamaną, pragnącą więcej zemsty. Będziesz niczym innym jak cieniem tego, kim byłaś, tak jak oni," naciskała jej babcia. Shana zastanawiała się, dlaczego Kreacje nie mogły ich powstrzymać, ale wiedziała dlaczego. Wszyscy mieli prawo być traktowani równo, ze względu na okoliczności ich śmierci. Ale życzyła sobie, żeby istniał limit tego, o co Zmarły mógł prosić.
Przeszła pod prysznic, myśląc o swoim następnym kroku.
Przez następne kilka dni prowadziła swoje badania. Czytała wszystkie artykuły, które kiedykolwiek mówiły o Asherze, przeglądała jego zdjęcia i dowiedziała się wszystkiego, co mogła o jego firmie. Dowiedziała się, że był to mężczyzna, z którym trzeba się liczyć, człowiek bezkompromisowy, kontrolujący dużą część świata biznesu, nie do zabawy, a do tego przystojny i seksowny jak diabli - jeśli wierzyć tysiącom jego zdjęć, które widziała online.
Przede wszystkim był bawidamkiem, niepoprawnym playboyem, który kochał kobiety i, co najważniejsze, kochał je, by wyglądały zupełnie inaczej niż ona.
I był zmiennokształtnym, Alfą na dodatek. Nie był człowiekiem, do którego mogła po prostu wejść w życie i zniszczyć.
Nie miała pojęcia, jak zbliżyć się do takiego mężczyzny. Gdyby była normalną dziewczyną, a nie Płaczką, prawdopodobnie nigdy by o nim nie usłyszała. Był daleko poza jej zasięgiem i wątpiła, czy kiedykolwiek spotka go osobiście.
Więc jak do diabła Zmarły Adams chciał, żeby zrealizowała jego plan? I co najważniejsze, czy w ogóle chciała go zrealizować? Nie pragnęła mieć krwi na swoich rękach, ale była Płaczką.
Jeśli była jedna rzecz, którą zapamiętała od swojej babci, to nigdy nie ignorować wezwania do obowiązku. Płaczka płacze każdą wiadomość, albo żyje jakby nie miała życia w ogóle.
Jedna rzecz, której potrzebowała w tej chwili, to plan.
Niezawodny plan, jak dostać się do, na i prawdopodobnie ponad Ashera Andersona, bo jak inaczej miała obalić takiego człowieka na jego pozycji, jeśli nie planem ponad nim?
"Nie rób tego, Asher."
Asher tylko w połowie słuchał, co jego Beta, Mark, mówił. Głowa mu pulsowała, ale było to trochę lepsze niż od czasu jego powrotu z Mediolanu. Nic poza tym, tylko bóle głowy.
"Dlaczego nie?" Przynajmniej mógł zrozumieć, gdyby Mark błagał go jak brat, ale oczekiwał, że odłoży na bok swoje uczucia. Był jego przyjacielem wystarczająco długo, aby wiedzieć, że nie tolerował żadnego zwlekania z personelem. Udało mu się dojść do tego, gdzie jest w tym twardym świecie, dzięki twardym zasadom i nie zamierzał tego zmieniać z powodu Adele.
"Ponieważ wiesz, że ona dopiero co zbiera kawałki swojego życia po rozstaniu z tamtym idiotą. Naprawdę potrzebuje tej pracy i nie rozumiem, dlaczego chcesz ją zwolnić."
Nie zamierzał mówić jedynej osobie, którą miał blisko jako przyjaciela, że był nagi w łóżku z jego młodszą siostrą i nawet ją pocałował, a gdyby nie jego żelazna samokontrola, poszedłby z nią na całość, bez żadnych zobowiązań, jak z przypadkową panienką na ulicy.
Nie, nie zrobił żadnej z tych rzeczy i po prostu poinformował Marka o swojej decyzji, nie podając powodu. Mógłby zrobić, co chciał, ale Mark zasługiwał na ostrzeżenie. Kochał Adele ślepo.
"Dobrze. Może powinieneś przenieść ją do innego działu. Chcę, żeby była zajęta, a nie zamykała się w sobie," błagał.
Asher zaśmiał się cicho, nie mogąc sobie przypomnieć, żeby Adele kiedykolwiek była zamknięta w sobie. Zawsze była awanturniczką, przechodzącą z jednego związku do drugiego i łamiącą serca mężczyzn, którzy mieli pecha ją spotkać. Był szczęśliwy, że skończyło się między nimi, zanim całkowicie stracił głowę.
Obserwowanie codziennej miłości i oddania Marka wobec niej sprawiało, że zastanawiał się, jak to jest być na końcu takiej bezwarunkowej miłości, i bolało go - nawet jeśli nie chciał tego przyznać przed sobą samym - że nigdy nie będzie miał kogoś, kto czułby się w ten sposób wobec niego.
Był niekochany, to przychodziło z byciem bękartem swojej watahy.
"Wiem, że nie jest łatwo z nią sobie radzić, ale cokolwiek się wydarzyło podczas tej podróży, chcę, żebyś to zostawił za sobą i dał jej ostatnią szansę."
"Nie dam jej kolejnej szansy i nie przeniosę jej do innego działu. Nie sądzę, żeby miała problem ze znalezieniem pracy w firmie, która nie jest moją. To wszystko, co mam do powiedzenia na ten temat, Mark. Mam nadzieję, że uszanujesz moją decyzję."
Mark patrzył twardo na swojego przyjaciela, nie wiedząc, co powiedzieć. Gdyby go nie rozumiał i nie wiedział, jak Asher żył swoim życiem, byłby teraz wściekły na to, jak tajemniczo się zachowywał i jak bezdusznie go odrzucił. Wiedział, że twardy człowiek za anielską twarzą mógł być piekielnie okrutny, ale nie był nierozsądny.
Mógłby postawić milion dolarów, że Adele próbowała czegoś naprawdę paskudnego z Asherem. I znając Adele i jej powolne myślenie, nie wiedziała, że Asher nie jest jednym z jej zabawek.
Może Adele próbowała odnowić swój związek z nim i to doprowadziło go do szału, kto wie?
Mark umierał z ciekawości.
Asher miał najtrudniejsze życie. Urodzili się miesiąc po sobie, Asher przed nim, i dorastali razem w watahie, a Mark widział, jak Asher podnosił się po każdym obraźliwym komentarzu i odrzuceniu przez każdego członka watahy, nawet własną matkę. I nigdy nie widział, żeby Asher powiedział choćby słowo skargi przez to wszystko. Zawsze trzymał się dla siebie i przekraczał granice tego, co od niego oczekiwano.
Nie tylko kochał człowieka, którym Asher Anderson się okazał, ale także go szanował. Gdyby tylko ten stoicko wyglądający mężczyzna przed nim mógł zobaczyć, że mimo tego, co mówiła wataha, szanowali go za to, jakim się stał, pomimo okoliczności towarzyszących jego narodzinom. Może to uczyniłoby go bardziej ugodowym człowiekiem.
„Dobrze. Ale jesteś mi winien wyjaśnienie, może nie teraz, ale kiedyś.”
„Jasne,” odpowiedział z kiwnięciem głowy. Gdyby dał Adele kolejną szansę, był pewny i mógłby się założyć o ostatnią kroplę swojej krwi, że ona by ją zmarnowała, a może jeszcze bardziej by go prześladowała.
Mark odszedł kilka minut później, po tym jak omówili trochę jego inwestycje. W końcu uległ pokusie, by oprzeć głowę na dłoniach.
Sprawdził zegarek i był zszokowany, że rozmawiał z Markiem przez większą część godziny. Zawsze był zajęty, zawsze w ruchu do następnej inwestycji, następnego przejęcia czy czegokolwiek innego. Nie był typem, który siedzi i rozmawia o niepokornej kobiecie jak Adele.
Wstał zza biurka i sięgnął po swoją marynarkę z wieszaka na ubrania, ledwo poświęcając czas na spojrzenie na malowniczy widok nocnego miasta przez jego szklaną ścianę od podłogi do sufitu w biurze na pięćdziesiątym drugim piętrze. Musiał wrócić do domu, a potem wypuścić swojego wilka na długi bieg.
Jego pałacowy dwór w stylu georgiańskim znajdował się na trzydziestu dwóch akrach posiadłości na przedmieściach Nowego Jorku. Nazywał się Barrow Manor, na cześć lorda czy kogokolwiek, dla kogo został zbudowany w XIX wieku, i był dumny, że nabył tę posiadłość lata temu. Dawała mu mile i mile terenu do biegania bez ujawniania światu, kim naprawdę był, zmiennokształtnym.
Miał tylko swojego ochroniarza i gospodynię. Oboje oczywiście byli zmiennokształtnymi, i uwielbiał samotność tego miejsca, z wyjątkiem czasów, gdy rdzenni członkowie watahy zbierali się tam na spotkania.
Posiadanie ochroniarza samo w sobie było fasadą. Nie potrzebował go, ponieważ miał siłę i szybkość potrzebne, aby się obronić, ale ludzki świat o tym nie wiedział. Widzieli tylko potężnego człowieka z zasobami, który mógł zostać porwany i otrzymać żądania okupu - nie że miał kogoś tak bliskiego, żeby żądano okupu za jego uwolnienie. I był szczęśliwy, że tak to wyglądało, karmiąc ich iluzję bogatego człowieka, który potrzebuje ochrony.
Zrobił sobie wystarczająco wrogów w i poza światem biznesu, żeby próby zamachów na jego życie były podejmowane. Kilku rywali próbowało, ale nie były to próby warte większej uwagi.
Armando, jego potężny ochroniarz, stał przy drzwiach. Podał mu jego teczkę i ruszył do lasów otaczających posiadłość. Jego ciało się zmieniło, kości pękały i przekształcały się, aby dostosować się do jego transformacji w szarego, ogromnego i groźnego wilka. Jego zmysły były na najwyższych obrotach, pragnąc biegu.
Biegł przez mile, jego wilk rozkoszował się wolnością, miękki piasek pieścił jego łapy, a zimne nocne powietrze przemykało przez jego miękkie szare futro. Jego wilk nalegał, żeby biegli dalej i dalej, zapominając o pulsującym bólu głowy, aż wbiegł prosto na polanę w środku lasu.
To było miejsce, które odwiedzał już wiele razy, ale tym razem powietrze wokół polany wydawało się naładowane i niepokojąco zimne.
Mógłby przysiąc, że na polanie panowała nienaturalna cisza, ale zignorował to, uznając, że jego nadaktywne zmysły płatają mu figle.
